Unia ogłosiła nowe cele klimatyczne. Producenci samochodów mogą się zwijać
Właśnie poznaliśmy nowe cele klimatyczne dla całej Unii Europejskiej, które nie dość, że są ambitne, to przy okazji nic nie zmienią globalnie, ale za to wykończą przemysł. W Chinach skaczą z radości.

Producenci samochodów, przedstawiciele przemysłu, ekonomiści - wszyscy razem od lat powtarzają, że rosnące ceny energii oraz restrykcyjne cele klimatyczne osłabiają konkurencyjność europejskich firm. Słusznie zauważają, że koszty transformacji i dostosowania się do coraz bardziej restrykcyjnych norm ponoszą klienci. Te argumenty przemówiły do osób decyzyjnych w Unii Europejskiej. Dlatego stawia sobie nowy cel.
Unia ogłasza nowy cel klimatyczny. Umrzemy biedni, ale za to w poczuciu moralnej wyższości
Komisja Europejska zaproponowała nowy cel klimatyczny. Chce by do 2040 r. emisja gazów cieplarnianych była o 90 proc. mniejsza względem 1990 r. To wspaniała wiadomość, bo oznacza, że nasz przemysł oberwie tak, jak jeszcze nigdy nie oberwał, a jedynym wygranym będą Chiny. Nazwiecie mnie szurem, powiecie, że łykam propagandę prawicowych populistów, ale porozmawiajmy o konkretach. Ustalmy jednak na początek jedną rzecz - jeżeli w 2025 r. nadal uważasz, że człowiek nie ma wpływu na klimat, to wejdź na stronę ministerstwa edukacji, wyszukaj tam numer rachunku bankowego i oddaj państwu pieniądze wydane na twoją edukację, bo najwidoczniej były to zmarnowane środki.

W 2022 r. udało nam się osiągnąć zmniejszenie emisji o 30 proc. względem wspomnianego 1990 r. Szło nam tak dobrze, że wprowadzono ambitny cel Fit for 55, który zakładał zmniejszenie emisji o 55 proc. do 2030 r. Mamy jeszcze pięć lat, ale już teraz widać, że bez cudownego objawienia się kilku elektrowni jądrowych cel jest bardzo trudny do spełnienia. W 2024 r. udział OZE w produkcji energii elektrycznej osiągnął 48 proc., ale to nadal za mało. Żeby udało się zrealizować zakładany plan, Unia musi przyspieszyć transformację w przemyśle, transporcie i lotnictwie.
Wszyscy znacie pomysł na obniżenie emisji w transporcie - samochody elektryczne. Nie udało się osiągnąć zakładanego poziomu rocznej sprzedaży takich samochodów, transformacja idzie wolniej niż zakładano. Ze zdziwieniem urzędnicy odkryli, że ludzie nie chcą kupować samochodów, które nie spełniają ich oczekiwań. Oczywiście, z roku na rok takie auta są coraz lepsze, mają większe zasięgi, infrastruktura ulega wyraźnej poprawie, ale nadal głównym czynnikiem przekonującym do zmiany są państwowe dopłaty, które są hojnie finansowane z budżetu Unii Europejskiej. Drugim pomysłem są kary za nadmierną emisję, słynne CAFE, które po długich protestach zostały delikatnie złagodzone na najbliższe dwa lata, ale to odwlekanie wyroku, a nie realna ulga dla producentów.
Na przemysł rozwiązaniem ma być większy udział energii ze źródeł odnawialnych w całościowej produkcji, ale tu pojawia się problem. We wrześniu 2024 r. były szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi (a przy okazji były premier Włoch) opublikował raport, który szczegółowo opisał problemy targające Unią Europejską, w tym postępujący brak konkurencyjności, który jest efektem unijnej polityki klimatycznej. Producenci nie są w stanie konkurować z produktami z Chin, które nie są lepsze, ale są za to wielokrotnie tańsze. Dlaczego tak się dzieje? Chińczycy korzystają ze studni bez dna - państwowych pieniędzy, więc nie da się konkurować z takimi firmami w równorzędnej walce, a co mówić o sytuacji, w której znalazł się europejski przemysł - jest jak bokser, który walczy z jedną ręką związaną za plecami. Mario Draghi, określił, że utrzymanie konkurencyjności przemysłu wymaga dofinansowania w kwocie 750 - 800 mld euro. Rocznie.

Decyzja o zmniejszeniu emisji z 55 proc. do 90 proc. względem stanu z 1990 r. to w praktyce nałożenie pętli na szyję najważniejszych sektorów unijnej gospodarki. I nie pomoże tu nawet System Handlu Emisjami (ETS), który ma służyć szybszemu osiągnięciu celów klimatycznych. W telegraficznym skrócie - Unia Europejska ustala maksymalną pulę emisji dla poszczególnych sektorów gospodarki, a ten limit jest zmniejszany co roku - żeby osiągnąć cele Fit for 55. Jednocześnie firmy mogą handlować uprawnieniami do emisji. Jeżeli produkują mniej mogą sprzedawać nadwyżkę, jeżeli więcej - kupują uprawnienia na rynku.
Ceny uprawnień są płynne, zależy to od wielu czynników, w teorii wysokie ceny mają zachęcać wszystkie firmy do inwestycji w redukcję emisji spalin, ale w praktyce przekłada się na zwiększenie cen, bo w niektórych sektorach nie da się przeżyć bez dokupienia uprawnień do emisji. Pieniądze z aukcji ETS trafiają do funduszy unijnych, które są wydawane na inwestycje w poprawę wskaźników emisji. Tylko to kropla w morzu potrzeb i w praktyce sprowadza się do tego, że firmy kupują uprawnienia, a ich koszt przerzucają na klientów. Widzicie to codziennie po cenach samochodów, stali i innych produktów, których wytwarzanie wiąże się z emisją.
Co ciekawe - Unia Europejska odpowiada za 7 proc. globalnej emisji
Tak, cała Wspólnota to zaledwie 7 proc. globalnej emisji, dlatego walka o to, obniżenie emisji, a co za tym idzie temperatury planety, jest na starcie pozbawiona sensu. Największy truciciel tej planety, czyli Chiny, przekraczają 30 proc. emisji. Ktoś powie - ale przecież Chiny inwestują w OZE. Owszem, robią to, ale zobaczcie na konkretne dane - oprócz OZE stawiają nowe elektrownie węglowe, a ich udział źródeł odnawialnych w miksie energetycznym oscyluje w okolicach 30 proc. I tak - nie można zapominać, że Chiny obecnie najwięcej inwestują w OZE, ale to nadal nie jest na tyle, żeby zmienić profil emisyjny, ani zmniejszyć emisję, bo ta rośnie z roku na rok. O kolejnym trucicielu, czyli Indiach nawet nie ma sensu wspominać, bo tam OZE to temat raczkujący.

Wspólnota Europejska postawiła dzisiaj ogromne wyzwanie przed rodzimym przemysłem. Minie kilka lat, a obudzimy się z ręką w nocniku i z kolejnymi sektorami przejętymi przez Chiny. Interesy unijnego przemysłu nie są wystarczająco chronione, co sprawia, że szykuje się powtórka z europejskiego przemysłu fotowoltaicznego. Nasze firmy wytwarzały panele wysokiej jakości, ale drogie. Na rynek weszły chińskie firmy, które oferowały podobną jakość lub niewiele gorszą, ale wielokrotnie taniej. Korzystały z dopłat rządowych, europejskie firmy nie mogły na takie liczyć. Obecnie ponad 95 proc. paneli sprzedawanych w Europie jest produkcji chińskiej.
Wiem, że niektórzy twierdzą, że nawet 7 proc. jest ważne, bo zawsze to mniej szkodliwych substancji w powietrzu. Pytanie tylko, czy to w praktyce zahamuje zmiany klimatyczne, czy pozwoli nam się lepiej czuć?
Co to ma wspólnego z motoryzacją?
Wszystko. Stanowi aż 15 proc. unijnego PKB i jest jednym z segmentów, który mocno odczuwa nowe wytyczne klimatyczne. Szykujcie się na to, że samochody będą droższe, w ofercie będzie więcej aut elektrycznych, a na końcu i tak przyjdą Chiny i nas zjedzą. Ale za to umrzemy z przegrzania w aurze moralnej wyższości.
Jedynym ratunkiem jest podatek, który wejdzie od przyszłego roku i jest wymierzony w produkty pochodzące z krajów o wysokiej emisji gazów cieplarnianych. W praktyce oznaczałby nałożenie wysokich opłat na rzeczy pochodzące z Chin. Jego angielska nazwa to CBAM i nałożono go na takie produkty jak stal, cement czy aluminium. Szkoda, że wprowadzono go tak późno, ale może uda się przy jego pomocy trochę wzmocnić konkurencyjność unijnego przemysłu. Oczywiście jest ryzyko, że zwiększy ceny produktów, ale to poświęcenie, na które jesteśmy gotowi w walce z chińską dominacją. Do końca liczyłem, że Unia Europejska odwlecze datę realizacji celu Fit for 55 na późniejsze lata.