Przez tydzień jeździłem Mitsubishi Outlanderem. I teraz już wiem, że mógłbym nim jeździć na co dzień
Kiedy wsiadałem po raz pierwszy do testowego egzemplarza Mitsubishi Outlandera, zakładałem, że chwilę nim pojeżdżę, opiszę go, a potem szybko o nim zapomnę. Myliłem się - w zaskakujący sposób Outlander trafił na moją prywatną listę „mógłbym jeździć”.
Nie było to jednak zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Oj, zdecydowanie nie było.
Mitsubishi Outlander - podejście pierwsze.
Outlandera odebrałem późnym, jesiennym wieczorem, do tego zresztą raczej mroźnym, więc nie poświęcałem zbyt wiele uwagi jego wyglądowi zewnętrznemu. Zająłem od razu miejsce za kierownicą, uruchomiłem silnik i nie rozglądając się przesadnie po kokpicie, ruszyłem w krótką trasę do domu.
Niemal natychmiast Outlander zyskał w moich oczach jeden punkt - za rewelacyjne, bi-LED-owe reflektory, które w cudowny sposób rozcięły ciemność i oświetliły mi zazwyczaj mroczną drogę. Nie wiem wprawdzie, jak świecą reflektory w wersji podstawowej, ale wiem jedno - gdybym miał kupować Outlandera, to tylko w wersji z LED-ami.
Niestety ten szybko zdobyty punkt Outlander stracił niedługo później, bo przy pierwszym ostrym zakręcie, który musiałem pokonać. Układ kierowniczy jest w jego przypadku zestawiony nie tak, żeby kierowca czuł auto i miał przyjemność z kierowania tym prawie 4,7-metrowym okrętem, ale żeby... przypadkiem się nie zmęczył. Kierownica obraca się do przesady wręcz lekko - na tyle lekko, że można tym sporym samochodem kierować w zasadzie jednym palcem. Nie jest to coś, do czego jestem przyzwyczajony, ani też coś, co uznałbym za zaletę - przynajmniej wtedy.
Trudno też było mi się początkowo dogadać z układem napędowym. Dwulitrowy silnik benzynowy o mocy 150 KM i momencie obrotowym 195 Nm nie ma żadnej formy doładowania i łączony jest (w testowanym egzemplarzu) z bezstopniową skrzynią biegów. Próby jazdy Outlanderem w standardowy sposób nie przynoszą więc najlepszych rezultatów. Przy trochę mocniejszym wciśnięciu pedału gazu (i to nie takim w podłogę), Outlander wyrywa się do przodu, po czym... przestaje. Dopiero gdy wciśniemy pedał gazu mocniej, a skrzynia wkręci silnik na ponad 5 tys. obrotów, coś zaczyna się dziać, choć towarzyszy temu niezbyt przyjemny hałas. Trudno też uznać, żeby po przekroczeniu tej granicy to coś oznaczało sportowe osiągi (12 s do setki) - po prostu dopiero wtedy Outlander zaczyna dynamiczniej nabierać prędkości.
Uznałem, że tak po prostu ma być, nie każdy musi lubić CVT i przyjrzę się tematowi - a także całemu Outlanderowi - na świeżo, następnego dnia.
Odstawiłem więc auto na przydomowy podjazd, dość dziwnym, gumowanym przyciskiem zamknąłem drzwi, korzystając z systemu bezkluczykowego, i poszedłem odpocząć przed kolejnym dniem jazdy.
Podejście drugie - SUV, którego trudno nie polubić.
Drugiego dnia już z samego rana mogłem na szczęście podziwiać Outlandera w dobrym oświetleniu i pełnej krasie. I choć w żadnym wypadku nie jestem fanem SUV-ów, to w tym momencie w mojej głowie po raz pierwszy tego dnia pojawiła się myśl „mógłbym”.
Owszem, Mitsubishi Outlander nie jest prawdopodobnie najpiękniejszym i najbardziej finezyjnym samochodem na rynku, ale nie udało mi się znaleźć nikogo, kto stwierdziłby wprost, że to auto jest brzydkie. Jest przyjemny dla oka, proporcjonalny, a do tego kanciasty, bez bawienia się w opadające dachy czy dziwne, malutkie okienka i monstrualne tylne słupki.
Jest też nieprzesadnie nachalny w którymkolwiek kierunku. Front jest ciekawie zaprojektowany, ale nie jest przesadnie agresywny, sugerując, że jest to auto ze sportowymi aspiracjami. Terenowe dodatki w rodzaju plastików na nadkolach i osłon progów też są raczej subtelne, żeby ktoś nie pomyślał przypadkiem, że jest to terenówka z prawdziwego zdarzenia. I jedno, i drugie zasługuje na pochwałę - tym bardziej, że Outlander ani agresywny na drodze nie jest, ani też w cięższy teren nie wjedzie (prześwit zaledwie 19 cm).
Zaskakująco też do całości pasuje czerwony lakier, który rzadko kiedy wygląda dobrze na SUV-ach. Tutaj jednak pasuje idealnie.
Wsiadam więc do środka...
... a tam podobnie jak na zewnątrz. Trudno doszukiwać się finezyjnych, oryginalnych rozwiązań, ale z drugiej strony nie ma też wielu elementów, do których można byłoby się faktycznie przyczepić.
Deska rozdzielcza? Ot, po prostu jest, zaprojektowana tak, żebyśmy jak najwięcej elementów mieli w zasięgu ręki, a nie tak, żeby cieszyć nasze oczy pieczołowicie kreślonymi kształtami. Nie, nie jest brzydko - jest po prostu prosto, z nastawieniem na użyteczność. Co zresztą tylko potwierdza multum większych i mniejszych schowków, a także uchwytów na kubki.
Jest też zadziwiająco przestronnie i jasno jak na dzisiejsze standardy, tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Outlander w testowanej wersji nie ma panoramicznego okna dachowego. Rozglądam się na boki z fotela kierowcy i wszędzie widzę to samo - masę miejsca i masę światła. Duże szyby nie tylko powodują, że wnętrze jest bardziej przytulne, ale też że doskonale widzę, co dzieje się dookoła samochodu. Kamera parkowania jest wprawdzie na liście opcji (jest też kamera 360 stopni), ale nie jest niezbędna.
Niezbędna nie jest też instrukcja obsługi. Zdecydowaną większość najważniejszych opcji obsługuje się z wykorzystaniem fizycznych, czytelnie opisanych przycisków. Jest ich sporo, a do tego są rozlokowane niemal po całym kokpicie, więc warto poznać ich lokalizację przed pierwszą jazdą, ale potem ich obsługa nie nastręcza już najmniejszych problemów.
Nie jestem w stanie zrozumieć tylko dwóch rzeczy. Dlaczego przyciski do podgrzewania foteli umieszczono akurat w takim miejscu (tuż przed podłokietnikiem), zamiast gdzieś, gdzie byłoby łatwiej do nich sięgąć. I skoro przycisk od ogrzewania kierownicy nie znajduje się w pobliżu kierownicy, to dlaczego nie umieścić go obok przycisków ogrzewania foteli? W końcu skoro jest mi zimno w tyłek, to pewnie jest mi też zimno w ręce. A tak guziki od obu funkcji są niemal dokładnie na dwóch końcach tunelu środkowego.
Mała wada i trochę na siłę, ale w tak poza tym prostym i funkcjonalnie zaprojektowanym wnętrzu trochę razi.
Troszkę więcej zarzutów można mieć natomiast do niektórych elementów wykańczających wnętrze. Nie to, że są złej jakości czy są źle zmontowane - wręcz przeciwnie, wszystko twardo siedzi na swoich miejscach i ani trochę nie zamierza skrzypieć na nierównościach.
O co więc chodzi? Głównie o wykończenie sporej liczby elementów czarnym, błyszczącym tworzywem, z dodatkowo błyszczącymi się w słońcu drobinkami. Ani nie jest to przesadnie ładne, ani specjalnie wytrzymałe (już pojawiły się pierwsze rysy, a auto ma mniej niż 2 tys. km przebiegu), ani też nie da się tego łatwo utrzymać w czystości.
W kilku miejscach widać też, że miękkie materiały zostały dokładnie... wyliczone. Czyli przykładowo w boczkach drzwiowych miejsce, gdzie opieramy rękę są wykończone miękkim tworzywem i materiałem (brawo), ale już centymetr dalej tworzywo ma twardość granitu. Tak, czepiam się.
Rozsiadam się wygodnie na sprężystym fotelu i przystępuję do regulacji.
Niestety sięgając ręką do pokrętła od regulacji podparcia lędźwiowego - nie znajduję go. Szukam więc po drugiej stronie - również pusto. Może jest choć przycisk, który regulowałby to elektrycznie - także pudło.
Zerkam więc do cennika i katalogu, tylko po to, żeby przekonać się, że taki dodatek do Outlandera po prostu nie występuje. Ani w testowanej wersji Instyle za około 148 tys. zł, ani w żadnej innej. Szkoda, bo to w końcu samochód na dłuższe trasy, a poza tym fotele - choć z niewielkim podparciem bocznym - są naprawdę dobre i bardzo łatwo zająć w nich wygodną pozycję.
Zostało mi już tylko przyjrzeć się klasycznym, bardzo czytelnym zegarom, rozdzielonym niewielkim jak na dzisiejsze standardy kolorowym wyświetlaczem i podłączyć telefon do systemu multimedialno-rozrywkowego.
I w tym miejscu wielkie brawa dla Mitsubishi - zamiast doliczać kilka tysięcy złotych za system nawigacyjny, z którego i tak nikt nie będzie chciał korzystać, od wersji Intense Plus w standardzie mamy system SDA z Apple CarPlay i Android Auto. Doskonałe rozwiązanie. I choć wyświetlacz centralny nie jest zbyt wielki, to jest wystarczajaco duży i czytelny nawet w mocniejszym słońcu.
Wybieram cel jazdy. Można ruszać.
Jak polubiłem się z CVT.
Pierwszy, krótki przejazd Outlanderem był dość dziwnym doświadczeniem - postanowiłem więc podejść do jazdy nim na nowo, szybko ucząc się, jak powinno się nim jeździć, żeby docenić go w całości.
Nie było to zresztą przesadnie trudne. Trzeba tylko pamiętać o tym, do czego został stworzony ten samochód - do połykania setek, a może i nawet tysięcy kilometrów, z rodziną w kabinie i wakacyjnymi pakunkami w bagażniku. Niespiesznie, spokojnie, ostrożnie, bez wyprzedzania na trzeciego, bez hamowania w miejscu i bez palenia opon spod każdych świateł.
I w przy takim stylu jazdy Outlander sprawdza się naprawdę dobrze i równie dobrze - co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem - czułem się ja. Zakręty na horyzoncie przestały stanowić dla mnie wyzwanie nie do odrzucenia, długie proste przestały być okazją do sprawdzenia maksymalnych osiągów auta, a lewy pas na autostradzie zostawiłem tym, którzy naprawdę gdzieś się spieszą. Ja nie spieszyłem się nigdzie.
Outlander i jego układ napędowy w takich warunkach zdecydowanie odżyły. CVT przestało poszarpywać przy ruszaniu. Silnik bardzo rzadko wkręcany był na wysokie obroty, a podczas jazdy z rozsądnymi prędkościami - w tym na autostradzie - trzymał się raczej niższych rejonów obrotomierza. Przesadnie wspomagany układ kierowniczy też przestał być problemem - samochód prowadzi się solidnie, utrzymanie właściwego toru jazdy nie stanowi wyzwania, a jeśli nie chcemy idealnie wchodzić w każdy zakręt ze zbyt wysoką prędkością, docenimy to, że nie trzeba się w trakcie jazdy zbytnio wysilić.
Świetnie w to wszystko wpasowuje się zestaw obecnych na pokładzie wspomagaczy - zwłaszcza adaptacyjny tempomat z FCM, które jeszcze bardziej odprężają w trakcie podróży.
Do tego dochodzi jeszcze fakt, że najnowszy Outlander jest bardzo dobrze wyciszony - w trakcie jazdy z sensownymi prędkościami nie rozprasza nas ani szum dochodzący z kół, ani też hałas opływającego bryłę samochodu (ze sporymi lusterkami) wiatru.
Nie rozczarowuje też zawieszenie, zdecydowanie nastawione na komfort jazdy. Nie odizoluje nas wprawdzie całkowicie od największych nierówności, ale większość z nich jest w stanie odpowiednio zamortyzować i nie przenosić ich do kabiny w formie powodującej jakiekolwiek nieprzyjemne doznania.
W podobny spokojny sposób działają hamulce. Jeśli chcemy, możemy zahamować gwałtownie, ale stanie się tak dopiero w momencie, kiedy prawie kopniemy w pedał hamulca. Większość drogi pokonywanej przez pedał hamulca to spokojne, pewne wytracane prędkości, ale w taki sposób, żeby dzieci jadące na tylnej kanapie nie rozlały swoich napojów.
No właśnie, przenieśmy się na tylną kanapę.
Która zresztą jest jedną z mocniejszych stron Outlandera - głównie ze względu na miejsce. Pasażerowie mają go pod dostatkiem, szczególnie jeśli chodzi o nogi i głowy. Trochę gorzej jest ze środkowym miejscem, którego pasażer będzie musiał jechać w rozkroku z powodu całkiem sporego tunelu środkowego. Na szczęście miejsca na stopy i tak nie powinno mu zabraknąć - tylne dywaniki są naprawdę duże.
Dodajmy do tego jeszcze fakt, że oparcia tylnej kanapy można niezależnie składać (60:40) lub regulować ich nachylenie i otrzymujemy samochód, w którym mógłbym na co dzień jeździć nie tylko jako kierowca, ale także jako pasażer tylnego rzędu.
Trochę tylko szkoda, że podłokietnik z tyłu jest trochę mały i raczej trudno będzie jednocześnie dwóm osobom opierać o niego łokcie.
I hop, do bagażnika.
490 l nie jest może rekordem w tym segmencie, ale trudno otworzyć bagażnik Outlandera i stwierdzić wprost, że jest niewielki. Wręcz przeciwnie - jest spory, ustawny, ma szeroki otwór załadunkowy i niski próg.
A dodatkowo pod podłogą w wersji 5-osobowej znajdziemy jeszcze dwa dodatkowe schowki. Początkowo nie byłem przekonany do faktu, że 5-osobowa wersja ma część bagażnikowego wyposażenia wersji 7-osobowej, ale np. te dodatkowe uchwyty na napoje przydały mi się, kiedy w dłuższą podróż chciałem ze sobą zabrać zapas coli. A co!
A potem hop - na stację.
I to jest niestety mój największy zarzut w stosunku do Outlandera z 2-litrowym silnikiem i przekładnią CVT. Owszem, jest to prawdopodobnie tandem, który przejedzie tysiące kilometrów bez awarii osprzętu, który znajdziemy np. w dieslach czy nowoczesnych, malutkich silnikach benzynowych. Ale ma to swoją cenę.
A tą ceną jest średnie spalanie. W większym mieście, na krótkich odcinkach, nawet poza godzinami ścisłego szczytu, osiągnięcie spalania niższego niż 10-11 l jest niesamowicie karkołomnym wyzwaniem. Albo inaczej - mi się nie udało.
Podobnie jest przy jazdach z wyższymi prędkościami na autostradzie - 10 litrów na każde 100 km/h to minimum, na które musimy się pogodzić. Dodając do tego bak o pojemności 60 litrów, łatwo sobie wyobrazić, że regularnie będziemy musieli zatrzymywać się na stacji benzynowej.
Wyraźnie lepiej jest natomiast na drogach o płynnym ruchu, gdzie rozwija się prędkości w okolicach 80-100 km/h. W takich warunkach zejście do 8 czy nawet 7 l na każde przejechane 100 km jest jak najbardziej realne.
Nie jest idealnie, więc dlaczego tak mi się spodobało?
Przede wszystkim dlatego, że Outlander niczego ode mnie nie wymaga, do niczego nie zmusza, a przy okazji - niczego nie udaje. Nie jest dynamicznym, sportowym SUV-em, nie jest SUV-em o aspiracjach terenowych (nawet pomimo obecności napędu 4x4). Jest statecznym, przyjemnym dla oka, bardzo przyjemnym w podróży i relaksującym w każdych warunkach, dużym samochodem rodzinnym. Nie pokochacie w nim jazdy bez celu i nie będziecie pochylać się całymi godzinami nad tym, jak jeździ - zamiast tego raczej będziecie się po prostu cieszyć z podróży.
Do tego Mitsubishi Outlander jest wciąż w stanie obronić się ceną. Bazowo kosztuje (dla rocznika 2019) ok. 104 tys. zł, ale ma wtedy manualną skrzynię biegów i napęd na jedną oś. Testowany, bardzo bogaty wariant z przekładnią CVT i 4WD, w wersji Instyle, to już wydatek 148 990 zł. Gdybyśmy chcieli wersję 7-osobową z najwyższym wyposażeniem (Instyle Plus) musielibyśmy dołożyć jeszcze 10 tys. zł.
Sporo, ale trzeba pamiętać, że Mitsubishi Outlander jest w każdej ze swoich odmian bardzo dobrze wyposażony. Rywale z dwulitrowymi silnikami i automatycznymi przekładniami potrafią kosztować tyle samo albo i więcej, a do tego trzeba jeszcze zaznaczyć sporo opcji na liście wyposażenia...