Jak przejeżdżać przez przejazd kolejowy? Oto poradnik wart 12 mln zł
12 mln zł będzie musiał, przynajmniej w teorii, zapłacić kierowca, który w nieprzepisowy sposób wjechał na przejazd kolejowy, doprowadzając tym samym do zderzenia z pociągiem. Internet doszukuje się winy w rogatkach, ale rozwiązanie problemu jest trochę prostsze.
I brzmi ono: traktujcie tego typu przejazdy jako skrzyżowania z sygnalizacją i nie patrzcie w ogóle na rogatki.
Ale po kolei.
Ponad 12 mln zł strat. PKP: sprawca zostanie obciążony kosztami.
Wideo opublikowane dziś przez PKP przedstawia zdarzenie, do którego doszło wczoraj na przejeździe w Nowej Suchej. Jeśli komuś nie chce się go oglądać w całości, to szybko streszczam:
Na przejeździe kolejowym z rogatkami oraz sygnalizacją świetlną mamy najpierw do czynienia z zamkniętym przejazdem (migająca sygnalizacja plus opuszczone rogatki), następnie przejeżdża pociąg, rogatki zaczynają się unosić i - przy wciąż migającej sygnalizacji - przez przejazd przejeżdżają dwa samochody osobowe, które opuszczają go zresztą bez strat. Tuż za nimi na przejazd wjeżdża jeszcze samochód ciężarowy, przy czym - przypomnienie: sygnalizacja dalej "miga". W tym momencie rogatki zaczynają się opuszczać, przy czym pierwsza zostaje wyłamana przez pojazd ciężarowy, a druga opuszcza się przed nim i... kierowca nie decyduje się na jej wyłamanie.
Zamiast tego opuszcza kabinę i zaczyna machać - na dobrą sprawę nie jest pewne, na co, na kogo i do kogo. W każdym razie nie jest to przesadnie skuteczne i rozpędzony pociąg, który nie miał najmniejszych szans wyhamować, uderza w auto ciężarowe. Efektem jest 7 osób rannych, 12 mln kosztów samej uszkodzonej infrastruktury i 3500 minut opóźnień pociągów. PLP PLK SA zapowiedziało też obciążenie sprawcy kosztami "za uszkodzenie infrastruktury, tabory oraz akcji ratunkowej", więc można nawet założyć, że ostateczna kwota będzie wyższa niż 12 mln zł. Może być problem, żeby w całości pokryć to z OC.
Dlaczego w ogóle do tego doszło?
Pomijając to, że kierowca w sposób bezdyskusyjny po prostu zignorował przepisy, sporo osób w komentarzach zasugerowało, że może i wjechał jak wjechał, ale dlaczego w ogóle dopuszczamy do sytuacji, gdzie rogatki podnoszą się tylko po to, żeby za chwilę zacząć swoją podróż w dół. Ktoś nawet zadał wprost pytanie, "dlaczego podniesiono rogatki tylko po to, żeby przepuścić dwa samochody".
Odpowiedzi mogą być w tym przypadku dwie.
Nikt nie przepuścił tutaj dwóch samochodów.
Czy na "zwykłych" skrzyżowaniach są rogatki? Nie ma. Czy to oznacza, że można jechać, nawet jeśli sygnalizator nadaje czerwone światło? Nie, wszyscy wiedzą, że nie. I tak samo było właściwie w tym przypadku i chyba lepiej by było dla wszystkich, gdyby zacząć skupiać się najpierw na sygnalizatorze, a dopiero później na rogatkach.
Zasada jest dość prosta: widzimy czerwone światło - nie jedziemy. Nie ma żadnego znaczenia, co dzieje się z rogatkami. Mogą się już podnosić, mogą się jeszcze opuszczać - nie możemy za nie wjechać. Ciekawe, czy gdyby zamiast sygnalizacji charakterystycznej dla przejazdów kolejowych postawić na takim przejeździe "zwykły" sygnalizator, to mniej ludzi parłoby przed siebie po pierwszym drgnięciu rogatek.
W skrócie: sygnał świetlny w postaci migającego czerwonego światła oznacza, że nie możemy jechać, koniec i kropka. Owszem, nie można też objeżdżać opuszczonych zapór lub półzapór albo wjeżdżać na przejazd, jeśli upuszczanie się rozpoczęło albo podnoszenie nie zostało zakończone, ale czerwonym światłem jest się po prostu łatwiej kierować, tym bardziej na tego typu przejeździe.
I to jest odpowiedź na drugie pytanie:
Dlaczego w ogóle rogatki zaczęły się podnosić?
Bo jest sterowany automatycznie i - w uproszczeniu - tak działa ten system. Pociąg mija czujnik, który uruchamia proces "zamykania" przejazdu, rozpoczynając opuszczanie rogatek i aktywację sygnalizacji świetlnej. Po przejechaniu przez przejazd aktywuje drugi czujnik, który uruchamia odwrotny proces - rogatki unoszą się do góry, a sygnalizacja - na samym końcu - przestaje zakazywać wjazdu za nią.
Cały proces podnoszenia rogatek oczywiście trwa, dlatego tak ważna jest sygnalizacja świetlna, która może zadziałać szybciej niż ponowne opuszczenie rogatek (i nie wyłącza się w momencie rozpoczęcia ich podnoszenia). Jest to kluczowe szczególnie w takim przypadku, jak ten z nagrania na początku wpisu - gdzie czujnik został minięty przez kolejny pociąg i cały proces "zamykania" przejazdu rozpoczął się na nowo (a proces "migania" był kontynuowany nową aktywacją). Tyle tylko, że ani przez chwilę nie było możliwości wjazdu na niego - o czym świadczyła sygnalizacja - właśnie po to, żeby uniknąć takiego "przepuszcza dwóch samochodów". Zresztą dokładnie taką sytuację widać na animacji, która pokazuje... jak działa ten system:
Kierowca może więc zapamiętać dwie rzeczy. Po pierwsze - czerwone światło to czerwone światło i nie wjeżdżamy za nie, niezależnie od tego, co dzieje się z rogatkami. Nie, bo nie. Po drugie - warto też chociaż w przybliżeniu wiedzieć, jak działa system automatycznego sterowania na przejazdach tego typu, chociażby po to, żeby mieć świadomość, ile ryzykujemy, jeśli wjedziemy za "aktywną"czerwoną" sygnalizację. W skrócie: po prostu tego nie róbmy.
A jeśli już nam się zdarzy - wyłamujmy rogatki. Koszty, jakie możemy w ten sposób ponieść, będą niewspółmiernie niższe od tego, co czeka np. kierowcę z nagrania od PKP. Nie wspominając już o naszym i cudzym bezpieczeństwie.
Zdjęcie główne: PhotoRK / Shutterstock.com