Kącik graciarski poleca: Mercedes W116 450 SED. Tak, D
Majestatyczna klasa S, najdroższy niemiecki samochód swoich czasów. Cenny i poszukiwany klasyk dla ludzi o wysublimowanym guście. Ewentualnie dziurawe wiadro po swapie na silnik od traktora.

To, że w Polsce masowo przerabiano Mercedesy na diesle, wynikało oczywiście z patologicznego systemu kartek na benzynę i braku kartek na olej napędowy. W naszym kraju dieselizowano w swoim czasie wszystko, do czego dawało się upchać diesla z Mercedesa: od UAZ-ów, przez auta amerykańskie, aż po wynalazki typu Opel Rekord z lat 60. Jeśli auto „rokowało” dalszą eksploatację, to pozostawało wsadzić diesla z Mercedesa i latać dalej. Ale żeby... na zachodzie?

Austriacy mają ciekawe podejście do motoryzacji
Byłem parę razy w tym pięknym – naprawdę nieironicznie pięknym – kraju, i widzę że Austriacy albo mają wylane na samochody i jeżdżą tym co jest tanie (Skoda, Hyundai), albo są graciarzami-ekscentrykami, którzy np. zbierają tylko motorowery Puch z czerwonym siodłem. Nie ma natomiast zbyt wielu wielkich, prestiżowych SUV-ów, którymi austriaccy nowobogaccy rozjeżdżaliby trawniki i chodniki. Bycie skromnym jest w cenie. Stąd dziwi mnie, że w Austrii ktoś kupił sobie tak drogi wóz, jak Mercedes 450 SEL. Ale to, co stało się z nim później, idealnie pasuje do opinii o Austriakach z tej strony. Rozrzutność, spontaniczność, szalone pomysły – to zdecydowanie nie jest styl austriacki. Ma być porządnie, powściągliwie i oszczędnie.

Najwyraźniej wóz po awarii oryginalnego silnika V8 został sprzedany
A nowy właściciel potraktował go nie jak wspaniałą klasę S, ale jak samochód do jeżdżenia. Rozumiecie, S jak samochód. Albo jak Swap. Zamiast V8 wsadzono 2,4-litrowego klekota o mocy 65 KM. Autor tej przeróbki wykazał się zresztą dużą dozą poczucia humoru, bo oznaczenie 450 SEL przerobił na 450 SED – jak „diesel”. Haha. Nie no, śmieszne. Ale jeszcze śmieszniejsze jest to, że potem po prostu jeździł tym samochodem, użytkował go, toczył się nim właściwie – zupełnie nie przejmując się jego stanem wizualnym ani osiągami. Oryginalny czerwony lakier spłowiał? Nie szkodzi, połóżmy granatowy. Na ten czerwony. Nie to żeby tam coś przygotowywać czy poprawiać, farba jest farba. O i proszę, wyszło? I 50 szylingów zaoszczędzone, zatkało cesarsko-królewskie kakało?


Jak sobie radzi tak duży samochód z tak słabym silnikiem?
No a jak ma sobie radzić? Beznadziejnie – trzęsie się, klekocze i ledwo podjeżdża pod górę. Ciekawa przeróbka, ale trochę pozbawiła tego Mercedesa wartości zabytkowej. Tak gdzieś o 99,9%. I na to wszystko dowiadujemy się, że jest on do sprzedania w cenie 2000 euro. Mocna rzecz. Jeśli ktoś miałby muzeum motoryzacyjnej patologii (marzę o takim), to świetny eksponat. Mogłoby się nazywać MAN: Muzeum Aut Niechcianych. Albo zamiast Classic Remise – Classic Demise (zagłada klasyków). Mercedes 450 SED stałby dumnie na froncie i zachwalał zbiory złożone z pojazdów, które w trakcie swojej eksploatacji zostały zarżnięte za życia, a potem funkcjonowały jeszcze wiele lat jako żywe trupy.


O ile tylko udałoby się stargować cenę o 1500 euro.
(chcecie kupić, piszcie: [email protected])