To nie zabawka. To radziecki mikrosamochód dla niepełnosprawnych SMZ S-3D
Były kiedyś takie czasy, że samochód dla niepełnosprawnych nie oznaczał dostosowanego zwykłego auta, ale zupełnie oddzielnie projekty. Jednym z takich pojazdów jest wyglądający jak zabawka radziecki SMZ S-3D. Bardzo możliwe, że nie widzieliście go nigdy na ulicy, ale jeden jest na sprzedaż w Polsce.
Wbrew powszechnej opinii Związek Radziecki zajmował się nie tylko lotami w kosmos, przegrywaniem wojen w Afganistanie i mordowaniem własnych obywateli. Czasami ktoś, nawet z niższych szeregów władzy, próbował zrobić coś dobrego dla społeczeństwa. Z różnym efektem, ale dzięki temu powstał śmieszny mały samochodzik SMZ S-3D, często nawet nie sprzedawany, ale rozdawany inwalidom. Odłóżmy na bok dywagacje ile łapówek i kolesiostwa miało wpływ na jego dystrybucję i przyjrzyjmy się co to w ogóle za samochód.
Samochód dla inwalidów zamiast łazika.
Serpuchowski Motozawod od 1958 r. produkował poprzednika S-3D pod nazwą S-3A. Już wtedy planowano wprowadzenie nowego pojazdu, ale brakowało odpowiedniego sprzętu. W 1964 pojawiło się światełko w tunelu i SMZ skonstruowało mały samochód terenowy z otwartym nadwoziem. Niestety, został anulowany w 1967.
Praca projektantów nie poszła na marne. Projekt wykorzystano do opracowania mikrosamochodu dla niepełnosprawnych. Wóz ten miał być przełomem technologicznym dla fabryki, pierwszą w miarę cywilizowaną konstrukcją. Zamiast giętych paneli mocowanych do ramy przestrzennej wprowadzono prawdziwą linię produkcyjną ze spawaniem gotowych wytłoczonych elementów. Pierwszy S-3d wyjechał z fabryki w 1970 r., a ostatni egzemplarz zjechał z linii w 1997 r. Końcowy wynik to 223 051 sztuk.
Do tyłu na czwórce.
S-3d był napędzany przez dwusuwowe silniki z motocykli IŻ serii Planeta, dokładniej nr 2 i nr 3 o pojemności 346 ccm. W półtonowym samochodzie okazywały się zbyt słabe. Co ważne, by dostosować je do pracy w samochodzie odprężono je, a także dołożono rozrusznik, choć i motocyklowe odpalanie z kopa było dostępne jako awaryjne.
Skrzynia biegów była sterowana lewarkiem i działała sekwencyjnie. Co ciekawe, ponieważ skrzynia pochodziła z motocykla, wsteczny trzeba było dołożyć. W ten sposób S-3D może jechać do tyłu nawet na czwórce, choć przełożenie jest wtedy redukowane przez stałą wartość 1,84.
Ciekawe, ale chyba zbyt drogie.
"Inwalidki" (bo tak potocznie nazywano S-3D) były dostępne tylko poprzez system opieki społecznej, często za darmo, czasem za część lub całość ceny. Co dziwaczne, niepełnosprawny dostawał mikrosamochód na 5 lat. Po dwóch i pół miał przydział na remont swojego auta, a po 5 musiał je oddać opiece społecznej i starać się pozyskać nowe. A co jak auto poważnie zepsuło się po roku? Nie wiem, znając absurdy socjalizmu pewnie musiał czekać.
Dzisiaj już nie jest tak trudno i można po prostu pojechać do Wałbrzycha i kupić sobie SMZ-3D z 1987 za gotówkę. Stan wydaje się nie najgorszy, właściciel zapewnia, że jest sprawny. Niestety, wymaga renowacji. Trzeba jednak przyznać, że już teraz nie wygląda źle. Jeśli pod spodem nie kryją się jakieś przerażające tajemnice, a farba do płotów nie zakrywa mieszanki błota z żywicą epoksydową to ja bym jeździł tak jak jest. Zwłaszcza nie wygładzałbym tych pięknych spawów ramki okna kierowcy.
Niewątpliwie S-3D to w Polsce widok rzadszy niż pyton na wolności, a to już samo w sobie jest wartością dodaną. Nasz samochód dla inwalidów, Gacek, nie trafił nigdy do produkcji, więc nie jesteśmy opatrzeni z takimi konstrukcjami. Niestety, cena nie jest atrakcyjna. 15 tys. złotych to ponad 3 razy więcej niż na rosyjskim OLX i to za starsze, więc pewnie rzadsze egzemplarze. Tak, wiem, sprowadzenie z Rosji kosztuje dużo dziengów. Zobaczmy, może rynek zdecyduje.