Hyundai i30 Fastback, czyli kurs naciskania przycisków
Niektórzy marzą o przejażdżce Ferrari, inni chcieliby pojeździć najnowszym Rolls-Royce’em, a ja marzyłem o tym, by pojeździć Hyundaiem i30 Fastback. Dlaczego? Czy jestem nienormalny?
Być może. Ale po pierwsze, uwielbiam pozornie „nudne” samochody. Można w nich często znaleźć ciekawe detale, które są na pierwszy rzut oka ukryte, a o których dowiemy się dopiero po dłuższej eksploatacji. Ponadto są to auta, z którymi realnie potem ma się do czynienia. Pewnie fajnie jest jeździć Ferrari (znam człowieka, którego planuję o to zapytać), ale przeciętnego użytkownika bardziej interesuje to, czy Kia Ceed jest lepszym wyborem niż Golf. Uważam też, że dużo trudniej jest zrobić dobry, zwykły samochód niż szokujący supersamochód. Przy „zwykłych” pojazdach konstruktorów trzyma w ryzach konieczność utrzymania konkurencyjnej ceny, a jednak muszą się czymś wyróżnić i pokazać, że są lepsi niż rywale. Dlatego właśnie lubię szukać tych ciekawostek i wyróżników w samochodach wyglądających na pierwszy rzut oka jak bochenek chleba.
Hyundai i30 Fastback wygląda właśnie jak bochenek chleba
Hyundai zrobił coś dziwnego, kompletnie nietypowego jak na obecne czasy. Do zwykłego hatchbacka w segmencie kompaktów dodał… fastbacka. Czyli coś, co nawiązuje do aut sprzed lat z wyokrąglonym, ale i wydłużonym tyłem. Trochę Chevrolet z początku lat 50., trochę FSO Warszawa – ale jednak nie do końca, bo tylna klapa otwiera się razem z szybą, a nie jak w niektórych autach tego typu – jak w sedanie (np. w Citroenie CX). Decyzja Hyundaia jest zadziwiająca. Tą drogą nie podążył żaden inny producent w segmencie samochodów kompaktowych. Wszyscy poszli albo w typowe hatchbacki z pionową tylną klapą, albo zrobili sedana lub liftbacka przypominającego kształtem sedana, jak Skoda Octavia. Hyundai i30 Fastback to jedyne auto z takim nadwoziem w tej klasie.
Aż się dziwię, że nie nazwano go 4-drzwiowym coupe
W bocznej linii przypomina mi on trochę te supermodne „4-drzwiowe coupe”. To trochę bardziej bulwiasty Volkswagen Arteon i trochę mniej dysproporcjonalne BMW serii 6 GT. Ale wśród kompaktów ten pomysł jeszcze się nie pojawił. Aż dziw, że do tej pory nikt na to nie wpadł: zrobić bardziej smukłą wersję typowego kompaktu i pozycjonować go nieco wyżej, jako „ten sportowy” z nutką luksusu. Brzmi jak pomysł na biznes. Czy Hyundai go wykorzystał?
W pewnym sensie tak. Wersja Fastback jest zauważalnie droższa od zwykłego hatchbacka i występuje w bogatszych odmianach wyposażeniowych. Cennik skonstruowano tak, żeby bardzo trudno było porównać Fastbacka z hatchbackiem. Jeździłem modelem Fastback w wersji 1.6 CRDi z 7-biegową skrzynią DCT i w opcji wyposażenia Premium: cena katalogowa to lekko szokujące 118 800 zł. Hatchback w ogóle nie jest oferowany w takiej odmianie. Najbardziej podobny wariant to 1.6 CRDi 7DCT za 96 500 zł, ale po pierwsze ma on o 21 KM mniej (115 wobec 136 KM w Fastbacku), a po drugie najbogatsza wersja wyposażenia to Go! Plus – Premium można łączyć tylko z silnikiem benzynowym 1.4 T-GDI. Różnica cenowa między wariantami bazowymi to aż 10 tys. zł na niekorzyść Fastbacka, ale gdy porównać najmocniejsze odmiany 1.4 T-GDI z „automatem”, spada do 3 tys. zł. Ktoś mocno się postarał, żeby te dwa cenniki nie były wprost porównywalne. Zabrakło jednak trochę marketingowego wysiłku, by przekonać klientów, że do Fastbacka warto dopłacić.
A warto?
Jedyna różnica to sylwetka, która nie każdemu przypadnie do gustu i bagażnik, który w Fastbacku ma pojemność 450 l (w hatchbacku: 395 l) i mniejsza gama kolorystyczna. Bagażnik Fastbacka ma ogromną klapę, ale wysoki próg załadunku i dość wysoko poprowadzoną podłogę. Nie jest źle, ale zdecydowanie nie jest to poziom Octavii. Dlatego też uzasadnienie dopłaty do Fastbacka okazało się trudniejsze niż sądziłem.
Szkoda, że jeździłem dieslem
Nie, to nie tak, że dołączyłem do antydieslowej krucjaty i będę teraz atakował diesle na każdym kroku. Po prostu konfiguracja diesel + automat w tym samochodzie jest nudna. Silnik jednostajnie szumi, skrzynia zmienia biegi w sposób niezauważalny. O, jest tryb Sport, włączmy go, może coś się stanie: stało się tyle, że teraz zmiana biegów zaczęła występować wtedy, kiedy ja bym ten bieg normalnie zmienił, a nie o wiele za wcześnie (w trybie normalnym) lub o wiele za wcześnie + zamulony silnik (tryb Eco). Niestety, z 1.6 CRDi i30 jeździ wybitnie bezpłciowo. A spalanie? Udało mi się raz zejść do 5,5 l/100 km. Ale w mieście doszedłem raz do 7,6 l/100 km. Jak to w nowym aucie: amplituda wyników jest ogromna. Producent w cenniku podaje wzięte z Księżyca wartości od 3,9 do 4,6 l/100 km, nie do uzyskania żadną miarą.
Próbowałem nawet nie wyłączać Start-Stop, choć z uwagi na zastosowanie tradycyjnego rozrusznika, odradzam jeżdżenie z tym systemem. Po odpuszczeniu hamulca słychać najpierw 2-3 obroty rozrusznika, potem silnik zapala, ale upływa jeszcze długie jak wieczność pół sekundy, zanim możemy ruszyć. Auta tego typu powinny mieć zakaz posiadania systemu Start-Stop w połączeniu ze skrzynią automatyczną.
Skoro silnik już opisałem, czas przenieść się do wnętrza
Jest wiele aut, w których znaczną liczbę funkcji obsługuje się z ekranu. Często narzekam na te samochody, twierdząc że konieczność dotykania wyświetlacza odrywa uwagę kierowcy od drogi. Uważasz tak samo? No to kup sobie Hyundaia i30. Ileż tu jest przycisków! Dawno już nie widziałem takiej przyciskoorgii w nowym samochodzie. Jedenaście na boczku drzwiowym. Dwanaście na kierownicy. Pięć na panelu po lewej stronie od kierownicy. Osiem wokół dźwigni biegów. Siedem wokół wyświetlacza + 2 pokrętła. I jeszcze trzynaście na konsoli środkowej. Zsumujmy: 11+12+5+8+7+13 = 56 przycisków, cztery pokrętła, dwie łopatki do zmiany biegów. Nie liczę klaksonu i przycisków do sterowania oświetleniem w suficie. Pod tym względem z Hyundaiem mogą równać się tylko niektóre modele Opla. Każda funkcja ma swój mały guziczek. Ale ekran też jest dotykowy, tyle że z tego dotykania raczej rzadko się korzysta.
Oczywiście trzeba brać poprawkę na to, że jeździłem najbogatszą wersją z kompletem opcji. Podgrzewanie foteli i kierownicy – jest. Wentylowanie foteli – jest. Elektrycznie sterowany fotel – „check”. Pamięć ustawienia fotela – jest. Ta ostatnia funkcja doprowadzała mnie zresztą do szału, bo po otwarciu drzwi siedzenie kierowcy samoczynnie jechało do tyłu, zgniatając pasażerów za mną. Próbowałem wyłączyć tę funkcję, ale bezskutecznie, ponieważ nie było jej w ustawieniach pojazdu dostępnych z poziomu menu na ekranie głównym. Elektrycznie przesuwane fotele to opcja, którą uważam za kompletnie zbyteczną i nigdy w życiu nie dopłaciłbym za coś takiego. Warto zwrócić uwagę, że przednie fotele mają ogromny zakres regulacji i można odsunąć się od kierownicy tak, że ledwo ją widać.
Trochę żałuję, że nie trafił tu wyświetlacz head-up, choćby na płytce przed kierowcą. Grafika na centralnym ekranie i jego rozdzielczość także wydały mi się trochę niedzisiejsze. Za to materiały i ich spasowanie nie dają najmniejszych powodów do narzekań.
Podsumowując…
Hyundaiowi i30 w wersji Fastback nie brakuje oryginalności. Z daleka można by go nawet pomylić z jakimś dużo droższym wozem. Niestety, okazuje się, że faktycznie jest dużo droższy – tyle że od hatchbacka w ramach tego samego modelu, a niecodzienna sylwetka nie jest tu chyba dostatecznym powodem do uzasadnienia różnicy w cenie. Konfiguracja diesla ze skrzynią automatyczną sprawuje się poprawnie, ale jest równie emocjonująca co kolor testowanego egzemplarza. Przyciskologia w kabinie trochę rozmija się z nowoczesnością, co mnie akurat cieszy, ale gadżeciarzy od dużych ekranów w iPhone’ach raczej zniechęci. Ostatecznie przyznam, że tym samochodem jeździło mi się całkiem przyjemnie, choć z wyjątkiem wciskania przycisków (co czyniłem z wielką lubością), nie dał mi on wrażeń, które zapamiętałbym na długo.