Bus musi latać daleko, więc jak jest elektryczny, to wozi prąd w przyczepce
Standardowy zasięg oferowany przez Renault Master Z.E. nie wystarcza do pracy przy utrzymaniu autostrad we Francji. Z pomocą przybywa jednoosiowa przyczepka.
Sensowność elektrycznych samochodów dostawczych budzi wiele pytań. Ograniczony zasięg, niezbyt duża ładowność, wysoka cena… jak na razie, w większości przypadków lepiej sprawdzi się klasyczny diesel. Oczywiście, niektóre firmy korzystają z wozów użytkowych na prąd z sukcesami. Mowa głównie o tych działających w ścisłym centrum miast, zwłaszcza w metropoliach z tak zwanymi strefami czystego transportu, do których „elektryk” wjedzie, a diesel już nie. Korzyści może być więcej: darmowe parkowanie, a także omijanie korków buspasami osładzają trochę wady dostawczaków na prąd.
Ale elektryczny samochód dostawczy na autostradzie nie ma już w ogóle sensu
Autostrada to miejsce, którego elektryczne auta nie znoszą – a już zwłaszcza te dostawcze. Zasięg znika tam w oczach. Dlatego używanie wozu użytkowego na prąd do prac na autostradzie to dość absurdalny pomysł, niczym bieganie w szpilkach albo pakowanie się na dwutygodniowy wyjazd w kopertówkę. Można, ale po co?
Tak jak przy szpilkach albo modnych torebkach, powodem bywa wizerunek. Francuska firma VINCI Autoroutes zajmująca się obsługą i utrzymaniem tamtejszych autostrad, chce uchodzić za przyjazną środowisku. Ma w swojej flocie auta na biogaz (lub jego mieszankę z CNG), ale i elektryczne. Trudno, co poradzić: trzeba robić dobre wrażenie i cisnąć Renault Masterem Z.E. po autostradzie. Niestety, mówimy o modelu z wczesnej serii, który raczej nie pokona między ładowarkami więcej niż 200 km.
To za mało, jak na tego typu pracę
Jak donosi portal 40ton.net, firma Vinci Autoroutes wreszcie znalazła rozwiązanie kłopotów z zasięgiem Mastera Z.E. Nie, nie chodzi o zamianę floty na taką z dieslami, choć na pewno byłoby prościej i taniej.
Żółte, oklejone Renault Master Z.E. służące na autostradach ciągnie za sobą… jednoosiową przyczepkę. To dzieło firmy EP-Tender. Znajdują się na niej akumulatory, które mogą doładowywać Mastera w czasie jazdy. Każdy dostawczak we flocie ma „w pakiecie” dwie takie przyczepy: gdy w jednej energia się skończy, podczepia się drugą, a tamtą ładuje. Dzięki temu w ciągu dnia pracy, zestaw pokonuje 500 km bez problemu.
Renault Master Z.E. z przyczepą to doskonała antyreklama elektromobilności
Dostawczak, który musi targać za sobą przyczepę, by móc efektywnie wykonywać pracę: trudno o bardziej dobitny pomnik ułomności elektrotechnologii przy długodystansowych zastosowaniach. Warto sobie o tym pomyśleć, czytając o planowanych zakazach sprzedaży aut spalinowych w tym czy innym kraju.
A taka przyczepka mogłaby być niezłym dodatkiem np. do Tesli albo do Porsche Taycana. Dobrze, że nie ma agregatu zasilanego silnikiem Diesla…
Fot. Facebook.com/Vinci Autoroutes