REKLAMA

Nie napalaj się na nowości. Oto siedem aut, które są na rynku wiele lat, a dalej warto je kupić

Obserwując rynek motoryzacyjny od wielu lat, nabieram wrażenia, że nowe modele nie są zauważalnie lepsze niż stare. Co więcej, to zdanie podziela coraz większa liczba klientów, a czasem nawet i producentów, którzy wydłużają okresy produkcji nawet do kilkunastu lat. Zebrałem więc parę „starych” modeli, wciąż wartych zakupu.

Nie napalaj się na nowości. Oto siedem aut, które są na rynku wiele lat, a dalej warto je kupić
REKLAMA

„Nowe jest lepsze niż stare” – w te słowa jeszcze 30 lat temu wierzył prawie każdy, dziś w odniesieniu do motoryzacji nie jest to wcale takie oczywiste. Nowe samochody bywają niepotrzebnie skomplikowane w konstrukcji i naprawie, często straszą nadmiernymi oszczędnościami i wymyślnymi układami napędowymi, które służą głównie obniżaniu emisji CO2 w testach laboratoryjnych. To tylko niektóre z powodów, dla których średni wiek samochodów rośnie właściwie na całym świecie. Jeśli już więc planujesz zakup nowego auta z salonu, to mam dobrą radę: nie rozpędzaj się z wybieraniem modelu, który właśnie zadebiutował. Poczekaj, oni go zaraz będą poprawiali – a najlepiej zwróć uwagę na coś, co na rynku jest już od dłuższego czasu. Auta z późnego okresu produkcji prawie zawsze są bardziej dopracowane niż te wczesne. Oto kilka moich typów:

REKLAMA

Nissan Leaf (od 2017 r.)

Zacznę nietypowo od samochodu elektrycznego. Teraz jest ich już pełno, ale ich wysyp nastąpił w ostatnich 3-4 latach. A Leaf II generacji występuje w ofercie Nissana już od 2017 r. i właśnie we wrześniu obchodzi siódmą rocznicę obecności rynkowej. Jest to duży i wygodny samochód na prąd, którym można wyjechać z salonu za mniej niż 120 tys. zł. To prawda, że będzie to wersja z akumulatorem 39 kWh i zasięgiem ok. 200 km, również prawdą jest że jesteśmy skazani wówczas na rok produkcji 2023 – ale nadal się opłaca w porównaniu z jakimiś szalonymi cenami aut elektrycznych od Stellantis, typu Jeep Avenger za 160-180 tys. zł. Odeprę zarzut o to, że Nissan Leaf jest nudny: każde kompaktowe auto elektryczne jest nudne.

Volvo XC60 (od 2017 r.)

Już siedem lat jest obecna na rynku druga generacja Volvo XC60 i raczej w najbliższym czasie donikąd się nie wybiera. Wcale się nie dziwię, bo w Polsce sprzedaje się świetnie, regularnie zyskując miano bestsellera segmentu premium. Obecnie w ofercie nie ma już wersji diesel, jest tylko benzynowy 2.0 Turbo, choć w ogłoszeniach na OLX jakiś dealer wystawia jeszcze wariant wysokoprężny. Cena nowego XC60 waha się między 230 a 250 tys. zł. Można skonfigurować i takie za ponad 300, ale chyba nie warto – Volvo nie służy do pokazywania się, tylko do tego, żeby nie zginąć w wypadku, gdy najedzie na nas bandyta jadący 300 km/h.

volvo xc60 b4 test

Hyundai i30 (od 2017 r.)

Podobno Polska to najważniejszy rynek dla tego modelu. To tylko wskazuje, że Polacy potrafią dokonywać rozsądnych wyborów motoryzacyjnych. Hyundai i30 jest trudny do pobicia w kategorii zwykłości. Bazowa wersja ma wolnossący silnik 1.5 o mocy 96 KM i manualną skrzynię biegów, a kosztuje 87 900 zł. Spodziewałem się że taki wóz, nazwany Pure, to będzie miał w standardzie opony i przednią szybę, a on ma klimatyzację, tempomat, skórzaną kierownicę i czujniki parkowania z przodu i z tyłu. Nazwijcie mnie ascetą, ale mnie by to całkowicie wystarczyło do jazdy. Przy okazji jest to auto, w którym można czuć się absolutnie anonimowo. A nie doszliśmy jeszcze do kwestii pośredniego wtrysku benzyny. Fani LPG zacierają ręce.

hyundai i30 lifting ceny

VW T-Roc (od 2017 r.)

Żywy dowód na to, że nie warto ciągle pokazywać nowych modeli. Volkswagen T-Roc ma również siedem lat na karku, a wciąż jest najlepiej sprzedającym się Volkswagenem w Europie. Przebija nawet Golfa, o Passacie nawet nie wspominając. T-Roc ma właściwie wszystko: jest crossoverem, jest Volkswagenem i jest czterocylindrowy (z 1.5 TSI). Do tego DSG i mamy pojazd spełniający komplet wymagań przeciętnego polskiego nabywcy. T-Roca można kupić za 110-125 tys. zł. Wprawdzie łódzki dealer twierdzi, że rabat dotyczy „grup zawodowych”, ale przecież każdy jest w jakiejś grupie zawodowej, więc pewnie da się dogadać.

Volkswagen T-Roc R po liftingu

Seat Arona (od 2017 r.)

Arona to taki T-Roc, tylko mniejszy i tańszy. Trochę trudniej tu będzie o 1.5 TSI, bo większość samochodów ma 1.0 TSI, które też zupełnie dobrze daje radę. Arona mimo siedmiu lat na rynku wcale się nie zestarzała, głównie dlatego że już w momencie debiutu nie wyglądała nowocześnie. Spoglądając na tego miejskiego crossovera nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy to rok produkcji 2012, 2017 czy może 2024 – i to jest dobra wiadomość, zwłaszcza jeśli ktoś nie lubi często zmieniać aut. Kupisz Aronę dziś, a ona za 10 lat będzie dokładnie tak samo nieciekawa. Cenowo to ząbek niżej od T-Roca, czyli z salonu wyjedziesz lżejszy o 90-110 tys. zł.

seat arona 1.0 tsi

Renault Megane Grandcoupe (od 2016 r.)

Aż trudno w to uwierzyć, ale osiem lat po debiucie Megane IV generacji jedyną wersją jaka ostała się w ofercie jest 4-drzwiowy sedan. Rozumiem że to ukłon w stronę starszych nabywców, którzy cenią sobie taką wersję nadwozia jako najbardziej elegancką. Przy okazji jest to samochód w bardzo dobrej cenie: zaczyna się od 87 900 zł. Trudno znaleźć coś wygodniejszego w kwocie poniżej 100 tys. zł.

W ofercie jest tylko jeden silnik (1.3 140 KM), ale można dopłacić do skrzyni zautomatyzowanej EDC. Są dwie wersje wyposażenia – standardowa i techno (tylko tę można mieć z automatem). Lista wyposażenia opcjonalnego nie jest zbyt długa, obejmuje kartę Hands Free i podgrzewane fotele. Niezła oferta, jeśli lubisz sedany (jeśli jesteś wnuczkiem, który czyta o tym dziadkowi, nie używaj słowa sedan, mów że to taka limuzyna).

Suzuki Vitara (od 2015 r.)

Dziewięć lat już klepią tę Vitarę, a ona dalej się sprzedaje. W dodatku na stronie Suzuki możemy sobie wybrać, czy chcemy taką Vitarę w wersji „model roku 2015”, czy „FL” (face lifting). Oczywiście kliknąłem na tę starszą i dowiedziałem się, że są dwie wersje silnika: 1.4 Boosterjet z miękką hybrydą i 1.5 Strong Hybrid, czyli napęd w pełni hybrydowy, tyle że ze skrzynią zautomatyzowaną. I teraz jest ciekawie, bo tej pierwszej już nie ma w oficjalnym cenniku, ale wciąż znajdziemy ją u dealerów. Jest to całkiem spory i wygodny samochód, owszem mocno konserwatywny z wyglądu, tyle że przy cenie 101 650 zł to dość mocno podgryza nową Dacię Duster. Wolałbym stare Suzuki od nowej Dacii, głównie przez moje wieloletnie dobre doświadczenia z autami japońskimi.

Mazda MX-5 (od 2015 r.)

Nie ma się co przejmować długim stażem rynkowym – takie samochody starzeją się bardzo powoli, a ich cechy są ponadczasowe. Tzw. wiatr we włosach i przyjemność z pokonywania zakrętów świetnie wyważonym roadsterem poczujemy w Maździe MX-5 bez względu na rok produkcji. Dlatego nie dziwię się producentowi z Japonii, że nie pcha na siłę żadnego nowego modelu. Poza tym MX-5 ND dalej wygląda bardzo nowocześnie. Szkoda tylko, że z oferty zniknął silnik 2.0. Trzeba zadowolić się wersją 1.5. Ale zamiast się tym martwić, lepiej się cieszyć, że w ogóle da się nadal kupić jakiegoś roadstera, i to za mniej niż 150 tys. zł.

REKLAMA
nowa mazda mx-5 990s

To jak? Będziesz gonić za nowością? A może warto zaufać sprawdzonej konstrukcji?

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA