We wsi Kozy aktywiści dostaliby jeża. Mają tam zakaz chodzenia z powodu parkowania
Największa wieś w Polsce twórczo rozwiązała problem z parkowaniem samochodów. Na jednej z bardziej popularnych ulic lepiej jest jeździć, niż chodzić.

Wieś Kozy jest całkiem znana. Jest to największa wieś w Polsce, ma nawet swoje liceum ogólnokształcące. Znajduje się w woj. śląskim, w pobliżu Bielska-Białej. Trudno jest nawet zauważyć, że opuściło się miasto i jest się już Kozach.
W Kozach rozpoczynają się szlaki turystyczne. W ich pobliżu pojawia się więc naturalny problem z samochodami. Tak jak wszędzie, jest ich za dużo. Rozwiązanie wygląda tak.

Zakaz chodzenia z powodu parkowania
Lekkie zdumienie mnie ogarnęło, gdy zszedłem z turystycznego szlaku. Leśny parking był pełen samochodów, ale na jego końcu czaiła się niespodzianka. Ulicę Beskidzką, prowadzącą do początku jednego ze szlaków, zdobi znak B-41, oznaczający zakaz ruchu pieszych.
Sytuacja drogowa wyglądała tak, jakby nie istniał inny ruch na świecie niż samochodowy. Na setkach metrów ulicy Beskidzkiej pozostawione samochody zajmowały cały chodnik. Żaden z nich nie pozostawił wymaganego przepisami 1,5 m dla pieszych. Właściwie to żaden z nich nie zostawił nawet miejsca na postawienie stopy. Wielkomiejscy aktywiści dostaliby zawału na ten widok.

Nie widziałem tam Straży Miejskiej, mandatów za szybami, ani blokad na kołach. Sytuacja wyglądała na zaakceptowaną i rozwiązaną zakazem ruchu pieszych. Niestety nie mogę odmówić logiki temu rozumowaniu, choć budzi mój wewnętrzny sprzeciw.
Najpierw usprawiedliwienie
Ludzie wszędzie chcą dojechać samochodem, żeby uniemożliwić im wjazd na tę ulicę i nielegalne parkowanie, należałoby całą ulicę odgrodzić szlabanem. Da się zostawić auto dużo niżej i dużo wcześniej, ale wtedy dystans dla dzieci i starszych osób może być trudny do pokonania, jeśli dodamy go trasy do pierwszej kapliczki na pobliskim szlaku.

Władze gmin raczej rzadko miewają pomysły, żeby walczyć z turystami. Dlatego auta uniemożliwiające ruch pieszych na ul. Beskidzkiej stoją sobie w najlepsze. Zajmują chodnik, bo nawet z jego przestrzenią, trudno jest tam minąć się dwóm samochodom. Prawidłowe parkowanie zablokowałoby ruch samochodów. Lepiej więc zablokować ruch pieszych, bo ludzie wolą jeździć niż chodzić, i postawić znak B-41.
Zakaz ruchu pieszych a strona drogi
Pieszy może dostać lekkiej zapaści na widok znaku B-41. Umówmy się, że nikt nie zna wszystkich znaków na pamięć. Widzisz setki metrów chodnika w całości zastawione samochodami i znak zakaz ruchu pieszych, to co myślisz? Że nie wolno tutaj chodzić. Rodzi się naturalne pytanie, dokąd iść i którędy. W końcu decydujesz się iść blisko zaparkowanych samochodów, bo tak jest najbezpieczniej, choć o żadnym bezpiecznym chodzeniu nie ma tam mowy. Okazuje się, że jest to działanie prawidłowe.
Znak B-41 stosuje się na przykład tam, gdzie brakuje chodnika i ruch pieszych mógłby stwarzać dla pieszych niebezpieczeństwo. Chodnik wprawdzie był, ale nieużywalny, niebezpieczeństwo istniało.

Szczęśliwie znak ten obowiązuje tylko po tej stronie drogi, po której go postawiono. Gdyby miał obowiązywać po obu stronach, po obu stronach musiałyby stać też znaki. To, że stał tylko po prawej stronie drogi, dowodzi, że lokalne władze dobrze wiedzą co się na tej ulicy dzieje i taki stan rzeczy akceptują. Wiedzą, że nie da się tam skorzystać z chodnika w wolne dni i znakiem B-41 przeganiają pieszych z prawej strony drogi na lewą.
Na szczęście za wielu pieszych, poza ludźmi, którzy nieprawidłowo zaparkowali, tam nie ma, a im ta sytuacja odpowiada. Dziwię się tylko mieszkańcom tej ulicy, jak oni są w stanie tam żyć, gdy w każdy słoneczny i wolny dzień ich chodniki przeżywają oblężenie. Może i oni nigdzie nie zamierzają chodzić, bo wolą jeździć samochodem.

Gdyby Kozy były dużym miastem, na tej ulicy codziennie fotografowałby się aktywista, z kartką z hasłem "zwrócić Beskidzką ludziom". Może dlatego Kozy ciągle są gminą wiejską, żeby miejscy aktywiści nie psuli im takiego twórczego rozwiązywania problemów.