Kilka dni temu media obiegła elektryzująca wiadomość: Krzysztof Hołowczyc stracił prawo jazdy. To już samo w sobie zaskakuje, ale chyba nie tak bardzo, jak tłumaczenia rajdowca.

Drogówka złapała Krzysztofa Hołowczyca na jeździe 113 km/h w obszarze zabudowanym, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h. A to skutkuje, oprócz mandatu, zabraniem prawa jazdy na 3 miesiące.
Wymówki, ciągle wymówki
Jak się tłumaczy sam Hołowczyc? We wpisie na swoim profilu na Facebooku pisze, że jechali z Maćkiem Wisławskim do Polanicy na spotkanie z klientami pewnego dużego banku.
Hołowczyc tłumaczy, że razem z pasażerem byli przekonani, że nie jechali powyżej 100 km/h. Czyli jednak jechali szybko, ale nie aż tak.
Kawałek dalej trzykrotny rajdowy mistrz Polski pisze: „Nie chcę się usprawiedliwiać, używając jakichś tanich chwytów.” Czymże więc jest cały ten wpis? I kolejne posty, które chyba w założeniu miały być zabawne. Jednak wielu komentującym dodatkowo podniosły ciśnienie.

Nie pierwszy raz
Przypomnijmy, że dla Krzysztofa Hołowczyca to nie pierwszy raz, kiedy został zatrzymany za przekroczenie prędkości. W dodatku sam o tym wspomina.
W 2013 roku policjanci zatrzymali Hołowczyca za przekroczenie prędkości o 114 km/h. Ten nie przyjął mandatu i sprawa trafiła do sądu. Prawomocny wyrok zapadł dopiero po dwóch latach procesu. Dochodzenie wykazało, że policyjny radar przekłamał wynik o ponad 40 km/h, czyli Hołek poruszał się poza obszarem zabudowanym z prędkością 161 km/h.

Jednak z uwagi na upływ okresu przedawnienia, sąd okręgowy w Płocku uchylił zaskarżony wyrok i umorzył postępowanie, ale ukarał kierowcę za przedłużanie postępowania. Obciążył Hołowczyca kosztami sporządzenia opinii przez biegłego z zakresu technologii pomiaru prędkości w kwocie 1000 zł oraz kosztami obrony w sprawie.
Kto jest bez winy…
Nie czepiam się Hołka, bo jechał za szybko. Chociaż jako osoba, będąca twarzą kampanii o bezpiecznej jeździe, robić tego nie powinien. Ale kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień. Większość z nas ma swoje za uszami. I owszem, można kwestionować, że w wielu miejscach znaki informujące o obszarze zabudowanym są ustawione na wyrost. Ale jednak są.
Ważniejsze jest, że kiedy łamiesz przepisy, weź za to odpowiedzialność. Nie lepiej by brzmiało oświadczenie: „Tak, złamałem przepisy, jest mi bardzo przykro, poniosę konsekwencje, więcej się to nie powtórzy”?
I przede wszystkim - czy wypada, żeby fundator i twarz fundacji „Bezpieczny Kierowca” tłumaczył się w taki sposób?