Na tej Imprezie leci opera. Ale nie jest sztywno
Subaru Impreza Cabriolet Operetta to być może najdziwniejszy prototyp w historii tego modelu. Choć nietypowych wersji nie brakowało. Oto wycieczka do świata szalonych pomysłów.
Z czym kojarzy wam się Subaru Impreza? Najczęstsze odpowiedzi - oprócz tych od złośliwych, zawierających słowa „panewka” albo „rdza” - to zapewne „rajdy” i „osiągi”. Niebieska Impreza na złotych felgach pędząca po szutrowej trasie odcinka specjalnego mogła wisieć na ścianach waszych pokojów albo zdobić tło pulpitu komputera, na którym graliście w Colina McRae. Nie dziwię się.
Ale Impreza nie kojarzy się z wiatrem we włosach
Kabriolety bywają urokliwe (choć czasami mam na ten temat inne zdanie). Jazda bez dachu w pogodny dzień, po pustej drodze pod miastem - oto wrażenia, które kojarzą się np. z Mazdą MX-5 (OK, to roadster, ale nie bądźmy drobiazgowi), Mercedesem SL czy Volvo C70. Ale nie z Subaru.
Kabriolet z Plejadami na masce nigdy oficjalnie nie powstał. Rajdy bez dachu nie wyszłyby najlepiej, napęd na cztery koła też jest w cabrio raczej zbędny. Ale inżynierowie swego czasu trochę się pobawili.
Oto Subaru Impreza Cabriolet Operetta
Ten prototyp wygląda trochę jak efekt szkicowania na serwetce podczas popijania sake po pracy, ale powstał naprawdę. Został pokazany podczas salonu Tokyo Motor Show w roku 1995. Podstawą była wersja o nazwie Retna - czyli dwudrzwiowa Impreza, oferowana wtedy jeszcze nie jako STI, a w kompletnie nieciekawych odmianach 1.6 AWD i 1.5 z napędem na przód.
„Operowy” kabriolet ma pięć miejsc (co w wozach tego typu jest nietypowe) i elektrycznie otwierany dach ze zintegrowanym rollbarem. Najwyraźniej odbiór prototypu nie był zbyt gorący i wersja Imprezy na gorące dni nie trafiła do produkcji. Japończycy nie kochali kompaktowych kabrio z dwoma rzędami siedzeń. To raczej specjalność Francuzów. Peugeot 306 cabrio mógł spać spokojnie.
To niejedyna „dziwna Impreza”
Impreza Casa Blanca to świadectwo dziwnych czasów (dokładniej - mówimy o przełomie wieków, bo ta wersja powstawała w latach 1999-2000), w których japońscy klienci szaleli za stylem retro. Wygląda jak… uroczy samochód starszy o trzy dekady niż czasy, w których naprawdę powstał. W stosunku do zwykłej Imprezy auto różni się m.in. wyglądem pasa przedniego i taką ilością chromowanych dodatków, że całość prezentuje się tak, jakby ktoś wjechał Imprezą przez szybę do sklepu z armaturą łazienkową. Wnętrze pozostało bez zmian, podobnie jak silniki.
Wyprodukowano tylko 5000 Imprez o nazwie afrykańskiego miasta. Dziś to łakomy kąsek dla kolekcjonerów, którzy mają alternatywny pogląd na kwestie tego, co jest piękne, a co niekoniecznie.
Jeździłbym Imprezą Gravel Express
Nazywa się jak pociąg z westernu, a wygląda jeszcze lepiej. Wersja, którą najlepiej będzie opisać jako „Impreza Outback, ale z orurowaniem z przodu i z kołem zapasowym z tyłu” miała 211 KM. Weszła na rynek w 1996 roku, czyli na rok przed debiutem Forestera. Bywała sprzedawana także w Stanach Zjednoczonych (jako Outback Sport i - niestety- bez koła na klapie i z mniejszą porcją dziwnośći), więc tego typu auto można sprowadzić i zobaczyć także i w naszej części świata. Kolo zawsze da się dołożyć.
To naprawdę interesujący youngtimer, mający w sobie pierwiastek irytowania fanów marki zachwycających się rajdowym klimatem i złotymi felgami. Ekscytuje mnie w niezdrowy sposób. Resztę dnia spędzę na szukaniu ogłoszeń. OK, kabrioletem też bym jeździł. Ale z bardziej imprezową muzyką w głośnikach niż operowa. Choć sztywno i tak nie będzie.