Nową reklamę BMW M kręcił chyba Frog. Mamy w niej palenie gumy, drift i inne przejawy niebezpiecznej jazdy na ulicach Warszawy, którą na tę okazję przemianowano na M Town.
Wiele razy pisaliśmy już na Autoblogu o zabronionych reklamach motoryzacyjnych. Raz wystarczyły skargi od 6 osób, by w Wielkiej Brytanii wycofano reklamę, która nie pokazywała niczego niestosownego – po prostu skarżącymi byli ludzie dotknięci samochodofobią (to się leczy). Wtedy też chodziło o BMW. Bawarska marka nie odpuszcza i teraz przygotowała film promocyjny dla modeli z serii M. Włos się jeży na głowie!
Sam podtytuł filmu już zapowiada, co będzie się działo
M Town, where too much is just right, czyli „tu zbyt dużo to akurat w sam raz” można wprost pojąć jako zachętę do przekraczania dozwolonej prędkości. A gdzie? Oczywiście w Warszawie. BMW M różnych serii (M4, M5 itp.) pędzą po naszej stolicy jak oszalałe niczym Robert N. w swojej M-trójce. W 22. sekundzie widzimy BMW M4 strzelające grubego boka przy ul. Zgoda. To Drift Taxi, czyli typowa dla M Town taksówka. Następnie auto odjeżdża po wymalowanych na ziemi pasach oznaczających fragment jezdni wyłączony z ruchu. Dalej widzimy drift na placu budowy przy Rondzie ONZ i jeszcze parę innych popisów niebezpiecznej jazdy. I to wszystko u nas, w Polsce.
Wątpię, żeby ta reklama trafiła do jakiejś telewizji w Europie
Samochodofoby napisałyby zaraz nie sześć, a ze dwanaście skarg. A wtedy zabroniliby jej już wszyscy. Zresztą jeśli jakaś reklama faktycznie pokazuje szybką i niebezpieczną jazdę jako coś atrakcyjnego, to właśnie ta. I tu wypada się zastanowić: czy ten film to promocja dla Warszawy, czy może wręcz przeciwnie? A może to taki wyrafinowany trolling? Z jednej strony cieszymy się, że to właśnie Warszawa wygląda tak dobrze, że można ją pokazać jako nowoczesne miasto z eleganckimi i ciekawymi krajobrazami. Wreszcie coś innego niż znane z setek reklam krajobrazy miast niemieckich, amerykańskich, Szanghaju i Dubaju. Z drugiej strony, może żadne z miast nie chce się już zgodzić, żeby kręcono w nim sceny szybkiej i niebezpiecznej jazdy samochodem, i Warszawa była jedyna? To woda na młyn motofobicznych organizacji, tzw. „ruchów miejskich”, które powinny podchwycić to i zacząć krzyczeć „zobaczcie, Warszawa to miasto piratów drogowych! Nawet w internecie jest o tym film! Musimy natychmiast wprowadzić strefę tempo 0 km/h w całym mieście!”. A co najgorsze, jestem gotów tym głupcom przyznać nieco racji.
W jednym BMW na pewno się nie pomyliło.
Rzeczywiście, po Warszawie dalej można cisnąć BMW M z prędkością znacznie przekraczającą przepisowy limit i zdrowy rozsądek, i co najwyżej dostać sądowy zakaz prowadzenia pojazdów, który potem można długo i bezkarnie łamać.
Od kilku dni codziennie robię prawie 80-90 km po Warszawie i okolicach każdego dnia, i w oczy rzucają mi się regularnie kierowcy, których należałoby poddać publicznej chłoście. Dziś na autostradzie A2 w stronę Grodziska Mazowieckiego jadące przede mną BMW E61 wyprzedzało ciężarówkę z prawej strony, bo jego kierowca uznał, że sznur samochodów wyprzedzający ciężarówkę z lewej jedzie za wolno. Codziennie widzę jazdę między samochodami (tzw. tetris), wyprzedzanie korka poboczem lub chodnikiem, przejeżdżanie na czerwonym, skręcanie na zakazie itp. znacznie groźniejsze manewry niż zwykłe przekroczenie prędkości. Zatem jeśli chodzi o te realia, to BMW w swoim nowym filmie uchwyciło je znakomicie. Co więcej, ma w naszym kraju wiernych klientów, którzy chętnie dodają Warszawie klimatu M Town – codziennie.