Przegląd ofert: córka jeździ na koniu, ale może jej przejdzie
Córka chce jeździć na koniu. W tym celu potrzebny jest samochód, który przejedzie po złej drodze do stadniny i da radę pociągnąć przyczepę. Budżet? 10 tys. zł, bo nie wiadomo czy dziecko się nie zniechęci.
Trzeba więc rozejrzeć się za odpowiednim wozem. Terenowy lub SUV, może mieć napęd 4x4 ale nie musi. Musi mieć hak. Dobrze, jak miałby automatyczną skrzynię biegów. Spalanie jest średnio istotne. Cena: dycha maks, bo wypadałoby go sprzedać za podobne pieniądze, jak już pasja do koników minie. A jak nie minie, to córka będzie musiała sama zrobić prawo jazdy i akurat idealnie się złoży, bo będzie od razu miała auto do wożenia swojego rumaczka.
Wio!
Wybór oczywisty: Suzuki Vitara lub Grand Vitara. Psuć się to nie zamierza, części dużo, wiele osób to upala i mota, więc rozkminione są objawy popularnych awarii i sposoby ich usuwania. Jestem na grupie Suzuki 4x4 Off-road czy jakoś tak i tam Vitary są dłubane na wszelkie sposoby, a coraz częściej zauważa się, że ładne egzemplarze przestały tanieć. Co do silnika, to w sumie wszystko jedno – w przyjętym przedziale cenowym możemy trafić albo na benzynowego 1.6, często z LPG, albo na diesla 2.0 – konstrukcji Mazdy lub Peugeota. Uczciwie powiem, że chyba nie chciałbym już tej generacji, zwłaszcza że występuje ona z nietypowym silnikiem 2.0 V6, którego nie polecam. W następnej generacji zastąpiła go jednostka 2.5 V6.
Można iść i kupić to, bo ma wszystko co trzeba. To akurat jest auto z dieslem od Mazdy, ale bez common rail. Niestety, jest jeden problem: każdy potencjalny zakup Vitary powinien być poprzedzony szczegółowym sprawdzeniem stanu nadwozia i ramy. Rudy potwór atakuje z paru miejsc jednocześnie i trzeba być tego świadomym. Grand Vitara zupełnie bez rdzy to temat z gatunku „bierz, nawet jeśli coś innego wymaga naprawy”.
Spójrzmy na Nissany
Największy wybór w cenie do 10 tys. zł daje Terrano II. Auto ma parę wad: jest wąskie i wysokie (ostrożnie w zakręcie), jest produkcji hiszpańskiej oraz czasem miewa silnik 3.0, który należy omijać. Jeśli już się czymś interesować to benzynowym 2.4 albo dieslem 2.7 TD. Oczywiście rdza zagraża nadwoziu tak samo jak w Grand Vitarze, ale to raczej norma jeśli chodzi o stare terenówki z Japonii. Krótkie nadwozie może być zaletą, bo po powrocie ze stadniny łatwiej jest takie auto zaparkować, a w sumie nie chodzi nam o wóz rodzinny. Tu jest długi z uczciwym przebiegiem, myślę że silnik jest tu najmniejszym zmartwieniem. Można nawet znaleźć siedmioosobowego, gdyby córki sąsiadów też zechciały jeździć na konikach. Zauważyliście, że ten sport całkowicie się sfeminizował?
Ten wygląda znośnie, ale ktoś chyba specjalnie nie zrobił zdjęć wnętrza, więc na wszelki wypadek poniechajmy. Tak czy inaczej – Terrano spełnia nasze kryteria i jest dość łatwe do kupienia, ale pamiętajmy o jego typowo roboczym układzie jezdnym. Jeśli masz nawyki z nisko zawieszonego auta osobowego, lepiej je porzuć zanim wsiądziesz do Terrano II.
Spójrzmy na Hyundaie
A dokładniej na pierwszą generację Santa Fe. Tak, jest brzydka i ma odpychające wnętrze. I co z tego, skoro to uczciwy, leciwy SUV? Nie ma żadnego znaczenia jaki silnik wybierzemy, byle miał 4 cylindry – można polecić i benzynowego 2.0/2.4, i diesla o tej samej pojemności. Dużą zaletą w stosunku do Terrano jest normalne zachowanie na drodze, po prostu jak wysoka osobówka, a także dużo świeższe roczniki – zamiast 1997-1999 kupujemy auto z 2003-2004 r. Wada to mniejsze możliwości uciągu przyczepy, ale nie przesadzajmy, nikt nie chce wozić pary wyścigowych koni angielskich, tylko jednego kucyka. No i praktycznie wszystkie Terrano mają hak, czego o Santa Fe nie można powiedzieć. Ogólnie to jednak wyjątkowo udany wóz.
Tu jest egzemplarz z hakiem. Słaby opis, auto od handlarza, ale może warto zaryzykować. Ten Santa Fe wygląda na skorodowanego, ale przynajmniej dzięki temu wiemy, gdzie korozja wychodzi jako pierwsza. W bardzo podobnej cenie można mieć po prostu ładniejsze auto i też z 2.4 – to bardzo dobry silnik. Tak, wiem, to będzie palić z dwanaście/sto. Tak jak mówiłem, to nie jest priorytetowa sprawa, ale jeśli ktoś woli diesla, proszę, oto diesel. Kolorystycznie podoba mi się ten, ale nie ma haka, więc ostatecznie chyba zadzwoniłbym do tego ogłoszenia.
Ekipa z Jeepa
Jeep za te pieniądze nie daje wielkiego pola manewru. Zasadniczo można sobie kupić Cherokee XJ, ale tylko słabe egzemplarze. To dość mały i ciasny wóz (wielkości Dustera), o świetnych własnościach terenowych mimo braku ramy. Dużym plusem jest to, że wiele egzemplarzy ma automatyczną skrzynię biegów. Części do Cherokee XJ są też wciąż dostępne, auto mimo podeszłego wieku nadal występuje w naturze. Niestety, jedyny ciekawy egzemplarz który znalazłem to 2WD (nie szkodzi), a zdjęcia zrobiono tak, żeby nie było widać, czy ma hak. Za 10 tys. zł można też kupić Grand Cherokee ZJ, ale auta za te pieniądze straszą dziurami w progach, a poza tym silnik 5.2 to jednak trochę za dużo jak dla auto do wożenia córki na jazdę konną.
Niestety, Opel
Znalazłem Opla Fronterę za 7500 zł. Znaczy znalazłem znacznie więcej Opli Frontera, ale żaden z nich jakoś szczególnie mnie nie przekonał. No ewentualnie ten krótki 2.2 może się do czegoś nadaje. Jednak za 7500 zł trafiłem na długą Fronterę V6 z automatyczną skrzynią biegów. Samochód ten ma bardzo lakoniczny opis, ale to idealna konfiguracja: automat, hak, pociągnie przyczepę, pojedzie w terenie, w razie awarii można przestawić skrzynię rozdzielczą na N i pociągnąć go koniem. Zarówno Frontera jak i Monterey to Ople tylko z nazwy. Obydwa te samochody to konstrukcje japońskie marki Isuzu stanowiącej część koncernu General Motors. Co więcej, sprzedawano je na każdym rynku pod inną nazwą. Występowały nawet jako Honda i Acura. Dlatego nie należy jakoś szczególnie się jeżyć na znaczek producenta z Russelsheim. Można ewentualnie jeżyć się na spalanie silnika 3.2, ale przy cenie 7500 zł za auto zostaje 2500 zł na instalację LPG.
Terios czas na Daihatsu
Terios spełnia wszystkie kryterios. Terenowy, ale nie taki strasznie prymitywny. Niezawodna technologia Toyoty. Silnik 1.3 – wystarczy do jazdy po złej drodze, da sobie też radę z przyczepką z kucykiem pony. Tak, Terios jest wąski, ma papierową blachę, a za częściami trzeba się trochę nachodzić i nie, za 10 tys. zł nie kupimy Teriosa II, co najwyżej ładną jedynkę. Ale to samochód wyjątkowo niedoceniony w Europie, lubiany w Azji i Ameryce Południowej (gdzie występuje jako Toyota) – głównie za wszechstronność. Można nim z łatwością jeździć jednego dnia po mieście, drugiego dnia po terenie. Jakby tak mieć Teriosa, to już bym na przykład nie musiał mieć Cinquecento. Chyba napiszę do tego handlarza czy się zamieni. No i szkoda, że ten nie ma haka.
Pajero, ale nie tak do końca
Ten przegląd zdominowały samochody japońskie, ale nic dziwnego – europejskich samochodów tego typu jest bardzo niewiele, a naprawdę wolałem uniknąć pisania o Land Roverze Freelanderze. Zamiast tego wolę pokazać Wam Pajero Pinin – sympatyczną terenówkę o samonośnej konstrukcji i ze stałym napędem na 4 koła. Występowała tylko w wersjach benzynowych 1.8 i 2.0, przy czym większy silnik miał bezpośredni wtrysk benzyny. Pajero Pinin dzieli wszystkie wady japońskich terenówek, tzn. jest ciasne, rdzewieje i z częściami jest średnio, ale za te pieniądze to naprawdę mocny konkurent dla Vitary. Można rozważyć wykonanie kontrolnego telefonu do tego ogłoszenia. Albo do tego: ma automatyczną skrzynię biegów. I gaz, który zajmuje cały bagażnik. W ogóle co za chory pomysł: masz mały samochód z małym bagażnikiem i całą przestrzeń towarową zawalasz zbiornikiem paliwa. Jeszcze rozumiem, jakby to miało 3,5 litra pojemności...
I na koniec
Skoro omówiliśmy już samochody japońskie, amerykańskie, europejsko-japońskie i koreańskie, to zostały nam chińskie. Chińskie? Ależ proszę bardzo. Oto na sprzedaż jest zapewne najniebezpieczniejszy samochód współcześnie sprzedawany w Europie: Jiangling Landwind, czyli kopia Isuzu Amigo (stąd wizualne podobieństwo do Opla Frontery) napędzany bardzo dobrym silnikiem 2.8 Turbo Diesel również konstrukcji Isuzu. Deska rozdzielcza to już dzieło chińskich designerów. Za niecałe 8000 zł mamy dużą terenówkę na ramie, z dużym silnikiem, z hakiem, z napędem 4x4 i z rocznika 2007 – rzecz absolutnie nie do dostania jeśli chodzi o bardziej renomowanych producentów.
Sprzedawca zapewnia o braku korozji, która stanowi plagę aut chińskich z pierwszej dekady obecnego wieku. Spodziewam się jednak wielu ciekawych awarii w rodzaju rozkraczonego wozu w połowie błotnistej drogi do stadniny, albo uszkodzeń układu napędowego podczas ciągnięcia przyczepy z koniem. To wygląda na mój typ – za sprawą jazdy Jianglingiem córka na pewno się zniechęci do całej tej hecy z końmi. Oczywiście o ile wcześniej nie wpadniemy na przykład w jakieś zarośla i Jiangling nie zgniecie się jak puszka po chińskim piwie.