Wspaniała wiadomość: założenia normy Euro 7 uległy zmianie. Koniec silników spalinowych został odroczony
Wszystko wskazuje na to, że norma emisji spalin Euro 7 będzie znacznie łagodniejsza. Silniki spalinowe nie znikną, ale nowymi królami zostaną hybrydy.
Norma emisji spalin Euro 7 budziła i nadal budzi olbrzymie kontrowersje. Jej bardzo radykalne założenia doprowadziłyby do zniknięcia silników spalinowych w Europie w nowych samochodach. Zamiast powolnej ewolucji Grupa Doradcza ds. Standardów Emisji zaproponowała swoisty młot na silniki spalinowe. Emisja CO2 miałaby spaść z poziomu 95 g/km do poziomu 30 g/km. Emisja tlenków azotu miałaby natomiast zostać ustalona na poziomie 30 mg/km. Oznaczałoby to, że nawet samochody hybrydowe miałyby poważny problem ze spełnieniem normy. Warto pamiętać, że zgodnie z przepisami nowe samochody, które nie spełniają obowiązującej normy emisji nie mogą być sprzedawane na terenie Unii Europejskiej. Wprowadzenie rygorystycznej normy oznaczałoby to, że od 2025 roku tylnymi drzwiami zostałby tak naprawdę wprowadzony zakaz sprzedaży silników spalinowych.
Tragedii miały dopełnić zmiany w systemie pomiaru emisji spalin. Obecnie w ramach procedury testowej Real Drive Emmision samochody testowe pokonują trasę, która ma imitować prawdziwe warunki jazdy. Odcinki testowe obejmują ruszanie pod górę, jazdę miejską, jazdę po drogach szybkiego ruchu. Do tej pory normy zauważała oczywisty fakt, że w zależności od obciążenia, sposobu jazdy i prędkości emisja się zmienia. Dlatego do obliczenia tego czy auto je spełnia używano współczynnika rozbieżności, który określał dopuszczalne różnice. Norma Euro 7 miała to zmienić. W jej założeniu samochód miał emitować maksymalnie 30 g/km CO2 i 30 mg tlenków azotu niezależnie od obciążenia, prędkości i warunków. Co więcej, w tym szaleństwie postulowano zamontowanie w aucie urządzeń pomiarowych, które monitorowałyby emisję przez cały okres eksploatacji pojazdu, czyli 15 lat lub 240 tysięcy kilometrów. Producenci pukali się w czoło, klienci mówili, że kogoś pogrzało, a strony firm importujących auta zza oceanu zanotowały większa liczbę odwiedzin. Tymczasem pojawiło się światełko w tunelu.
Wszystko wskazuje na to, że norma emisji spalin Euro 7 będzie znacznie łagodniejsza
Prezes niemieckiego związku producentów motoryzacyjnych (VDA) pani Hildegarda Muller poinformowała, że widziała najnowszą propozycję Grupy Doradczej ds. Standardów Emisji i jest pełna optymizmu. Założenia normy zostały urealnione i są możliwe do spełnienia przez producentów. Najważniejszą zmianą jest powrót do współczynnika rozbieżności. Dzięki temu producenci będą mieli zapas emisji. Podejrzewam jednak, że urealnienie norm tak czy inaczej oznacza hybrydyzację wszystkiego co się da. Zerowa emisja w trybie miejskim pozwoli więcej wyemitować w trybie jazdy szybkiej, dzięki czemu wszyscy będą zadowoleni. Producenci wiedzą, że będzie trudno spełnić normy, ale teraz dostali trochę więcej swobody. Co więcej, ciało doradcze potwierdziło, że obecna norma Euro 6d jest bardzo dobra, a nowe samochody spełniają ją z nawiązką. W związku z tym zasadne jest pytanie po co to zmieniać, skoro jest tak dobrze?
Norma emisji spalin Euro 7 zostanie złagodzona bo tego wymaga gospodarka
Nie pomogły petycje, nie pomogły apele do rozumu i godności ciała doradczego. Najwidoczniej lekarstwem na postępowe i ekologiczne założenia okazało się widmo trzęsienia ziemi jakie spotkałoby europejską gospodarkę. Przemysł motoryzacyjny ma w niej około 15 proc. udziałów. Zakaz sprzedaży silników spalinowych pociągnąłby za sobą zwolnienia, wzrost bezrobocia, spadek poziomu życia, wzrost obciążeń socjalnych i spadek dochodów poszczególnych państw. Na to nie można sobie pozwolić w niepewnych czasach. Unijna gospodarka jeszcze nie wyszła z osłabienia spowodowanego pandemią koronawirusa. Osłabienie w związku z normą emisji spalin Euro 7 doprowadziłoby ją do stanu zawałowego. Tak jak w klasycznej grze w kamień bije nożyce, tak w życiu pieniądze biją ekologię i zdrowie. Dobrze, że założenia się urealniły, a Unia zamierza zrezygnować z odgrywania roli zbawiciela świata. Przynajmniej dopóki europejscy producenci motoryzacyjni nie zasygnalizują, że już są gotowi na zmiany. Wtedy zacznie się prawdziwa jazda bez trzymanki na prądzie.