Na ulicach zaroiło się od Hyundaiów Tucsonów. Może i ty powinieneś go mieć? 5 powodów za i 3 przeciw
Na siedem dni trafił do mnie Hyundai Tucson Plug-in. Wypisałem jego wady i zalety, podłączyłem go do ładowania i pojechałem w trasę, gdy zaczęło potwornie lać.
Nie trzeba było mieć talentu wróżki, by zakończyć styczniowy test Tucsona następującymi zdaniami: „Czy nowy Tucson będzie się sprzedawał? Jestem tego pewien”. Nie mogę sobie jednak odmówić małego „a nie mówiłem?”. Minęło osiem miesięcy, a Tucson dzielnie wspina się po listach sprzedaży. Jest już najchętniej kupowanym Hyundaiem, a kolejne egzemplarze pojawiają się na ulicach jak grzyby po ulewie. Tylko dziś widziałem ich kilkanaście.
Być może Hyundai Tucson jest nowym samochodem twojego sąsiada
A może to właśnie ty powinieneś go kupić? Podobne dylematy pewnie spędzają urlopowy sen z powiek setkom, jeśli nie tysiącom Polaków, którzy rozważają motoryzacyjne zakupy, sącząc drinka nad basenem albo piwo z sokiem w smażalni. Ale czy warto? Tydzień z wersją plug-in pozwolił mi na wypisanie kilku argumentów „za” i paru „przeciw”.
Na początek, parę danych: Hyundai Tucson Plug-in Hybrid ma silnik benzynowy 1.6 turbo, który rozwija 180 KM i elektryczny o mocy 85 KM. Moc systemowa to 265 KM, a moment obrotowy – 350 Nm. Pojemność akumulatora wynosi 13,8 kWh. Automatyczna skrzynia biegów ma sześć przełożeń. Seryjny w tej wersji jest napęd na cztery koła. Czas na powody do zakupu i powody do wydania całej kasy jednak na hangar pełen gratów.
„Za”: Hyundai Tucson Plug-in jest wygodny
„Wygodny” to bardzo szerokie określenie. Może się za nim kryć wysoki komfort jazdy na wybojach. Może chodzić o dobrze zaprojektowane fotele. Niektórzy określają też mianem wygodnych auta, do których dobrze się wsiada. Wygodny samochód powinien być oprócz tego przestronny w środku, z dużą ilością miejsca na tylnej kanapie i bagażnikiem, który pozwala na bezstresowe (czyli wygodne) spakowanie się na wyjazd.
Która z tych definicji pasuje do Hyundaia? Wszystkie. To naprawdę przestronny i relaksujący samochód. Da się w nim odpocząć po długim dniu w biurze, zwłaszcza gdy mówimy o takiej wersji, jak testowana – z wentylacją siedzeń i jasną, skórzaną tapicerką. „Odprężające” dźwięki kawiarnianego szumu, chodzenia po śniegu czy szumu fal, dostępne w zakamarkach systemu multimedialnego, lepiej sobie odpuścić.
„Przeciw”: nie jest tak szybki, jak mógłby się wydawać
Topowa wersja silnikowa – to brzmi dumnie. 265 KM też robi wrażenie… ale głównie na papierze. Hyundai Tucson Plug-in Hybrid z perspektywy kierowcy jest samochodem zapewniającym normalne i wystarczające osiągi, ale emocji jest w nim tyle, co w wyprawie na grzyby. Przyspieszenie do setki zajmuje koreańskiemu SUV-owi 8,6 sekundy. To więcej niż w przypadku Skody Octavii 1.5 TSI, a konkurencyjna Toyota RAV4 – też w wersji z wtyczką – robi to samo w okrągłe sześć sekund. Owszem, ma o niecałe 40 KM więcej, ale to nie usprawiedliwia aż takiej różnicy!
Podsumowując ten fragment: trudno nazwać Tucsona ospałym czy powolnym, ale spodziewałem się więcej.
„Za”: Hyundai Tucson Plug-in Hybrid działa płynnie
Hyundai może i nie jest demonem prędkości i nie wciska mocno w fotel, ale to jedna z najlepiej działających hybryd plug-in, jaką jeździłem. Moment przełączania się między silnikami jest niewyczuwalny, nawet podczas mocnego przyspieszenia albo „szarpanej” jazdy. Wóz nie wpada w drgania i nie pozwala sobie na zwłokę przy wciskaniu gazu – a to wcale nie jest oczywiste w wielu plug-inach, nawet droższych.
„Za”: nadal rzuca się w oczy
Tucson nie jest rzadkim widokiem, ale to nadal rynkowa nowość. Za „moim” egzemplarzem testowym naprawdę odwracali się przechodnie. Za czerwonym Hyundaiem, który minął mnie niedawno na ulicy, sam długo wodziłem wzrokiem. A jeśli kogoś nadal szokuje stylistyka Tucsona, pewnie maksymalnie za kilka miesięcy się przyzwyczai. Kto wie, może potem to auto nawet zacznie mu się trochę podobać? Przeszedłem taką drogę z aktualną Toyotą RAV4 (wiem, że znowu do niej nawiązuję, ale nie da się tego uniknąć w tekście o jej największym konkurencie). Hyundai akurat podobał mi się od zawsze. Jest tylko jedno „ale”.
„Przeciw”: ma okropny napis na tylnej klapie
Napis „plug-in” z tyłu wygląda jak dokupiony w markecie i przyczepiony przez miłośnika modyfikacji z kategorii „zrób to sam w garażu”. Nie pasuje czcionką do reszty i psuje wygląd tyłu auta.
„Za”: Hyundai Tucson Plug-in potrafi palić naprawdę mało
Gdy pojechałem odwiedzić kolegę, który mieszka w domu jednorodzinnym, nie odmówiłem sobie okazji na naciągnięcie go na kilka złotych. „Masz w garażu gniazdko?” – zapytałem, a chwilę później ciągnąłem już kabel od gniazda ładowania Tucsona. Samochód powiadomił mnie, że w momencie podłączania miał akumulator naładowany w 15 procentach, a uzupełnienie jego stanu do pełna zajmie aż 5 godzin i 20 minut. Sporo, ale na szczęście to była długa wizyta. Zostałem do rana, a gdy wsiadłem do naładowanego Tucsona, mogłem przejechać 55 kilometrów w trybie EV. To dość typowy wynik dla wozów tego typu.
Zamiast jazdy w trybie wyłącznie elektrycznym, wybrałem hybrydowe atrakcje, ale samochód i tak często zapraszał do gry motor elektryczny. Poskutkowało to średnim spalaniem na poziomie zaledwie 0,6 litra na sto kilometrów podczas jazdy po wsiach i drogach powiatowych.
„Przeciw”: potrafi też palić dużo
Gdy akumulatory się rozładują, sytuacja nie jest różowa. Jazda autostradą w ulewie – kiedy nie miałem możliwości na mocne rozpędzanie się, ale za to było sporo hamowania i przyspieszania – zaowocowała liczbą 10 na ekranie średniego spalania. Przy 120 km/h Hyundai Tucson Plug-in Hybrid spala 9 litrów. Tyle samo potrzebuje w mieście – o ile oczywiście nie podłączy się go wcześniej do wtyczki. Niby nie są to szokujące wartości, jak na ważącego niemal 1900 kg SUV-a, ale szeregowa hybryda (też przecież dostępna w gamie) spala na autostradzie o dobry litr mniej i nie trzeba jej ładować.
„Za”: cena nie zwala z nóg
177 900 zł za bazową, ale już dość bogato wyposażoną (kamera cofania, 8-calowy ekran, podgrzewane fotele, 19-calowe felgi) wersję Smart, niecałe 200 tysięcy za topową odmianę Platinum – ceny Hyundaia z wtyczką mogą się na pierwszy rzut oka wydawać wysokie, ale jeśli przypomnimy sobie, że żyjemy w czasach aut segmentu B za ponad 100 tysięcy, Tucson nagle wyda się rozsądnie wyceniony.
Chwalona przeze mnie za osiągi i wspominana tu po raz trzeci Toyota RAV4 Plug-in kosztuje co najmniej 231 900 zł, a za topową odmianę trzeba zapłacić ponad ćwierć miliona złotych.
Z drugiej strony, niewiele słabsza (230 KM) i szybsza (naprawdę! Setka w równe osiem sekund) wersja z klasycznym układem hybrydowym i opcjonalnym napędem AWD jest tańsza o 20 tysięcy złotych. Nie pokona 55 kilometrów w trybie elektrycznym, ale za to nie trzeba jej ładować. W obecnej sytuacji nie zastanawiałbym się ani chwili i kupił „zwykłą” hybrydę. Gdybym miał dom, plug-in miałby lepszą pozycję negocjacyjną, ale chyba i tak wolałbym wydać 20 tysięcy złotych na dobre wakacje, a w zamian zyskać większy bagażnik wolny od kabli, lepsze osiągi i niższe spalanie w trasie. Dobrze, że jest wybór.
Niezależnie od silnika, Hyundai Tucson nie ma większych, denerwujących wad - jak przystało na rynkowy hit. Oferuje za to odrobinę wyjątkowości... przynajmniej jeszcze przez chwilę. Spójrz za okno, może ktoś tam właśnie takiego parkuje?
Fot. Chris Girard