Musicie zacząć kupować auta tej marki. Inaczej może być naprawdę źle
Po kilku tłustych latach w duże kłopoty popadło Volvo. Część z nich to wyraz złego zarządzania, a część – wręcz przeciwnie, mimo dobrych posunięć okoliczności zdały się sprzysiąc przeciw szwedzko-chińskiej marce.

Nikt już nie narzeka, że Volvo należy do chińskiego koncernu Geely. Obawy o spadek jakości okazały się nieuzasadnione, a pod zarządem Geely Volvo pokazało kilka bardzo udanych modeli oraz osiągnęło rekordowe wyniki sprzedaży. Przez kilka lat wszystko szło znakomicie, potem udało się osiąść na laurach i uznać, że skoro wszystko działa, to nie ma powodu tego zmieniać. Obecnie mamy rekordowe spadki sprzedaży, miliardowe straty i paniczne plany wychodzenia z kryzysu. Jaki jest powód tak szybkiej zmiany sytuacji?
Po pierwsze – sytuacja z cłami i produkcją w Chinach
Volvo zaprezentowało elektryczny kompaktowy model EX30, który od początku dobrze sprzedawał się w Europie. Owszem, wystąpiły tam jakieś początkowe problemy z oprogramowaniem, ale ogólnie jest to pojazd, który trafił na podium rankingu sprzedaży aut elektrycznych na naszym kontynencie w roku 2024. A potem weszły nowe cła zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych, skierowane wprost na producentów importujących auta z Chin i Volvo EX30 oberwało na obu kluczowych rynkach. Obecnie wersja z mniejszym akumulatorem 51 kWh kosztuje od 177 tys. zł w górę, a jak ktoś chce większy akumulator (69 kWh), to już przebije 200 tys. zł. Kompaktowe samochody z Chin raczej nie kosztują ponad dwie stówy, nawet jeśli mają znane logo. To prawda, że na ten problem już coś zaradzono, otwierając linię produkcyjną EX30 w Belgii – ale to środek zaradczy dla Europy, w USA dalej jest za drogie.

Po drugie – złe zarządzanie fabrykami też dało się we znaki
Mimo słabej sprzedaży sedanów i kombi, w Stanach Zjednoczonych utrzymywano ich produkcję przez 10 lat. Fabryka w Ridgeville działała na pół gwizdka, więc ostatnio dołożono im SUV-a EX90. Niestety, ten model też dopadły początkowe problemy z oprogramowaniem, a do tego jeszcze kosztuje w USA ponad 80 tys. dolarów. Trudno więc mu rywalizować z Teslą Model Y za ok. 47 tys. dolarów. Tym sposobem Volvo skutecznie straciło trzy kluczowe rynki:
- Europę, gdzie liczą się mniejsze samochody – EX30 jest za drogie, XC40 jest stare, a EC40 dziwaczne
- Stany Zjednoczone, gdzie liczy się duży SUV – XC90 ma 10 lat, EX90 jest za drogie i chyba zbyt elektryczne (nie ma wersji plug-in)
- Chiny – ale tam stracili gremialnie wszyscy producenci europejscy, wypychani przez marki lokalne. Przynależność Volvo do grupy Geely Cars niewiele tu pomogła.
W pierwszej połowie tego roku w Chinach Volvo sprzedało 70 tys. pojazdów – o 8 tys. mniej niż w pierwszej połowie roku ubiegłego. Niby to nieduża różnica, ale dodajmy do tego spadek o 12 proc. w Europie i mamy już sytuację kryzysową. Największe spadki notują auta czysto elektryczne (poza USA, gdzie ich sprzedaż jest marginalna), co każe sądzić, że Volvo chyba zbyt szybko chciało po prostu przejść na pełną elektryfikację. Podobnie jak inni producenci, także i Szwedochińczycy zostali zmuszeni do zrewidowania swoich buńczucznych zapowiedzi i teraz koncentrują się raczej na hybrydach plug-in.
W Polsce Volvo oferuje wyjątkowo szeroką gamę modeli
Składają się na nią:
- miękkie hybrydy – S60, V60, XC40, XC60 i XC90
- hybrydy plug-in - V60, S90, V90, XC60 i XC90
- samochody elektryczne – ES90, EC40, EX30, EX40 i EX90
Najbardziej zastanawia mnie elektryczny sedan ES90 za 343 tys. zł. Mogę tylko zgadywać, jaka jest skala sprzedaży. Ale wiecie – jeśli zależy Wam na marce Volvo, to nie organizujcie żadnych parad, nie naklejajcie naklejek SAVE VOLVO ani nie róbcie klubowych kubków i koszulek, tylko pędźcie do salonu kupować ich wozy. Nie powtórzcie błędu, który kosztował życie markę Saab.