Włożył małe tablice w ramkę od standardowych. Nawet nie wie, że zapłaci dwa razy
Ten kierowca postanowił wyróżnić się małymi tablicami rejestracyjnymi na samochodzie, który ma normalne miejsce na tablice. Może i przez jakiś czas nikt by się nie zorientował, gdyby nie to, że krótkie tablice trafiły w ramkę do tablic standardowych.

Przypomina mi to trochę dowcip o Stirlitzu: Stirlitz szedł ulicami Berlina, coś jednak zdradzało w nim szpiega: może czapka-uszanka, może walonki, a może ciągnący się za nim spadochron. W tym przypadku rolę spadochronu pełni duża ramka od tablicy rejestracyjnej, w którą ktoś wsadził małe tablice, potwierdzając tym samym, że normalne też by się zmieściły.

Dlaczego to jest problem?
Ktoś powie: niech sobie ma, skoro mu się podobają. Ja odpowiem: te tablice powstały w konkretnym celu. Jeśli ten cel jest nadużywany, to znaczy że po pierwsze ktoś gdzieś poświadczył nieprawdę, po drugie występuje marnotrawstwo zasobów. To taka łagodna wersja parkowania aut spalinowych na miejscu do ładowania samochodów elektrycznych: ta rzecz po prostu nie jest dla ciebie, a jeśli tego nie rozumiesz, to nie narzekaj później na „społeczeństwo”.
Problemem jest śmiesznie mała pojemność systemu krótkich tablic. Są tylko cztery znaki do zagospodarowania, przy czym pierwszy jest wyróżnikiem województwa, więc np. dla mazowieckiego mamy wyłącznie litery W lub A, a dla dolnośląskiego – D lub V. Pozostają nam więc kombinacje:
- W 111
- W 11A
- W 1A1
- W A11
- W 1AA
Inne zasoby nie są przewidziane na ten moment. Daje nam to pojemność zasobów na poziomie 10,2 tys. dla litery W i 10,2 tys. dla litery A. Dla całego województwa mazowieckiego i analogicznie dla każdego innego. Dla przykładu sama pojemność zasobów dla kombinacji WE (Warszawa-Mokotów) to 1,2 mln kombinacji. Z tego względu tablice zmniejszone są „cenne” i nie powinno się ich wydawać tak o. Chcesz mieć małe tablice – jedź na stację kontroli pojazdów, gdzie diagnosta dokona oględzin i wystawi zaświadczenie, że naprawdę masz zmniejszone miejsce na blachy i nie da się nic zrobić. Poza tym istnieją jeszcze przecież tablice dwurzędowe na tył, które tak naprawdę wchodzą w całkiem dużo „miejsc zmniejszonych” i wtedy też nie zachodzi uzasadniona potrzeba wydania tablic skróconych.
Właściciel Lexusa może mieć nieprzyjemności na badaniu technicznym
Diagnosta może stwierdzić (i powinien), że pojazd nie spełnia wymogów dopuszczenia do ruchu. W takim przypadku przerejestrowanie będzie kosztować 160 zł (zbyteczna opłata numer jeden) i jeszcze 21 zł za badanie dodatkowe. W życiu nie widziałem gorzej wydanych 181 zł, ale kim jestem, żeby kwestionować czyjeś drobne przyjemności?
Polski system tablic rejestracyjnych ma jeden, gigantyczny problem
W przypadku tablic o mniejszej liczbie znaków, czyli zabytkowych lub skróconych, podstawowe zasoby dawno się pokończyły i zaczęło się wymyślanie – a to nowych wyróżników, jak WPP czy WPS dla Pruszkowa, a to nowej literki głównej, jak VWR dla okolic Wrocławia. Tymczasem nikt od 25 lat nie przeprowadził reformy systemu polegającej na tym, że tablice zwrócone przy demontażu pojazdu lub jego wywozie za granicę mogłyby wracać do puli po dajmy na to półrocznej karencji. Gdyby tylko istniał jakiś wzorzec systemu, który działa tak od dziesięcioleci, sprawdza się idealnie i nie wymaga nieustającego poprawiania plasterkami działającymi doraźnie... nazwałbym go na przykład „system niemiecki” i wprowadził w Polsce. Ale u nas musimy mieć 10 kolorów, dodatkowe piktogramy (jak np. z autem zabytkowym albo motocyklem), osobny typ tablicy w zależności od typu zasilania pojazdu i minister tylko wie co jeszcze. To nawet dobrze, że ten właściciel Lexusa zrobił coś tak nierozsądnego, bo może dzięki temu ktoś pójdzie po jakiś rozum do głowy.
Dobra, w to akurat nie wierzę.