REKLAMA
  1. Autoblog
  2. Felietony

Wybrałem tramwaj zamiast samochodu. Natychmiast pożałowałem swojej decyzji

Każdy odpowiedzialny, świadomy środowiskowo obywatel powie ci, że ekologiczniej oraz taniej jest podróżować komunikacją miejską. Dałem sobie szansę, wybrałem tramwaj i wiecie co - nigdy w życiu nie chce tego powtarzać.

18.05.2024
17:15
Tramwaje Łódź
REKLAMA

To oczywiste, że samochód, czyli 2-tonowy kloc plujący zanieczyszczeniami, jest wrogiem tej planety. Kilogramy emitowanego CO2, czy pył z klocków hamulcowych, to tylko niektóre z aspektów nakazujących odpowiedzialnemu człowiekowi porzucić myśl o podróżowaniu autem, szczególnie w pojedynkę.

REKLAMA

Zamiast tego należy zdecydować się na rower albo zbiorkom

Ja wybrałem wczoraj to drugie rozwiązanie, bo godziny szczytu w Łodzi to motoryzacyjny kataklizm i miałem nadzieję, że uniknę kuli decydując się na podróż po szynach. Byłem przekonany, że dzięki temu przemknę za 5,60 zł na drugą stronę centrum miasta i załatwię swoje sprawy z uśmiechem na twarzy. Kłopoty pojawiły się w zasadzie od samego początku. 

Moja podróż zaczynała się na słynnej łódzkiej stajni jednorożców. Już samo przybycie na przystanek zwiastowało trudne warunki. Perony były wypchane po brzegi ludźmi, brakowało tylko jednego - tramwajów. Na pojazd przyszło mi czekać ok. 20 min, bo korki w Łodzi nie są wszędzie i nie oszczędzają nawet tramwajów. A może była awaria? Tego oczywiście nikt nie raczył przekazać na cyfrowych wyświetlaczach nad peronami. 

Widniały tam jedynie czasy przyjazdów tramwajów duchów

Stałem więc na peronie ściśnięty jak sardynka w obawie, że zostanę skrojony, czyli okradziony. Przyznaję, że te obawy sięgają końcówki lat 90. i być może obecnie złodzieje nie są problemem, ale cóż, niektóre stare nawyki nigdy nie umierają.

Źle mi było sterczeć tak w niewiedzy i ścisku na peronie, ale nie miałem jeszcze wtedy pojęcia, co mnie czeka później. Kiedy tramwaj (ładny, niskopodłogowy, chyba PESA) już się pojawił, to był wypchany po brzegi. Ja byłem umówiony i spóźniony, więc nie było szans, żebym nie wsiadł. Wkroczyłem na pokład jako jeden z ostatnich i sekundę później dogniotły mnie zamykające się drzwi. Jechaliśmy jak kawałki tuńczyka w puszcze. Tyle tylko, że tuńczyk ma spokój i nikt mu co 3 min nie otwiera puszki oraz nie przepycha się, żeby wyjść. Ja musiałem na przemian manewrować pomiędzy wsiadającymi, wysiadającymi, a w czasie jazdy między przystankami dzielić się wydychanym powietrzem z innymi w sposób tak intymny, że dziś (dzień później) jestem już chory. 

REKLAMA

Po ponad 20 min męczarni i wysłuchiwania, żartów w stylu „niedługo będzie jak w Chinach, będą nas dopychać do środka” wysiadłem na swoim przystanku. Spóźniony, zmęczony i zarażony (choć jeszcze tego nie wiedziałem). Przyświecał mi tylko jeden wniosek: zbiorkom? Nigdy w życiu.

Serdecznie dziękuje za to wyjątkowe przeżycie. Jest i mi bardzo przykro, że wiele osób jest skazanych na taki los codziennie. Nie zasługujecie na to i przynajmniej w ciepłym okresie sugeruję przesiadkę na rower czy hulajnogę. Zrobicie wtedy sobie oraz Matce Ziemi przysługę. A mnie nie pozostaje nic innego jak pójść do apteki po jakieś lekarstwa i liczyć na poprawę samopoczucia.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA