REKLAMA

Wybrałem tramwaj zamiast samochodu. Natychmiast pożałowałem swojej decyzji

Każdy odpowiedzialny, świadomy środowiskowo obywatel powie ci, że ekologiczniej oraz taniej jest podróżować komunikacją miejską. Dałem sobie szansę, wybrałem tramwaj i wiecie co - nigdy w życiu nie chce tego powtarzać.

Tramwaje Łódź
REKLAMA

To oczywiste, że samochód, czyli 2-tonowy kloc plujący zanieczyszczeniami, jest wrogiem tej planety. Kilogramy emitowanego CO2, czy pył z klocków hamulcowych, to tylko niektóre z aspektów nakazujących odpowiedzialnemu człowiekowi porzucić myśl o podróżowaniu autem, szczególnie w pojedynkę.

REKLAMA

Zamiast tego należy zdecydować się na rower albo zbiorkom

Ja wybrałem wczoraj to drugie rozwiązanie, bo godziny szczytu w Łodzi to motoryzacyjny kataklizm i miałem nadzieję, że uniknę kuli decydując się na podróż po szynach. Byłem przekonany, że dzięki temu przemknę za 5,60 zł na drugą stronę centrum miasta i załatwię swoje sprawy z uśmiechem na twarzy. Kłopoty pojawiły się w zasadzie od samego początku. 

Moja podróż zaczynała się na słynnej łódzkiej stajni jednorożców. Już samo przybycie na przystanek zwiastowało trudne warunki. Perony były wypchane po brzegi ludźmi, brakowało tylko jednego - tramwajów. Na pojazd przyszło mi czekać ok. 20 min, bo korki w Łodzi nie są wszędzie i nie oszczędzają nawet tramwajów. A może była awaria? Tego oczywiście nikt nie raczył przekazać na cyfrowych wyświetlaczach nad peronami. 

Widniały tam jedynie czasy przyjazdów tramwajów duchów

Stałem więc na peronie ściśnięty jak sardynka w obawie, że zostanę skrojony, czyli okradziony. Przyznaję, że te obawy sięgają końcówki lat 90. i być może obecnie złodzieje nie są problemem, ale cóż, niektóre stare nawyki nigdy nie umierają.

Źle mi było sterczeć tak w niewiedzy i ścisku na peronie, ale nie miałem jeszcze wtedy pojęcia, co mnie czeka później. Kiedy tramwaj (ładny, niskopodłogowy, chyba PESA) już się pojawił, to był wypchany po brzegi. Ja byłem umówiony i spóźniony, więc nie było szans, żebym nie wsiadł. Wkroczyłem na pokład jako jeden z ostatnich i sekundę później dogniotły mnie zamykające się drzwi. Jechaliśmy jak kawałki tuńczyka w puszcze. Tyle tylko, że tuńczyk ma spokój i nikt mu co 3 min nie otwiera puszki oraz nie przepycha się, żeby wyjść. Ja musiałem na przemian manewrować pomiędzy wsiadającymi, wysiadającymi, a w czasie jazdy między przystankami dzielić się wydychanym powietrzem z innymi w sposób tak intymny, że dziś (dzień później) jestem już chory. 

REKLAMA

Po ponad 20 min męczarni i wysłuchiwania, żartów w stylu „niedługo będzie jak w Chinach, będą nas dopychać do środka” wysiadłem na swoim przystanku. Spóźniony, zmęczony i zarażony (choć jeszcze tego nie wiedziałem). Przyświecał mi tylko jeden wniosek: zbiorkom? Nigdy w życiu.

Serdecznie dziękuje za to wyjątkowe przeżycie. Jest i mi bardzo przykro, że wiele osób jest skazanych na taki los codziennie. Nie zasługujecie na to i przynajmniej w ciepłym okresie sugeruję przesiadkę na rower czy hulajnogę. Zrobicie wtedy sobie oraz Matce Ziemi przysługę. A mnie nie pozostaje nic innego jak pójść do apteki po jakieś lekarstwa i liczyć na poprawę samopoczucia.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA