Nowe auto za mniej niż 60 tys. zł. Ani słowa po chińsku. Pandy już nie ma
Nie trzeba wcale zaprzyjaźniać się z językiem chińskim, żeby kupić nowe auto za 60 tys. zł. Aczkolwiek w tym przypadku trzeba się zaprzyjaźnić z pismem na glinianych tabliczkach.
Najnowszy promocyjny model Fiata jest bowiem nie tylko prawdopodobnie starszy niż większość chińskich marek - i to sumarycznie - jest starszy od niemal wszystkiego, obok czego stanie.
Wliczając w to pewnie sporą część budynków.
Fiat Panda żyje i doczekał się promocji. I wcale nie nazywa się Panda.
Żeby nie przedłużać wstępu - tym autem, które możecie kupić w salonie za mniej niż 60 tys. zł, jest Fiat Panda, występujący obecnie pod nazwą Pandina. Wprawdzie nie ma żadnej innej Pandy w ofercie - poza Grande Pandą w kilku smakach - ale to w sumie nic nie zmienia. Pandy w ofercie nie ma, jest Pandina, która jest Pandą.
I co istotne - jest tańsza, niż cennik przewiduje.
Zgodnie bowiem z nim, najtańszy wariant Pandiny, czyli 1.0 GSE 70 KM Hybrid Pop (uff) powinien kosztować 63 600 zł. W wersji Icon wskakujemy na 66 500 zł, natomiast potem następuje skok w przepaść i boleśnie lądujemy na odmianie Cross za dość szokujące 79 000 zł. Zostawmy jednak Pandinę za 80 tys. zł gdzieś z boku i wróćmy na sam dół cennika - oraz promocję.
W ramach najnowszej oferty wprawdzie nie obniżono tej ceny dramatycznie, ale przy tak tanim aucie - to zawsze coś. Zamiast tych 63 600 zł zapłacimy teraz 59 800 zł, co sprawia, że Fiat Pandina jest prawdopodobnie najtańszym nowym samochodem dostępnym w ogóle w Polsce.
Najtańsza Pandina - wyposażenie
Co dostaniemy za te pieniadze - i za 500 zł "opłaty transportowej"? Oczywiście silnik 1.0 "Hybrid" o mocy 70 KM, tylne czujniki parkowania, 7-calowy ekran wskaźników i pakiet standardowych systemów wspomagających. W standardzie będzie też kierownica z regulacją wysokości, manualna klimatyzacja, elektrycznie sterowane szyby z przodu i chciałbym napisać coś jeszcze ale tutaj lista właściwie się kończy. Chyba że jako wyposażenie traktujemy "preinstalację do montażu radia" albo "gniazdo 12 V". Ok, to ostatnie może się liczyć. Na wszelki wypadek nie pytajcie o to, czy fotel kierowcy ma regulację wysokości. I nie pytajcie też, jak to wyszło, że Pandia ma ISĘ, a nie ma tempomatu.
Czyli: w sumie jest idealnie. Prosty, sprawdzony, obecny na rynku od lat samochód, praktycznie bez wyposażenia, po prostu wóz, do którego wsiadamy, dojeżdżamy na miejsce, wracamy. Jedyne, czego możemy się obawiać, to tego, że od razu po zajęciu miejsca za kierownicą zawyje alert systemu wykrywania oznak znużenia - tak napisali w prasówce - kierowcy.
To w sumie ile ta Panda-Pandina ma lat?
14, a sama platforma, na której bazuje, jest jeszcze starsza. No ale auto jest nowe i prosto z salonu, więc nie ma co zaglądać w historię aż tak bardzo.
A kto jest konkurencją?
Oczywiście Dacia - z jej Sandero, kosztującym mniej więcej tyle samo, i próbującym grać w trochę wyższym segmencie. Jeśli chcemy mieć wybór między czymś innym niż Dacią albo Fiatem, to... o dziwo wcale nie musimy iść do Chińczyków, ale musimy sporo dołożyć. Najbliżej będzie prawdopodobnie Citroen C3, ale to już ok. 10 tys. zł więcej. Aygo X, Kia Picanto, Hyundai i10 czy nawet Grande Panda - to wszystko okolice trochę ponad 70 tys. zł, zresztą podobnie jak Fabia.
Dopiero jeszcze odrobinkę zaczyna się pojawiać m.in. MG3, czyli wygląda na to, że jeszcze nie każdy segment ma kuszącego chińskiego przedstawiciela. I czasem, jeśli dobrze ustawicie sortowanie, Fiat znowu jest na czele tabeli.
