Poniedziałkowy przegląd ofert: sezon 2020 właśnie się zaczął. Oto najciekawsze klasyki do 10 tys. zł
W tym roku sezon dla klasycznej motoryzacji nie miał swojego otwarcia i tak naprawdę zaczyna się dopiero teraz. Jeśli nie zdążyliście jeszcze kupić sobie youngtimera, to w tym przeglądzie znajdziecie interesujące klasyki w cenach do 10 tys. zł.
Powodów by kupić auto w okolicach początku sezonu jest wiele. Niektórzy na jesieni poprzedniego roku sprzedali auta, które nie mieściły się w garażu, a teraz mają tylko rozgrzebany projekt na trzy lata i nudny wóz, który podbierają małżonkowi, by jeździć do pracy. Innym znudził się już ich park maszynowy i potrzebują powiewu świeżości. Problem w tym, że czasu do końca sezonu 2020 nie zostało już wiele, więc należy odrzucić auta do większych napraw. Rozgrzebanie ich skończy się wyjechaniem z garażu dopiero na imprezę zamknięcia jesienią.
Na szczęście ze względu na powolne odpuszczanie lockdownu, prawdziwy ruch w youngtimerowym interesie zaczął się dopiero teraz. Jeśli chodzi o klasyki do 10 tys. zł, to jest w czym wybierać. Zasady doboru ogłoszeń są proste: auto ma się nadawać do jazdy i nie wymagać remontu, do tego odrzucamy najbardziej sztampowe modele takie jak Mercedes W124, Polonez, Maluch, Fiat 125p i BMW przełomu lat 80. i 90. Poza tym raczej będę się trzymał znacznie poniżej progu 10 tys. ze względu na stare graciarskie prawidło: jeśli masz jakąś kwotę przeznaczoną na zakup samochodu, to lepiej nie wydawać całej w momencie podpisywania umowy. Zawsze będzie coś do zrobienia, to pewne jak to, że Infiniti to jak Nissan.
Ford zlotu klasyków wort.
W tegorocznym okienku transferowym zauważyłem bardzo ciekawe zjawisko. Jest nim wysyp przyzwoitych Fordów z lat 80. w uczciwych cenach. Najbardziej zaskoczył mnie szereg Sierr z pierwszej serii, które w pewnym momencie już prawie nie istniały w ogłoszeniach. Teraz mamy do wyboru, do koloru. Za 5,2 tys. zł można kupić rokującą Sierrę z 1982 r. na czarnych blachach, z silnikiem 1.6, na chodzie. Martwiące jest tylko stwierdzenie „idealna do renowacji". To bardzo pojemne określenie, do renowacji może się nadawać wszystko, od auta wymagającego odświeżenia i większego serwisu, po wrosty pokroju polskiego Polskiego Fiata.
Na szczęście to nie jedyna Sierra, za 5 tys. zł czeka jeszcze czarny egzemplarz z silnikiem 2.0. Wygląda na nieco zmęczony, ma pewne drobne usterki, ale poza tym to sprawne auto. Co prawda wyposażenie obejmuje kierownicę i przednią szybę, ale jak na Forda Sierrę z 1983 r. cena wydaje się całkiem uczciwa. Ostatni wóz z pierwszej serii to również czarne 2.0 z 1983 r., ale dużo mniej atrakcyjne - droższe (5,5 tys. zł), zaniedbane, od handlarza, niezarejestrowane w Polsce i ściągnięte ze Szwecji. Wozy z tego kraju często mają problem z papierami, wynikający z niekompatybilności polskich i szwedzkich systemów biurokratycznych. Skandynawski urząd, kiedy auto idzie na eksport, wyrywa z kwitów jedną stronę, której potem chcą polskie instytucje. Być może akurat czarna Sierra ma wszystko, czego potrzeba do rejestracji w Polsce, ale należy być bardzo ostrożnym.
Jeśli dołożymy kilka tysięcy, to możemy pokusić się o zakup bardzo ładnego Forda z 1983 r. za 8,3 tys. zł. To wersja Ghia z silnikiem 2.0. Wątpliwości budzi jednak opis - zamiast informacji o pojeździe, właściciel skopiował dwa akapity z Wikipedii. Takie podejście nigdy nie wróży przyjemnego zawierania transakcji, zasadniczo z góry można spodziewać się niestworzonych historii i opowieści o płaczącym Niemcu.
To może coś „nudnego"?
O ile Sierra to w miarę uznany w Polsce model, takie np. Fiesty cieszą się niemal zerowym zainteresowaniem. To dobrze. Dzięki temu już za 7,65 tys. zł kupimy egzemplarz pierwszej generacji na czarnych blachach. Zapowiada się bardzo dobrze, ma szyberdach i jest po prostu zadbana. Jeśli na żywo tak jak w opisie ma skorodowany tylko jeden próg, to ta oferta jest więcej niż dobra. Na tych, którzy wolą nieco bardziej mydłowate kształty czeka Fiesta drugiej generacji z 1986 r. Kosztuje 4,8 tys. zł i poza kołpakami z marketu zapowiada się nieźle. Podejrzany jest tylko brak zdjęć wnętrza i bardzo dziwna fotografia spod maski.
Jeśli dla odmiany wolicie dostawcze klasyki w kwocie do 10 tys. zł zawsze można postawić na Forda Transita trzeciej generacji. Do wyboru jest blaszak za 4 tys. zł albo przeszklony bus za 10 tys. zł. Oba mają te same problemy - oznaki korozji tu i tam oraz ogólne zużycie - jak przystało na pojazdy robocze. Do tego żółty raczej był malowany wałkiem, ale czy kogoś to obchodzi w przypadku busa? W końcu klasyki w cenach do 10 tys. zł nie muszą zawsze być idealne.
Ewentualnie warty uwagi jest jeszcze Ford Scorpio za 4,3 tys. zł, ale brak zdjęć wnętrza, mało porywająca wersja silnikowa i określenie „baza na youngtimera" (nie wiem co to znaczy) sugerują, że należy odrzucić tę ofertę. To może Probe? Wiem, bardzo śmieszny żart, tak dobry jak zdanie „mój Probe się nie psuje".
Kolejne auta na F, czyli francuskie...
...a jak wiadomo samochodów na F się nie kupuje. Dlatego polecam to Renault 5 pierwszej generacji za 5,5 tys. zł. Co prawda nie jest idealne, a ogłoszenie zostało zrobione dość źle, ale samo auto zapowiada się nieźle. Główny znak zapytania to to, w jaki sposób wspawano te nowe kielichy. Poza tym R5 pierwszej generacji to już rzadkość, więc warto się zainteresować każdym ogłoszeniem w przyzwoitej cenie. Dwójek jest o wiele więcej, można wybrzydzać i szukać ciekawych wersji. Np. z automatem, elektrycznymi szybami i silnikiem 1.7. Kosztuje 3,8 tys. zł, jest na chodzie, ale przez 4 lata zasadniczo tylko stało. To daje jakieś 99 proc. szans na to, że chcąc nim jeździć trzeba będzie wykonać spory serwis. Zresztą właściciel tego nie ukrywa, choć wóz zapowiada się dobrze, to jest opisywany jako do renowacji. Podejrzewam, że tłumacząc to na handlarską skalę oceny aut należałoby napisać, że to R5 to stan kolekcjonerski bez wkładu finansowego. Dla tych, którzy wolą coś bardziej konwencjonalnego ciekawy może być biały wóz na czarnych blachach z manualem i 1.1. Mnie on nie porywa, ale zapewne sprawdzi się jako w miarę niezawodne, letnie daily.
To nie koniec niewielkich Francuzów. Można oczywiście kupić sobie zjadliwego Peugeota 205 bez dachu, ale lepiej zwrócić uwagę na model 309, czyli de facto Talbota. Te auta, choć dzielą z udanym hatchbackiem wiele rozwiązań mechanicznych, są zupełnie zapomniane i pomijane, dzięki czemu kosztują czapkę śliwek. Niestety, lubi je korozja, ale przyzwoity egzemplarz z uczciwym opisem znajdziemy już za 1,6 tys. zł. Za 3,5 tys. zł można już dostać diesla od pierwszego właściciela, na czarnych blachach.
Klasyki do 10 tys. zł, które utrudnią ci życie.
Powiecie, że to zbyt nudne? Odważni mogą zdecydować się na Citroena BX. To bardzo komfortowe auta, ale ze względu na korozję podwozia i obawy o serwis zawieszenia nikt ich nie chce. Ceny sprzedażowe rzadko przekraczają 5 tys. zł. W efekcie już za 2,4 tys. zł kupicie rokujący egzemplarz, który podobno ma sprawne zawieszenie, ale jakoś dziwnie krzywo stoi na zdjęciach. Zawsze można wybrać egzemplarz na czarnych blachach za 4,5 tys. zł, który wydaje się być całkiem zadbany. Szkoda tylko, że kryje się za nim kwaśna historia o złej reakcji w domu na kupienie dwóch klasycznych Citroenów z rzędu.
Skoro o cytrynach mowa, to w tej kategorii nie sposób pominąć modelu XM. Nie polecę go z czystym sercem, bo jak mawia mój znajomy miłośnik Citroenów: „nie ma czegoś takiego, jak XM w którym wszystko jest zrobione". Dobrze podsumowuje to też tytuł ogłoszenia taniego egzemplarza: „z potencjałem do jazdy". Lepiej patrzeć na droższe i lepiej wyposażone, np. na takiego z silnikiem 3.0 i skórami za 8,65 tys. zł albo zadbanego turbodiesla za 9,9 tys. zł. Swoją drogą wydaje mi się, że ten pierwszy jest sprzedawany przez tę samą osobę, której XM gościł już na naszych łamach w ramach serii CSI Autoblog: graciarskie zagadki OLX. Widocznie mamy tu do czynienia z miłośniczką modelu.
Może prostszy sedan?
Dobrze, dość już tego lania LHM-u, spójrzmy na coś z bardziej przyjazną użytkownikowi mechaniką. Np. na Peugeoty 305, czyli ładne i wygodne kompaktowe sedany. Popyt na nie w Polsce jest zerowy, więc każda oferta powyżej 6 tys. zł daje pole do popisu w kwestii negocjacji. Za 7,9 tys. zł można kupić rokujący wóz, który jednak nie jest zarejestrowany w Polsce. Doceniam uczciwy opis, nawet jeśli jest niezgodny z tytułem - choć wóz wygląda dobrze, sprzedawca nazywa go raczej bazą do renowacji. Mimo wszystko wolałbym chyba dopłacić do jeżdżącego, zarejestrowanego wozu wystawionego za 8,9 tys. zł.
Mamma mia, a gdzie włoskie klasyki w cenach do 10 tys. zł?
Z nieznanych przyczyn fala ofert z ciekawymi i niedrogimi włoskimi klasykami przeszła już kilka tygodni temu, a teraz mamy okres posuchy wypełnionej polskimi parodiami. Alfisti z budżetem 10 tys. zł będą niepocieszeni. Jest jedna niebrzydka przedliftowa 164 za 6,9 tys. zł, ale to auto sprowadzone, bez opisu. Na kilometr pachnie problemami. Drugi egzemplarz za 7,9 tys. zł jest niezły, ale to już o wiele mniej atrakcyjny polift. To tyle jeśli chodzi o Alfy, może poza jedną 33, która raczej nie porywa.
Pośród włoskich Fiatów wszystkie ciekawe kąski w cenie do 10 tys. zł również gdzieś znikły. Na szczęście nie oznacza to zupełnego braku ofert. Całkiem zachęcająca jest ładna Panda 4x4 z 1991 r. za 8 tys. zł. Do tej oferty przynajmniej bym zadzwonił, gdybym dopiero co nie kupił jednego starego Fiata. W ogłoszeniach pojawiła się tez jedna już zupełnie niespotykana ciekawostka. To model Regata, znany z bardzo złej opinii w kwestii podatności na korozję. Niestety, to auto sprowadzone, bez opisu i co gorsza - drogie jak na egzemplarz z małym silnikiem (chyba 1.5). Tymczasem skoro Fiat, to zegary cyfrowe w Temprze i Tipo. Niestety, przeglądając oferty obu tych modeli znajdziemy tylko jeden ciekawy egzemplarz z digitalami i niezłym wyposażeniem. Szkoda tylko, że kosztuje aż 5,4 tys. zł i ma słabawy silnik 1.4.
Teatr rozmaitości.
Skoro już tradycyjnie przedstawiłem moją ulubioną sekcję samochodów na F, to pora spojrzeć nieco szerzej, np. na Saaby. W założonej kwocie mamy do wyboru cały szereg przyzwoitych krokodyli. Niestety, plagą jest brak opisów. Widocznie Saabiarze preferują sprzedaż w stylu pozdro dla kumatych. W okolicach 6 tys. zł mamy do wyboru dwa zjadliwe egzemplarze, tylko jeden ma nieco lepsze zdjęcia i dokładniejszy opis niż ten drugi. Tak czy siak oba wymagają wielu poprawek. Bliżej maksymalnej kwoty w tym przeglądzie znajdziemy już Saaby 900 zdatne do jazdy, ale z definicji podkorodowane. To może lepiej kupić model 9000? De facto trapią go podobne problemy, jest brzydszy, ale i tańszy. Gdyby jeszcze właściciele umieli odpowiednio formatować zdjęcia, to byłoby doskonale.
Zapytacie gdzie Volvo? Nie wiem, zasnąłem w trakcie przeglądania. Obudziło mnie dopiero to 345 GL na czarnych, ze skrzynią bezstopniową za 2,5 tys. zł, czyli śmieszne pieniądze za rzadkiego, jeżdżącego klasyka z 1981 r. Jakieś emocje powinno wywołać też białe Volvo 480 za 8,9 tys. zł. Ale po co, jeśli tuż za rogiem czeka Cadillac Seville z V8 za 8 tys. zł. Szkoda tylko, że bez zdjęć wnętrza i silnika. Za to ten świetnie zachowany Tarpan (dla pojazdów z FSR wymogi dotyczące stanu idealnego są niższe niż w przypadku samochodów) ma zdjęcia wszystkiego i kosztuje 9 tys. zł. Ale ja nie byłym w stanie tyle zapłacić za Tarpana, nawet idealnego. To po prostu zbyt zły samochód. Już chyba wolałbym dać 7,5 tys. zł za jeżdżącą Syrenę na czarnych, która wygląda jakby przeniosła się w czasie z lat 90. Jest doskonała.
Halo, gdzie niemieckie klasyki do 10 tys. zł?
Powiem tak: nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi? Youngtimery z reichu są wszędzie i zawsze, na każdym zlocie i spocie, ofert jest mnóstwo. Nie mogę już po prostu na nie patrzeć. Wrzucę tylko na pocieszenie tę Beczkę, bo dawno nie widziałem w miarę rokującego W123 w cenie poniżej 10 tys. zł.
Nawet bez germańskich oprawców każdy spóźniony z przygotowaniami do sezonu ma w czym wybierać. Są wozy dla odważnych, znajdą się i takie proste w naprawie, zmęczone życiem graty oraz ładniutkie klasyki. Co najważniejsze - większość jest w bardzo przyzwoitych cenach. Natomiast ciekawym zjawiskiem jest magiczna granica 10 tys. zł. Bardzo mało aut jest wycenianych w jej okolicach. Klasyki są wystawiane albo wyraźnie poniżej tej kwoty, albo znacznie powyżej. Takie przynajmniej są moje obserwacje, z którymi możecie się nie zgodzić, bo nie wykonałem żadnych badań, oprócz tego znakomitego przeglądu ofert.