Moja lista głupawych, ale fajnych samochodów właśnie się powiększyła – o Mini z silnikiem V8
Mini Cooper poprzedniej generacji było całkiem fajnym autem, ale istnieje grupa ludzi, która musi mieć w samochodzie silnik V8. Takiej kuracji doczekał się też Miniak - konwersja trwała aż 4 lata, ale efekt końcowy - Vini - jest tego wart.
Osoby chętne na modyfikacje samochodów dzielą się na kilka grup. Przykładowo niektórzy szukają pojazdów, do których wiele części pasuje plug'n'play z droższych, większych i mocniejszych modeli danej marki czy danego koncernu. Oczywiście przy większych modyfikacjach nie wygląda to wcale aż tak prosto, ale mimo wszystko jest to relatywnie prosta ścieżka, a przy tym pozwalająca na osiągnięcie naprawdę fajnych efektów.
Ale można też zrobić inaczej. Na przykład tak przerobić seryjny samochód, że jego twórcy mieliby na ten widok oczy prawie tak wielkie jak na wieść o terminie oczekiwania na ortopedę na NFZ. I ten projekt, realizowany przez producenta tulei poliuretanowych Powerflex, właśnie do tej grupy się zalicza.
Projekt nazwano Vini - od Mini V8
Za bazę posłużył Mini Cooper S R56, czyli generacji produkowanej w latach 2006-2014. Fabrycznie w takich autach montowano 1,6-litrowe silniki z turbodoładowaniem, osiągające 174 lub 184 KM (zależnie od rocznika). Dostępne były też mocniejsze modele John Cooper Works i JCW GP, gdzie ten sam silnik miał 211 lub 218 KM.
To nadal prawie dwukrotnie mniej mocy, niż auto ma obecnie
Wszystko dlatego, że pod maską (podkreślam, że nie za fotelami) jakimś cudem upchnięto 4-litrowy silnik V8 S65 z BMW M3 E90 o mocy 420 KM. By było to możliwe, kompletnie przebudowano podwozie auta, wliczając w to ramy pomocnicze (zapożyczone z Subaru Imprezy WRX STi i zmodyfikowane), jak i zawieszenie.
Cała płyta podłogowa została odpowiednio wzmocniona, zastosowano także zestaw tulei Powerflexa. Napęd jest teraz oczywiście przenoszony na tylną oś, w czym pośredniczy przekładnia dwusprzęgłowa z BMW.
Najlepsze w projekcie jest to, że z zewnątrz wygląda on prawie jak auto zupełnie seryjne. Dzikie, tak, ale seryjne. W praktyce z zewnątrz Mini V8 najprościej rozpoznać po szerszych błotnikach i większym rozstawie kół, powiększonym wlocie powietrza na masce oraz znaczkach z napisami „Vini”. Przyjemnym detalem są też tylne lampy z grafiką wzorowaną na fladze brytyjskiej (Union Jack), przypominające elementy z aktualnej generacji Mini. Co bardziej dociekliwi dostrzegą jeszcze układ hamulcowy Alcon i ogumienie Toyo Proxes R888 R.
Zmiany we wnętrzu są już daleko bardziej zaawansowane - z seryjnego Coopera S nie zostało tu prawie nic. Mamy fotele kubełkowe, klatkę bezpieczeństwa, deskę rozdzielczą wykonaną z włókna węglowego i cyfrowy panel wskaźników, nie mamy natomiast ani grama wygłuszenia. A przynajmniej nie widzę żadnego na zdjęciach.
Auto można zobaczyć w Goodwood
Jeśli ktoś akurat ma wolną chwilę i możliwość, to polecam tam wyskoczyć, bo Festiwal Prędkości w Goodwood to jedna z najbardziej znanych motoryzacyjnych imprez na świecie.
Jeśli jednak na miejscu trzymają obowiązki lub cokolwiek innego, to na Facebooka wrzucono niedawno coś na otarcie łez. Lub na zwiększenie ich ilości, skoro nie usłyszymy tego na żywo. W każdym razie - szacunek. Tak trzeba żyć.