REKLAMA

Możesz sobie podpisać petycję przeciwko normie Euro 7. Desamochodyzacja jest pewna

Pojawiła się petycja do Komisji Europejskiej o niewprowadzanie normy Euro 7. Można się łudzić i podpisać.

petycja przeciwko normie euro 7
REKLAMA
REKLAMA

Trwają prace nad kolejną normą emisji spalin, oznaczoną cyfrą 7. Jej wprowadzenie w proponowanym kształcie w praktyce oznacza koniec samochodów spalinowych, bo zawarte w niej warunki są tak restrykcyjne, że aż nie do spełnienia. Tylko samochody elektryczne mogą się obronić, padną hybrydy i nawet hybrydy typu plug-in będą mieć kłopot. Samochód spalinowy musiałby się stać wielkim kombinatem do oczyszczania spalin, żeby w ogóle myśleć o zbliżeniu się do wyznaczonych granic. Zapisów normy nie da się spełnić nie dodając do silnika spalinowego wielkiego zestawu akumulatorów i elektrycznego napędu. Nic dziwnego, że miłośnicy motoryzacji o przyszłość samochodów się boją. Stworzyli więc petycję do Komisji Europejskiej. Jej treść ma sens, walka chyba już nie.

Norma Euro 7 nie dość, że ustanawia bardzo niskie limity emisji dla poszczególnych produktów spalania, to jeszcze chce zmienić sposób pomiaru. Samochody mają utrzymywać niską emisję szkodliwych substancji przez całe swoje życie (15 lat lub 240 tys. km), bez brania pod uwagę zużycia silnika i innych części, a także niezależnie od tego, czy ciągną przyczepę, czy jadą same. Brzmi to kompletnie utopijnie. Równie dobrze można nakazać samochodom elektrycznym, by utrzymywały stuprocentową sprawność akumulatorów przez całe swoje samochodowe życie.

porsche panamera hybrid
Oszczędny samochód przyszłości.

Twórcy petycji zwracają jeszcze uwagę, że nowe przepisy skupiają się na samej emisji z rury wydechowej, nie przejmując się tym, ile substancji zostaje wyrzucone do atmosfery w procesie produkcji samochodów. Jest to odważny głos, bo oznacza, że wypadałoby zakazać produkcji samochodów w ogóle, bez znaczeniu z jakim miałyby być napędem. Petycja kończy się apelem, żeby przy pracach nad normą Euro 7, wysłuchać głosu europejskich obywateli, bo tak byłoby demokratycznie.

Obecnie demokracja polega zaś na tym, że nie można dać ludziom wyboru, w jaki sposób by chcieli żyć i umrzeć. To nie tylko nasi krajowi politycy sugerują, że lepiej umrzeć na raka niż na COVID-19 i w ten sposób odpowiedzieć na problemy z wydolnością służby zdrowia. Europejski obywatel nie może umrzeć na choroby związane z układem oddechowym i krążenia, na wszystko inne może umrzeć, byle nie na to i przede wszystkim do lekarza nie pojedzie samochodem.

Chyba, że ma dużo pieniędzy, to wtedy tak.

Desamochodyzacja jest pewna

Może uda się zmienić zapisy normy Euro 7, ale wiele to nie da, bo klamka już zapadła. Nie będziemy jeździć żadnymi samochodami, nawet jeśli miałyby być elektryczne. Samochód elektryczny to obecnie sport dla bogatych, nawet hybrydy typu plug-in często są dwukrotnie droższe od bazowych wersji w obrębie tego samego modelu. Podobno mamy przestawić się na napęd elektryczny, ale tak naprawdę mamy odzwyczaić się od samochodów.

Jeszcze niedawno mówiło się o roku 2050, jako o końcu samochodów spalinowych. Norma Euro 7, która jest ich faktycznym końcem, miałaby obowiązywać od 2025. Szybko poszło. Kolejne kraje i stany USA, prześcigają się w zwiększaniu tempa zakazywania pojazdów, do których trzeba wlewać paliwo oparte na ropie naftowej. Ktoś mówi 2035, wtem pojawia się zwolennik większego przyspieszenia i mówi, że u nich czysto będzie jeszcze szybciej, bo w 2030.

Choć praktycznie żaden zmotoryzowany obywatel takiego postulatu nie zgłosił, bo musiałby mówić tak:

  • chcę samochodu elektrycznego, droższego dwukrotnie od spalinowego i z istotnymi ograniczeniami w użytkowaniu,
  • chcę samochodu elektrycznego, którego nie mam gdzie naładować, bo mieszkam w bloku i bardzo chcę bić się z sąsiadami o dostęp do stacji ładowania,
  • chcę drogiego samochodu spalinowego ze skomplikowanymi układami oczyszczania spalin, żeby był kłopotliwy w serwisowaniu i wątpliwie atrakcyjny jako pojazd z rynku wtórnego,
  • chcę więcej problemów typu zatykający się DPF i zacinający się EGR,
  • chcę instalacji LPG coraz droższej i trudniejszej do zamontowania,
  • chcę żeby nawet na rynku wtórnym nie dało się kupić prostego i niezawodnego samochodu i tego, by jak najszybciej nadeszła tam fala zelektryfikowanych samochodów i samochodów zamienionych w stacje oczyszczania spalin, z zupełnie nowymi problemami,
  • chcę nie móc wjechać swoim starym samochodem do centrum miasta,
  • chcę napraw droższych i takich, których nikt nie chce się podjąć, bo to się nie opłaca i mało kto się na nich zna,
  • chcę żeby nazywano mnie blachosmrodziarzem, bo wybrałem mało awaryjny i tani w naprawach samochód.

Takiej petycji nikt nie podpisał, ale postulaty i tak zostały wysłuchane.

Czy nie ma już nadziei dla spalinowych samochodów?

Raczej nie, bo nie ma nadziei dla samochodów na własność w ogóle. Bardziej pewne niż złudna nadzieja na jakiś nagły zwrot akcji, jest zniechęcenie obywateli do motoryzacji.

To chwilę potrwa, ale zniechęcanie do samochodów będzie postępować. Jak nie uda się normą Euro 7, to ten trend poradzi sobie inaczej. Samochód stanie się urządzeniem zbyt drogim i zbyt kłopotliwym, żeby traktować go jako główne narzędzie transportu. Czasy, w których za równowartość sześciu miesięcznych pensji dawało się kupić przyzwoity, używany samochód też odejdą, bo samochody przestaną być przyzwoite. Różne atrakcyjne sposoby finansowania będą nas jeszcze przez chwilę mamić, że to wszystko jest łatwo dostępne, ale w końcu przestaną, bo rata przestanie być atrakcyjna, tak jak samochód. Koncerny sobie poradzą, ludzie chcący prostych samochodów już nie.

Powiało smutkiem, ale zawsze możemy podpisać petycję.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA