Kto tablice rejestracyjne daje i zabiera, ten się w Australii poniewiera
Indywidualne tablice rejestracyjne wydane w Australii zostaną poddane sprawdzeniu, czy przypadkiem nie nawołują do przekraczania prędkości lub nie obrażają innych uczestników ruchu. Może trzeba było ich w ogóle nie wydawać?
Indywidualne tablice rejestracyjne to jedna z form wyróżnienia się na drodze. Jedni powiedzą, że to najbardziej pretensjonalny sposób, inni że nikogo nie powinno obchodzić, co właściciel chce przekazać napisami. W Polsce indywidualne tablice rejestracyjne kosztują 1000 zł i nie dają pełnej możliwości personalizacji. Zawsze musi się na nich znajdować wyróżnik województwa oraz liczba kontrolna. Liczba pozostałych znaków wynosi od 3 do 5. Powoduje to, że trzeba kombinować. Jakbym mieszkał w Poznaniu mógłbym wyrobić sobie tablicę P4 WEL, czyli taką mało ciekawą. Inaczej kwestia indywidualnych tablic wygląda w innych państwach. Ciekawym przypadkiem jest Australia, w której oprócz dowolnej liczby znaków można utworzyć własny tekst wytłoczony na tablicy. Można wybrać styl, krój liter. Niektóre prowincje pozwalają na dopisanie hasła pod numerem rejestracyjnym.
Tak powinna wyglądać personalizacja. Co ciekawe, wzór, napisy i kolor tablic zamawia i tworzy się przez internet. Po stworzeniu wymarzonej tablicy rejestracyjnej wystarczy opłacić zamówienie i czekać na pozytywną weryfikację urzędową. Do tej pory była to formalność. Okazało się jednak, że po latach dowolności w personalizacji tamtejszy urząd wydający tablic postanowił przyjrzeć się, czy tablice nie obrażają uczestników ruchu, lub nawołują do przekraczania prędkości. Postanowił zabierać już wydane tablice. Spotkało się to ze słusznym oburzeniem.
Indywidualne tablice rejestracyjne w Australii
Tamtejszy urząd rejestracyjny poinformował właściciela Holdena Torana, że jego tablice WEPN są niestosowne, ponieważ ich rozwinięcie to WEAPON, czyli broń, a broń jest zła. Dlatego muszą mu je zabrać. Co ciekawe, tablica nikomu nie przeszkadzała przez 10 lat, aż do momentu, kiedy żona właściciela Holdena postanowiła wyrobić sobie tablice WEPN2. Wtedy w siedzibie urzędu rozległo się wściekłe stukanie pieczątek, którymi kolejni urzędnicy podbijali odmowę rejestracji. Pokłosiem było zabranie tablicy WEPN, wcześniej legalnie wydanej i zatwierdzonej.
Inni Australijczycy ze zdumieniem odkrywali, że ich wnioski o tablice są odrzucane jeżeli zawierają słowa dotyczące prędkości, zachęty do wyścigów, czy też sugerujące, że to najszybszy samochód w okolicy [SPRAWDŹMY SIĘ NA 1/4 MILI]. Okazało się, że w ramach promocji dobrych zachowań na drodze takie tablice przestały być akceptowane. Cała sytuacja jest o tyle śmieszna, że przepisy wprost nie zabraniają takich tablic. To tylko samodzielna interpretacja urzędu. Twierdzą, że mają prawo do weryfikacji nawet już wydanych tablic rejestracyjnych.
Australijczycy są w gorącej wodzie kąpani, więc nie boją się wyrażać swojego oburzenia
Sytuacja rozjuszyła Australijczyków. Do tej pory akceptowali to, że urząd odmawia rejestracji takich tablic jak 8ITCH, SH1T, PU55Y. Ale gdy urząd postanowił rozszerzyć zakaz na zwykłe słowa, to się zdenerwowali. Wyciągnęli swoje bumerangi i ruszyli podpisywać petycję o zwrot tablic właścicielowi Holdena Torana. Sprawa była głośna w mediach, więc urząd ugiął się, oddał tablice na mocy ugody zawartej z właścicielem, ale jednocześnie jej treść jest tajna. Nasze zaufane źródła w Australii twierdzą, że właściciel może wyjeżdżać na drogę tylko w każdy szósty czwartek miesiąca. Tymczasem urząd rejestracyjny zapowiedział, że będzie bardziej przyglądał się temu, co Australijczycy mają na tablicach. Oprócz oczywistego zakazu wulgaryzmów, nie będzie można stosować nazw broni, odniesień do prędkości i łamania zakazów. Na autach mają znajdować się tylko grzeczne treści. Zamierzają również dokładniej przyjrzeć się już wydanym rejestracjom.
Nie dziwię się oburzeniu po ogłoszeniu takiej decyzji. Przecież w momencie rejestracji nie mam szklanej kuli, która powiedziałaby mi jaka będzie urzędowa interpretacja za 10 lat. Czy Szybki Paweł to obelga, zachęta do sprawdzenia, czy śmieszny napis? Co z rejestracją BUMERANG, przecież to śmiertelnie niebezpieczna broń. Czy napis RIDE OR DIE, to już pochwała niebezpiecznej jazdy, czy wyraz uwielbienia dla serii Szybcy i Wściekli, która od lat promuje nadrzędną wartość rodziny.
Najprościej byłoby zakazać samochodów. Nie ma aut, nie ma rejestracji, nie ma zachęty do niebezpiecznej jazdy i przekraczania prędkości. A i urzędnicy rejestrujący samochody mieliby święty spokój. W końcu w Australii udało się już zamordować markę Holden, więc najtrudniejszy pierwszy krok został już wykonany.