REKLAMA

Po wielu latach wróciłem do komunikacji miejskiej. Planeta nawet nie powiedziała "dziękuję"

Postanowiłem w ramach eksperymentu sprawdzić jak żyją ludzie, którzy poruszają się komunikacją miejską, bo podobno to doskonały zamiennik dla samochodu. Mam już pewne spostrzeżenia.

Po wielu latach wróciłem do komunikacji miejskiej. Planeta nawet nie powiedziała „dziękuję”
REKLAMA

Latem komunikacja miejska ma mniejsze obłożenie, więc to idealna pora, żeby człowiek, który jest przykuty do samochodu mógł sprawdzić jak żyją ludzie, którzy wybrali autobus. Powody są różne, jedni mówią o zapobieganiu katastrofie klimatycznej, drudzy o kosztach, a trzeci mają zabrane prawo jazdy, więc nie mają zbyt dużego wyboru. Postanowiłem przez trzy dni żyć w świecie, który chcą nam zafundować aktywiści. Przyklejają się do asfaltu, proszą premiera o inwestycje w transport publiczny, bo inaczej wszyscy umrzemy. Dlatego jak przykładny obywatel postanowiłem sprawdzić, co i jak.

REKLAMA

Jezu, wy tu tak żyjecie?

Pierwszy kurs nie zwiastował tragedii. Zainstalowałem aplikację, przeczytałem instrukcję zakupu biletu i byłem gotowy do podróży. Oczywiście, to nie jest tak, że nigdy nie jechałem miejskim, robiłem to wielokrotnie, ale odkąd mam prawo jazdy, to unikam jak mogę, zwłaszcza w czasie upałów. Ze zdziwieniem odnotowałem, że istnieje takie coś jak rozkład wakacyjny, który zdaje się pokazywać środkowy palec w kierunku wszystkich pracujących osób. Liczba kursów została drastycznie okrojona, a ich częstotliwość jest niższa niż częstotliwość spotkań pryszczatego nastolatka z koleżankami. Zastanawia mnie to. Ludzie nadal pracują, nie mają dwóch miesięcy wakacji, każdy autobus jest pełny, a redukujemy kursy, bo uczniowie, którzy mają darmowe lub ulgowe bilety siedzą w domach. Coś tu się nie dodaje, ale to temat na inną dyskusję.

Kupiłem bilet, siadłem wygodnie i wtedy do mnie dotarło, że w tym autobusie jest jakoś gorąco, mimo że naklejki na szybach dumnie głosiły, że na pokładzie jest klimatyzacja. Najwidoczniej chodziła na niskich obrotach. Poszedłem się zapytać kierowcy czy mógłby ją podkręcić, ale okazało się, że nie ma czasu na pogaduszki z roszczeniowym pasażerem. Wróciłem więc na swoje miejsce i zacząłem się zastanawiać co nastąpi szybciej - przegrzanie organizmu, zalanie siedzenia potem czy dojazd do mojego przystanku. Dobrze, że wypsikałem się na grubo perfumami, to moi towarzysze podróży mogli wąchać zniewalający zapach paczuli, bazylii, pieprzu, wetywerii i mojego potu. Ścisk robił się coraz większy, ale na szczęście widziałem swój przystanek. Na miejsce przyjechałem tylko 3 minuty później, więc nie było tragedii. Lekko śmierdzący udałem się do punktu docelowego. Nie wiedziałem jeszcze, że to był przedsmak.

 class="wp-image-612040"

Musiałem wrócić

Żar lał się z nieba, wiedziałem, że będzie bolało, ale nie sądziłem, że aż tak. Musiałem wrócić i odebrać dziecko z przedszkola. Zaczęło się źle. Autobus nie przyjeżdżał, tablica wyświetlająca jego położenie i czas przyjazdu nie działała, więc czekałem i czekałem. 10 minut minęło, żaden autobus nie podjeżdżał, chociaż powinny pojawić się dwa w tym kierunku, w którym podążam. Nagle za zakrętu wyłonił się piękny trolejbus, niestety nie ten, na który czekałem, ale trzy przystanki się pokrywały, więc postanowiłem wsiąść do niego, a później łapać inne autobusy. Tym samym wybór dostępnych opcji powinien mi się zwiększyć. Wysiadłem i stałem. A potem stałem i stałem, a obok mnie śmigały samochody. A ja ciągle czekałem na jakiś autobus. Byłoby to zabawne, gdyby nie to, że moje dziecko czekało w przedszkolu, a ojciec był już spóźniony 30 minut. I wtedy wyłonił się mój autobus. Do dzisiaj nie wiem, czy przyjechał 15 minut za późno, czy 8 minut za wcześniej. Pięknie stało się w upale pod szklanym przystankiem, nie zapomnę tego nigdy. Cały spocony wsiadłem do środka i po chwili zatęskniłem za tym rozgrzanym przystankiem. No ale trudno. Dotarłem do przedszkola, moje dziecko wyszło ostatnie, ale nie można się zrażać. W końcu mamy planetę do uratowania.

 class="wp-image-612039"
Spocony redaktor

Drugi dzień nie był lepszy

Nie był też gorszy. Rano użyłem więcej perfum, nasmarowałem się na grubo blokerem potu i byłem gotowy. Oczywiście dotarłem spóźniony, ale najwidoczniej to cecha tej formy transportu. Spotkałem również wybredną użytkowniczkę komunikacji, która głośno sapiąc poinformowała cały autobus, że nie lubi jeździć tyłem. Najwidoczniej liczyła na to, że ktoś ustąpi miejsca, ale byłoby to dziwne, bo wolnych miejsc było sporo. Parę sapnięć później nie udało się jej znaleźć ofiary, więc musiała zająć miejsce tyłem do kierunku jazdy.

Nauczony trudnym powrotem z poprzedniego dnia wyszedłem wcześniej. To był dobry pomysł, bo dzięki temu udało mi się spóźnić mniej. Najwidoczniej połączenia łączone to zły pomysł w wakacje. Jestem w trakcie trzeciego dnia i obawiam się, że komunikacja miejska nie jest dla mnie.

Wolę jechać moim klimatyzowanym samochodem w komforcie, niż tłuc się autobusem dla dobra planety

Aktywiści są oderwani od rzeczywistości, jeżeli sądzą, że transport publiczny jest dobrą alternatywą dla samochodu. Może w Warszawie, ale już w Lublinie nie. Komunikacja jest tutaj niewydolna, więc nie dziwię się, że jeżdżą nią ci, którzy naprawdę muszą. Notoryczne spóźnienia, słaby rozkład, a do tego niekomfortowe warunki to rzeczy, którym podziękuję. Planeta wytrzyma, ja nie.

REKLAMA

Więcej przeczytacie w:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA