Wyliczył koszty jazdy chińskim elektrykiem. Wyszło jak dużym autem benzynowym
Na grupie użytkowników samochodów BYD w Polsce jeden z właściciel zamieścił bardzo interesującą tabelę kosztów przejechania 1000 km. Wynika z niej, że straty przy ładowaniu pojazdu są gigantyczne i niesłychanie windują koszt jego użytkowania.

Gdy pierwsze samochody elektryczne trafiały do Europy, w tym do Polski – narracja była taka, że jazda nimi będzie niemal darmowa, a przynajmniej niezwykle tania. Szybko okazało się, że tania to ona jest, ale pod dość rygorystycznymi warunkami. Musimy ładować się w domu, prądem o niskiej mocy i najlepiej w nocy – a jeszcze lepiej z własnej fotowoltaiki. Wtedy rzeczywiście można jeździć samochodem elektrycznym tanio. Dość skutecznie wycina to jednak auta z dużymi akumulatorami typu 80 kWh, bo ich ładowanie w domu zajmuje już nie godziny, a dni. Wówczas wypada zainwestować w ładowarkę typu wallbox, ale to kolejne koszty (choć niektórzy producenci dodają ją za darmo do swojego auta elektrycznego).
Ale kiedy jeździmy korzystając z komercyjnych stacji ładowania, zaczyna być mniej śmiesznie
A właściwie robi się całkiem smutno, bo wtedy jazda samochodem elektrycznym kosztuje tyle samo co spalinowym. Tak uważałem do niedawna, gdy wydawało mi się jeszcze (błędnie), że cały prąd pobrany podczas ładowania jest później zużywany na funkcjonowanie samochodu. Pewien użytkownik auta BYD Dolphin Surf, czyli najmniejszego w gamie chińskiego producenta, zmierzył to na dystansie 1000 km i wyniki są mocno niepokojące.
Występuje aż 35-procentowa różnica między prądem pobranym z sieci a zużyciem pokazywanym przez komputer pokładowy. Na dystansie 950 km kierowca BYD-a osiągnął teoretyczne zużycie średnie 18,2 kWh według komputera. To sporo, wskazuje to na raczej dynamiczny styl jazdy i codzienne uruchamianie w zimnym otoczeniu. Również ładowanie odbywało się na zewnątrz, w temperaturze od 3 do 10 stopni. Jednak realne zużycie energii po podliczeniu wyniosło ponad 27 kWh – w malutkim samochodzie. To już wynik szokujący, tyle to zużywają elektryczne auta dostawcze. Przynajmniej według danych z komputerów pokładowych.

Jeszcze gorzej to wygląda po przeliczeniu kilowatogodzin na złotówki
Średni koszt przejechania 100 km to aż 47 zł, nie uwzględniając w tym utraty wartości nowego pojazdu. Mamy więc do czynienia z sytuacją, gdy jazda małym samochodem elektrycznym kosztuje w paliwie tyle samo, co autem benzynowym spalającym prawie 8 l na 100 km. Trudno w tym znaleźć jakieś ekonomiczne uzasadnienie dla nabycia auta na prąd. Rozumiem oczywiście, że mają one liczne inne zalety, jak prosta obsługa, brak zmiany biegów, jazda buspasem, parkowanie za darmo – ale początkowa koncepcja „bardzo taniego przemieszczania się” upada z hukiem na naszych oczach.
Skąd biorą się tak znaczące straty?
Przy stacjach ładowania DC, czyli prądem stałym, jednym z czynników jest konieczność konwersji prądu przemiennego na stały. Do tego mamy opór wynikający z długości przewodu, może nieduży, ale jednak znów podnoszący procent strat. No i wreszcie podgrzewanie baterii przed ładowaniem - nie można po prostu wpuścić prądu o dużej mocy do zimnej baterii przy temperaturze zewnętrznej typu 3 stopnie, najpierw trzeba je trochę nagrzać. Im jest zimniej i im częściej ładujemy się na zewnątrz, tym więcej mocy stacji ładowania pójdzie na grzanie baterii. Nie była to nigdy żadna wiedza tajemna, jednak dopiero gdy ktoś to zmierzył przy obecnych warunkach pogodowych, to widać jak duże mogą to być straty.
Czy to oznacza, że samochody elektryczne nie mają sensu?
Oczywiście, że nie. Mają mnóstwo sensu ze względu na szersze możliwości pozyskiwania prądu, tylko nie są tak tanie w użytkowaniu, jak obiecywano. Ale rozdmuchane i zmyślone zalety marketingowe to żadna nowość. Żaden producent nie przyzna też wprost, że ich pojazdy zużywają znacznie więcej energii niż to się oficjalnie podaje, każdy powie że „to zależy od bardzo wielu czynników”. Jazda samochodem elektrycznym nadal może być śmiesznie tania, musisz tylko mieć dom i zainwestować w fotowoltaikę – najlepiej równowartość tego elektrycznego samochodu. A jak mieszkasz w bloku i musisz jeździć od słupka do słupka, to czego by nie robić – wyjdzie drożej niż mieć Dacię z gazem.







































