REKLAMA

Pierwszy wypadek BMW i3 od innogy już za nami. Te samochody są zbyt szybkie i za ciche

Szybcy i cisi, tacy są kierowcy elektrycznych samochodów. Po wypadku BMW i3 z innogy go! warto zapytać, czy na pewno jesteśmy gotowi na elektryczne samochody?

BMW wypadek innogy
REKLAMA

W 2,5 sekundy do 100 km/h na godzinę rozpędza się Tesla S w trybie Ludicrous, czyli niedorzecznym. Na szczęście nie da się jej oficjalnie kupić w naszym kraju, bo jeszcze trafiłaby do któregoś z krajowych carsharingów. Samochody elektryczne mają zbyt dobre przyspieszenie dla większości użytkowników i wcale nie musi ono sięgać 2 sekund do 100 km/h, 7 w zupełności wystarczy by rozbić elektryczny samochód.

REKLAMA

Testując BMW i3 w carsharingu od innogy pisałem, że większość polskich kierowców nigdy nie zetknęła się z samochodem o takim przyspieszeniu. Nie wiedzą jak szybko potrafi wystartować samochód elektryczny. Charakterystyka dostępności maksymalnego momentu obrotowego i mocy w silniku elektrycznym jest dla nich zaskakująca, a o niespodziewanie dobrym przyspieszeniu nie informuje dźwięk silnika. Podobnie zaskoczeni potrafią być inni użytkownicy drogi.

Równo tydzień przyszło nam czekać na pierwszy wypadek z udziałem elektrycznego BMW i3 w carsharingu od innogy. Niestety wraz z kierowcą ucierpiały osoby postronne. Wynajmujący BMW i3 wjechał w ludzi oczekujących na przystanku. Szczegóły wypadku nie są jeszcze znane, ze wstępnych ustaleń wynika, że w BMW najpierw uderzył przy zmianie pasa inny samochód.

Samochody elektryczne są ciche.

Większość ludzi jeździ na słuch. Zmieniamy biegi automatycznie, gdy dźwięk wzrastających obrotów silnika spalinowego przekroczy poziom do jakiego się przyzwyczailiśmy. Dla jednego będzie to 2000 obrotów, dla innego 3500. W samochodzie elektrycznym tego nie ma. Nie zmieniamy biegów, a nawet w modelach, które nie mogą się pochwalić wybitnymi osiągami, już po 5 sekundach licznik może pokazywać 60 kilometrów na godzinę. W BMW i3 niewiele więcej trzeba by zobaczyć na nim 100.

Nie da się tego porównać z przyspieszeniem większości popularnych samochodów spalinowych. By wyraźnie nimi przyspieszyć, trzeba mocno wciskać pedał gazu przekraczając barierę obrotów i dźwięku, którą sami ustaliliśmy w trakcie codziennej jazdy. Samochód elektryczny takich barier nie ma, wciskamy pedał przyspieszenia i nagle jesteśmy o wiele dalej. W zupełnej ciszy.

Ciszy, która zwodzi nie tylko kierowcę. Inni uczestnicy ruchu też nierzadko są zdziwieni, gdy nagle i bezszelestnie na pasie obok znajdzie się elektryczny samochód. Nie ogłasza on rykiem silnika swojej prędkości, a przyspieszenie bez dźwięku jest zaskakujące i chętnie wykorzystywane.

Nie szanujemy samochodów w carsharingu.

W carsharingu pedał przyspieszenia wciskamy chętnie, bo samochody są cudze i ich nam nie szkoda. Niewielu użytkowników to wielbiciele samochodów i ogólnie pojętej kultury technicznej. Mało kto myśli o szacunku do urządzenia, bardziej o tym jak szybko dotrzeć na miejsce oszczędzając cenne minuty.

Czas nagli, a z nim pieniądze wydane na najem. Zupełnie nie żałujemy zużycia paliwa, bo to nie my tankujemy. Elektryczny pojazd może być bardziej odporny na brutalne traktowanie, ale spalinowe auto segmentu B i z manualną skrzynią biegów, po roku w carsharingu, może już nie czuć się dobrze. Typ samochodu nie jest ważny, gdy uciekają minuty.

Najem na minuty prowokuje do szybkiej jazdy.

A samochód elektryczny na minuty prowokuje dwa razy bardziej.

Zdarza się, że w głowie wypożyczającego powstaje czarna dziura i nieustannie dąży do zagłady otoczenia. Doświadczenie pokazuje że samochody w carsharingu lubią przyciągać słupki, murki i bramy. Braku szacunku dla urządzeń i cudzej własności chyba nie da się go szybko wyleczyć, ale samochody elektryczne da się oswoić.

Można przeciwdziałać zaskoczeniu jakie następuje w starciu z pojazdem elektrycznym. Skoro ich udział w samochodowym rynku ma się stale zwiększać, może warto rozważyć ich obecność w kursach na prawo jazdy? Jeśli posiadając prawo jazdy na samochody z automatyczną skrzynią biegów nie można prowadzić takiego z manualną, to może moc samochodu elektrycznego i jej dostępność, to również sprawa nie do ogarnięcia dla przeciętnego użytkownika 15-letniego pojazdu z silnikiem o pojemności 1,6 litra? Lepiej zapoznać go z nią na kursie, niż czekać aż sam ją odkryje.

Może prędkość po prostu ograniczyć?

W samochodach już niedługo mają być montowane obowiązkowe ograniczniki prędkości. A gdyby tak samochodom w najmie na minuty, takie ograniczenia wprowadzić już teraz? Nawet bardziej niż maksymalnej prędkości, ograniczenie przyspieszenia. Choć chyba wystarczyłoby nie kupować do carsharingu jednego z szybszych samochodów elektrycznych dostępnych na rynku.

BMW i3 osiąga setkę w 7,3 sekundy, a i3s  w 6,9 s. Mocniejsza wersja Hyundaia Kona na sprint ma potrzebować 7,6 s. Dostępny w carsharingu Smart EQ to 4,9 s., ale do 60 km/h, na osiągnięcie 100 km/h potrzebuje już 11,5 s. Całkiem szybki jest też Nissan Leaf z wynikiem 7,3, a mocniejsza wersja Renault Zoe to tylko 11,4 s., ale 50 km/h osiąga po 3,9 s.

Dla porównania, Skoda Octavia z silnikiem Diesla o mocy 150 KM i dwusprzęgłową automatyczną skrzynią biegów by dobić do setki potrzebuje 8,9 sekundy. Dla wielu taka służbowa Octavia to samolot, który już nawet nie jeździ, tylko wzbija się w powietrze i leci nad lewym pasem autostrady.

Pozostali elektryczni konkurenci są już dużo drożsi i raczej nie zapełnią naszych ulic setkami egzemplarzy. Jagura i-Pace to 4,9 s., Audi e-tron to 5,7 s., a Mercedes EQC  potrzebuje 5,1 s. do setki.

Wygląda na to, że trudno jest kupić samochód elektryczny, który nie urwie nam głowy przy rozpędzaniu się do prędkości dozwolonych w mieście.

REKLAMA

Czy samochody elektryczne są bezpieczne?

Zazwyczaj myśląc o ich bezpieczeństwie, zastanawiamy się, czy w razie wypadku porazi nas prąd, albo ratujących nas strażaków. Mniej myślimy o tym, jak do wypadku nie doprowadzić i z dostępnego przyspieszenia korzystać mądrze.

Nie można też przesadzać, 7 sekund do setki to nie jest rakieta. Po prostu zetknięcie z cudzym pojazdem elektrycznym dla wielu osób może być zbyt emocjonującym przeżyciem. Jedni zwyczajnie go nie ogarną, bo do tej pory prowadzili jeden samochód w życiu i to taki z mizernym przyspieszeniem. A inni podnieceni tym, że samochód to nie ich własność i można bezkarnie powciskać gaz do oporu zapomną, że fizyki nie da się oszukać i ta czarna dziura w ich głowie w końcu wciągnie jakąś bramę, czy płot.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-26T17:01:35+02:00
Aktualizacja: 2025-06-26T15:52:27+02:00
Aktualizacja: 2025-06-26T11:00:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-25T17:09:37+02:00
Aktualizacja: 2025-06-25T16:26:47+02:00
Aktualizacja: 2025-06-25T11:54:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-24T19:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-24T18:15:20+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Ministerstwo Infrastruktury mówi, że w egzaminie na prawo jazdy nic się nie zmieni. To po co zmienialiście rozporządzenie?

Chyba Ministerstwo Infrastruktury poczuło się obrażone publikacjami w mediach, punktującymi nowe rozporządzenie w sprawie egzaminowania kandydatów na kierowców, bo zamieściło obszerne wyjaśnienie, które niby jest na temat, ale jednak wcale nie.

Ministerstwo Infrastruktury mówi, że w egzaminie na prawo jazdy nic się nie zmieni. To po co zmienialiście rozporządzenie?
REKLAMA

Niedawno zamieściliśmy wpis o tym, że od 1 lipca zmieniają się istotnie zasady egzaminowania kandydatów na kierowców. Zmieniają na dużo ostrzejsze, a przede wszystkim występuje wśród zmian znaczące ograniczenie oceniającej roli egzaminatora. Od nowego miesiąca niektóre wykroczenia w ruchu drogowym, takie jak najechanie na ciągłą linię, będą powodowały natychmiastowe przerwanie egzaminu i wynik negatywny. Rozporządzenie po nowelizacji nie pozostawia w tej sprawie żadnej wątpliwości. Nie zawarto w nim żadnej furtki typu „chyba że egzaminator powie, że można, to wtedy można”.

Nasz wpis był niezwykle popularny, pewnie trafił też na odpowiednie biurko. Najwyraźniej to skłoniło Ministerstwo Infrastruktury do opublikowania obszernego wyjaśnienia, gdzie napisano, że media się mylą i robią sensację z byle czego, a przecież to wszystko nieprawda. Ministerstwo twierdzi, że chodzi tylko o „doprecyzowanie przepisów, a nie wprowadzenie utrudnień”. Wygląda jednak na to, że faktycznie udało im się te utrudnienia wprowadzić, bo dalsza część ministerialnych wyjaśnień brzmi jak „wiemy, że trochę namieszaliśmy, mamy nadzieję że nikt nie zauważy”. Otóż według M.I. należy podkreślić, że istnieją różne kategorie tych samych wykroczeń w ruchu drogowym, spowodowane rozmaitymi okolicznościami. I tak na przykład przejechanie przez ciągłą linię może prowadzić do niebezpieczeństwa, jeśli kierowca w sposób niekontrolowany zjedzie na przeciwny pas. To jest jedna kategoria tego wykroczenia, ta niebezpieczna i ta, która przerywa egzamin. Ale ministerstwo wykonuje fikołka logicznego, twierdząc że istnieje inna kategoria, bez niebezpieczeństwa dla ruchu drogowego, jak na przykład omijanie zaparkowanego na chodniku pojazdu, który wystaje na jezdnię i zmusza do ominięcia go. I wtedy zasadniczo można, bo przecież gdybyśmy tego pojazdu nie ominęli, to łamalibyśmy (zdaniem ministerstwa) artykuł 3. ustawy Prawo o ruchu drogowym, który mówi, że:

REKLAMA

To fajnie, tyle że art. 3 nie znajduje tu zastosowania

Zatrzymując się przed sytuacją, gdzie dalsza jazda wymagałaby przekroczenia linii ciągłej, nie dokonujemy żadnego działania, które mogłoby spowodować zagrożenie porządku, bezpieczeństwa albo utrudnić ruch. Wręcz przeciwnie, to właśnie nasze zatrzymanie jest zachowaniem zgodnym z art. 3 (unikanie działania, które mogłoby spowodować zagrożenie bezpieczeństwa). Dalsza jazda byłaby sprzeczna z artykułem 3. Dlatego w żadnym wypadku nie ma mowy o uznaniowości i rodzajach przejechania przez ciągłą linię. Rozporządzenie nie wskazuje, że egzaminator będzie miał możliwość ocenić, do jakiego typu najechania (lub innego rodzaju wykroczenia) tu doszło, i czy to zachowanie wytworzyło sytuację niebezpieczną. Jest dokładnie odwrotnie; nowelizacja takie prawo mu odebrała. Ministerstwo całkowicie niesłusznie powołuje się na art. 3. Prawa o ruchu drogowym.

Podsumowanie

Z ministerialnej odpowiedzi płynie taki ton: no tak, zaostrzyliśmy kryteria, ale w sumie to będzie po staremu, czyli dalej będzie można omijać zaparkowany pojazd po linii ciągłej albo najechać na nią przy manewrze ciężarówką lub autobusem. W takim razie – po co zmieniono rozporządzenie?

Pytanie nie jest retoryczne, ja odpowiem po co: żeby w razie, gdy zdający, który zakończy egzamin z wynikiem negatywnym, zechce złożyć odwołanie od wyniku egzaminu, można było je z łatwością odrzucić. Przypuśćmy, że dany kandydat znajduje się w sytuacji, gdzie przejechanie przez ciągłą linię jest nieuniknione. Przejeżdża i egzamin zostaje zakończony z wynikiem negatywnym. Pisze więc protest, gdzie uzasadnia swoje zachowanie, powołuje się na nagranie z kamery rejestrującej przebieg egzaminu, i do tej pory mógłby powołać się na treść rozporządzenia, z której wynika, że jego manewr mógł, ale nie musiał skutkować przerwaniem egzaminu.

REKLAMA

Po wchodzących w życie zmianach taka furtka zniknie – odpowiedź na odwołanie będzie jednoznaczna: egzamin został przerwany, ponieważ najechanie na ciągłą linię skutkuje wynikiem negatywnym. Koniec i po temacie. Zatem o ile być może w praktyce nastąpią sytuacje, gdzie egzaminator pozwoli przejechać po ciągłej linii pod pewnymi warunkami, o tyle gdy przyjdzie już do kwestii protestów, odwołań itd., nowa treść rozporządzenia będzie stosowana literalnie. Przypominam więc: od lipca przejazd przez ciągłą linię oznacza przerwanie egzaminu i mogę założyć się o stówę, że egzaminatorzy będą się do tego literalnie stosować.

No bo przecież jak nie zdasz, to WORD zarabia.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-24T19:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-24T18:15:20+02:00
Aktualizacja: 2025-06-24T08:56:51+02:00
Aktualizacja: 2025-06-23T15:01:41+02:00
Aktualizacja: 2025-06-21T18:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-21T16:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-21T15:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-21T15:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-21T10:00:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Nowoczesność wychodzi nam bokiem. Technologie, które się nie sprawdzają w samochodach

Nowoczesne samochody są wręcz najeżone rozwiązaniami, których nie lubimy. Które sprawiają, że samochody są bardziej skomplikowane w obsłudze i droższe w serwisie, a nierzadko też bardziej awaryjne.

Nowoczesność wychodzi nam bokiem. Technologie, które się nie sprawdzają w samochodach
REKLAMA

Jeśli regularnie czytujesz Autobloga, to z pewnością miałeś już do czynienia z tekstami nt. systemów ADAS czy eliminacji fizycznych przycisków. Dziś skupię się więc na paru innych elementach, które u wielu kierowców po prostu się nie sprawdzają.

REKLAMA

Pierwszym z nich jest - werble - bezpośredni wtrysk paliwa w benzyniakach

Teoria brzmi cudownie. Bardziej precyzyjne dawki paliwa, niższe spalanie, a co za tym idzie, także emisja spalin. Efektywność, cuda wianki, blablabla.

W praktyce, o ile w dieslach bezpośredni wtrysk paliwa sprawdza się dobrze i po stronie wad zapewnia głównie stosunkowo twardy odgłos pracy. W benzyniakach natomiast lista wad jest znacznie dłuższa niż lista zalet. Ba, rzekłbym nawet, że dla większości kierowców wtrysk bezpośredni w benzyniaku nie daje żadnych realnie odczuwalnych korzyści, poza ewentualną świadomością, że dany silnik ma nieco więcej mocy niż jego poprzednik bądź odmiana z wtryskiem wielopunktowym. Ale popatrzmy teraz na wady:

Idźmy dalej: tylne hamulce tarczowe w samochodach elektrycznych

Jeśli ktoś interesuje się motoryzacją, kojarzy zapewne, że co do zasady hamulce tarczowe są znacznie skuteczniejsze od bębnowych. No i super. Mają też jednak pewne wady, a jedną z nich jest znacznie gorsza odporność na bezczynność, czy konkretnie korozję.

Powiecie, że no i co z tego? To ja wam odpowiem, że to z tego, że samochody elektryczne mają zaawansowane i bardzo skuteczne systemy rekuperacji, czyli odzysku energii. Na tyle skuteczne, że fizycznie używają hamulców stosunkowo rzadko. Jest to szczególnie istotne przy hamulcach tylnych, które w samochodzie i tak mają bardzo ograniczone znaczenie jeśli mówimy o skuteczności hamowania - odpowiadają głównie za stabilność pojazdu podczas wytracania prędkości. Hamulce tarczowe na tylnej osi trudniej więc utrzymać w należytym stanie, bo po prostu klocki w elektryku mają z nimi zbyt rzadki i zbyt delikatny kontakt, szczególnie jeśli ktoś jeździ delikatnie. Rozwiązania? Kilka jest:

Ale co z tego, skoro to tylko potencjalne dodatkowe czynności, problemy, koszty. A rozwiązanie jest bardzo proste: wymiana tylnych hamulców na bębny, o czym zresztą już kiedyś pisałem:

Szczególnie w autach elektrycznych, które mają silniki przy tylnej osi, używanie hamulców bębnowych ma uzasadnienie. Oczywiście im wyższa klasa i osiągi auta, tym większe szanse, że lepszym rozwiązaniem będą tarcze, ale... ze wszystkimi wyżej wymienionymi tego konsekwencjami. Niestety nie istnieją rozwiązania pozwalające na konwersję hamulców tarczowych na bębnowe, więc jeśli masz samochód elektryczny z kompletem czterech tarcz, to lepiej zainteresuj się ich stanem.

Nie jestem też fanem zawieszeń adaptacyjnych

Jasne - im wyższa klasa auta, tym lepiej to jest zrobione. Odnoszę jednak wrażenie, że w niższych segmentach jest to czasem robione tak, żeby wybrać samochód z zawieszeniem konwencjonalnym. Jeszcze do niedawna samochody VAG miały np. problem z bardzo głośną pracą zawieszeń DCC, poza tym koszty serwisowe w razie zużycia np. amortyzatorów adaptacyjnych są wysokie. A przecież da się zrobić naprawdę dobre zawieszenie bez elektroniki, do czego przez lata przyzwyczaił nas choćby Ford.

Szczytem wszystkiego jest robienie np. 8 i więcej ustawień zawieszenia w aucie osobowym, gdy realnie wystarczyłyby 3. Auto terenowe? Jasne, rozumiem - błoto wymaga od auta innego zachowania, piach innego, asfalt innego. Ale już np. dostępny w niektórych Volkswagenach czy Skodach czy Seatach slider umożliwiający płynną regulację twardości zawieszenia... po co? Nie potrafię sobie wyobrazić faktycznej potrzeby korzystania z tak wielu możliwości.

Kuleje też współpraca czujników deszczu z oświetleniem

W dobie powszechnie spotykanych świateł do jazdy dziennej (DRL) nie wydaje się to być problemem, ale jest dokładnie odwrotnie. Polskie przepisy - i nie tylko polskie zresztą - wyraźnie wymagają bowiem, by w razie wystąpienia warunków ograniczonej przejrzystości powietrza (czyli gdy np. pada deszcz lub śnieg albo jest mgła), auto miało włączone światła mijania nawet w ciągu dnia. Kierowcy tych świateł nie włączają - i zwykle nie robi tego też sam samochód, choć jak najbardziej jest to możliwe. Znowu posłużę się przykładem Grupy Volkswagena - jeśli w autach marek należących do VAG aktywny jest czujnik deszczu, a światła ustawione są w pozycji AUTO, to po rozpoczęciu opadów światła mijania włączą się automatycznie. Kierowca musi więc pilnować świateł w zasadzie tylko we mgle.

Sęk w tym, że VAG-i to jedne z nielicznych wyjątków. W większości samochodów czujniki są w ogóle niepowiązane ze sobą, więc często widać, jak podczas ulewy auta jadą z tańczącymi na szybie wycieraczkami oraz z włączonymi jedynie DRL-ami. No kurczę blade, sparowanie tego ze sobą naprawdę nie jest chyba takie trudne...

REKLAMA

Znalazłoby się tego więcej, ale chyba starczy już tego narzekania na dziś

Nie łudź się, że wszystko co nowe jest lepsze. Często te rozwiązania są niedopracowane lub wręcz całkowicie bezsensowne już na poziomie swych założeń. Jeśli masz samochód np. 5- czy 10-letni - może być tak, że po wymianie na nowszy będzie ci się nim jeździć gorzej, bo będą cię denerwować rzeczy, których istnienia nawet nie podejrzewałeś. Szkoda tylko, że czasem taka wymiana, choć niekoniecznie racjonalna, musi mieć miejsce, bo taka np. rada ekoterrorystów w Krakowie wprowadza sobie najbardziej restrykcyjną Strefę Czystego Transportu w Europie.

A co wy dopisalibyście do tej listy?

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-14T15:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T17:01:10+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T13:38:38+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T12:01:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:02:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T18:45:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:51:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:10:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T18:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T13:12:12+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T11:06:19+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Do Forda dotarło, że silniki są nudne i passe. Dane techniczne nikogo już nie interesują

Człowiek odpowiedzialny za sytuację finansową Forda wypowiedział się na temat silników. Jego zdaniem ludzie mają gdzieś, co jest pod maską ich samochodów. I w dużej mierze ma rację.

V8
REKLAMA

John Lawler, CFO w Fordzie użył w wywiadzie takich słów: „Nie sądzę, żeby konsumenci naprawdę myśleli o układach napędowych tak, jak 30 lat temu. Kiedyś silniki spalinowe definiowały, czym jest pojazd. Liczyły się moc, pojemność skokowa, czy moment obrotowy. Myślę, że wiele z tych rzeczy jest dziś przeszłością”.

Trudno się nie zgodzić i nie chodzi tutaj nawet o elektryfikację. Być może dla sporej części z was, ortodoksyjnych czytelników Autobloga, będzie to zaskoczeniem, ale… większość ludzi nie interesuje się motoryzacją. Nie w taki sposób, jak wam się wydaje. Oni postrzegają samochód, jako środek transportu, ewentualnie wyznacznik statusu majątkowego. Widzą w nim różne rzeczy, ale nie to, co wy. Liczba koni mechanicznych, czy cylindrów to informacja, wobec której są obojętni.

REKLAMA

Nie wierzycie? To podam wam przykład

Czy interesuje was, jaki model procesora macie w swoim smartfonie? Chcecie mieć po prostu dobre urządzenie do oglądania zdjęć i filmów o samochodach. Tak samo „normalni ludzie” chcą mieć w swoim samochodzie po prostu sprawnie funkcjonujące urządzenie. Oczywiście jara ich szeroko pojęta nowoczesność, czy luksus (tak jak wy lubicie mieć przyzwoitego smartfona), ale oni nie rozumieją np. przewagi wynikającej z lepszego rozkładu masy między osiami. Analogicznie ja nie zainteresuje się parametrami technicznymi, czy bajerami telewizora.

Zdaniem szefa Forda gwoździem do trumny są regulacje polityczne

Zainteresowanie samochodami spalinowymi maleje, gdyż ludzie widzą w nich głównie problem wobec coraz bardziej rygorystycznych przepisów dotyczących emisji. Producenci muszą kombinować, żeby zaspokoić ekologię, co ogranicza atrakcyjność oraz romantyczność jednostek napędowych. Nie bez kozery mówi się, że lata 90. to był „peak” motoryzacji. W tamtych czasach powstawało sporo samochodów zaspokajających potrzeby tzw.pasjonatów motoryzacji. Te dni już dawno minęły i raczej nie powrócą. Jest to szczególnie prawdziwe w Europie, gdzie nadal mówi się o nadejściu całkowitego zakazu sprzedaży aut spalinowych.

kontra

REKLAMA

I co dalej?

Niestety plan Forda nie przewiduje entuzjastycznego przeciwdziałania temu trendowi. Tak się po prostu dzieje. Lata temu byłem stałym widzem kanału Jay Leno’ Garage. Tytułowy prowadzący już dawno temu stwierdził w jednym z odcinków, że spalinowe samochody zostaną wyparte, a następnie staną się niszą dla entuzjastów do buczenia motorami podczas weekendowych przejażdżek. I miał rację. Zobaczcie dziś na rynek - elektryczność, hybrydowość, elektryczność, hybrydowość. Najdroższe supersamochody mają wspaniałe silniki dla wąskiego grona (choć coraz szerszego) bogatych, nowoczesnych pasjonatów. Cała reszta musi iść z prądem i klepać pełne świecidełek SUV-y z nudnymi układami napędowymi. Takie czasy.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-23T15:01:41+02:00
Aktualizacja: 2025-06-21T18:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-21T16:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-21T15:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-21T15:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-21T10:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-20T18:22:34+02:00
Aktualizacja: 2025-06-19T15:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-19T13:27:28+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Przyszłość nazw samochodów czekają dwie drogi. Zła lub gorsza

Regularnie na świat przychodzi jakiś model samochodu, który odziedziczył nazwę po innym modelu. Zwykle jest kompaktowy SUV, który z poprzednikiem nie ma nic wspólnego. Np. takie Mitsubishi Eclipse Cross mnie od lat oburza najbardziej.

Eclipse cross
REKLAMA

Nie jestem jedyny, któremu gotuje się krew na widok takich nazewniczych abominacji. Dziś w komentarzach przeczytałem, że Renault zrobiło ogromny błąd, nazywając jednego z SUV-ów mianem Espace. Jak widać, wielu ludzi denerwuje taki stan rzeczy, dlatego śpieszę z wytłumaczeniem. Mam nadzieję, że moja opinia na ten temat pomoże wam spać spokojniej, gdy następnym razem sen z powiek będzie spędzać wam jakiś nomenklaturowy motoryzacyjny recykling.

REKLAMA

Przesunięcie nazwy na inny model - po co?

Najpierw musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego takie przesuwanie nazw jest dla niektórych problemem. Chodzi o to, że człowiek/klient identyfikuje sobie nazwę z produktem o konkretnych cechach. Mózgi większości z nas szufladkują sobie informacje na podstawie skojarzeń. W momencie, gdy jakiś przedmiot/podmiot traci swoje cechy wyróżniające, to przerywają się skojarzenia - tracą sens. Wtedy wydaje nam się logicznym, że taka nazwa powinna zostać zastąpiona inną i dlatego się denerwujemy. Sęk w tym, że każdy kojarzy sobie nazwę z innymi cechami. Ktoś może kojarzyć Golfa z marką Volkswagen, ktoś inny z kompaktowym hatchbackiem, a ktoś jeszcze inny z oszczędnym środkiem transportu.

W momencie, gdy nazwa zostaje przesunięta na inny produkt, to zestaw cech zmienia się i brak niektórych z nich wywołuje oburzenie. Jednak inne cechy pozostają (zwykle np. producent jest ten sam) i dlatego producenci widzą ogromny potencjał w korzystaniu z nazw, które już pracowały latami na swoją tożsamość. Nie mogą zrobić nowego produktu, który zaspokoiłby oczekiwania konserwatystów, bo rynek się zmienił i klienci nie chcą już takich produktów jak kiedyś.

Np. kiedyś kochali sedany i hatchbacki, a teraz kochają SUV-y. Producenci samochodów nie widzą innej możliwości jak tylko oferować SUV-y - bo tego chcą odbiorcy. I w zaistniałej sytuacji mają dwie drogi. Wiem, że obie uznajecie za złe.

Pierwsza możliwość:

Zrobić recykling i użyć nazwy kojarzonej dotychczas ze starym produktem. Wtedy narażają się na krytykę konserwatystów, ale w tym samym czasie mogą liczyć na automatyczny kredyt zaufania od innej grupy odbiorców.

Druga droga:

Zakończyć nazwy razem z produktami i wymyślić nowe. Brak skojarzeń daje możliwość wykreowania produktu od zera. Nie ma naleciałości, ale to zasadniczo bardzo mozolny i długotrwały proces.

Zasadniczo producenci uczą się korzystać z obu taktyk.

Nie ma wątpliwości, że wobec SUV-izacji oraz elektryfikacji muszą ciągle zmieniać portfolio oferowanych przez siebie samochodów. Pozostaje jedynie pytanie, jak najkorzystniej wprowadzić je na rynek. Zastanawiają się jak skapitalizować na wyrobionych do tej pory markach oraz jak skutecznie sprawdzać nowe, tak żeby pokazywać światu swoją (świetnie kojarzącą się) innowacyjność.

REKLAMA

I dlatego lepiej zacznijcie oswajać się, z tym że wasze kochane modele umrą albo zostaną przekształcone w coś diametralnie innego.

Np. Ford podjął decyzję, że uśmierci Fiestę. Z kolei Fiat postanowił zrobić z Pandy coś SUV-owatego, nadając mu przydomek Grande. Tego nie unikniecie. Możecie płakać, ale zobaczycie, że przyjdzie wam się żegnać z coraz większą grupą dobrze znanych modeli. Jak myślicie, ile jeszcze przetrwa taki Mercedes klasy E, albo Volkswagen Golf w formie, którą znacie i cenicie? Nadchodzi dla tych nazw dzień sądu, w którym albo staną się elektrycznymi SUV-ami, albo umrą. I nic na to nie poradzicie - po prostu to zaakceptujcie.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-15T16:00:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T14:26:29+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T11:01:21+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T15:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T17:01:10+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T13:38:38+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T12:01:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:02:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T18:45:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:51:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:10:48+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Skończy się import tanich samochodów z USA. Zacznie się coś nowego

Aktualny kurs dolara do złotówki jest na korzystnym poziomie. To oznacza, że kwitnie import używanych samochodów ze Stanów Zjednoczonych. Mam jednak smutne wiadomości, bo to się bardzo szybko zmieni. Są już pierwsze sygnały.

fracht morski samochody
REKLAMA

Donald Trump rozpoczął wojnę celną z importerami sprzedającymi w USA. Jedną z gałęzi, która bardzo odczuje skutki wchodzących ceł, jest motoryzacja. W zasadzie to już odczuwa. Portal Automotive News podał, że wolumen pojazdów wysyłanych do Ameryki za pośrednictwem przewoźników oceanicznych spadł o 72 proc. Są to dane za maj 2025 w porównaniu do analogicznego okresu zeszłego roku. Wartości wyrażane przez spedytorów są liczone w jednostkach TEU (jednostka pojemności równoważna objętości kontenera o długości 20 stóp). W zeszłym roku w maju to USA trafiło 13 tys. TEU, a obecnie było to raptem 3,6 tys. TEU. To ogromny spadek.

REKLAMA

Zastanówmy się, co taki trend może oznaczać dla rynku w Stanach Zjednoczonych oraz eksportu pojazdów do Europy.

Moim zdaniem spadek podaży przełoży się na wzrost cen, gdyż popyt pozostanie na wysokim poziomie. I nie mówię tutaj o wzroście cen związanym z cłami, ale o dodatkowych samoregulacjach rynku wynikających z obniżonego importu.

A jeżeli nowe auta podrożeją, to także podrożeją używane i ich import do Europy przestanie się opłacać. Również transport do Europy będzie droższy, bo jeżeli mniej statków zacumuje u wybrzeży USA, to analogicznie zmniejszą się możliwości eksportowe z tego kraju i to wpłynie na ceny transportu na Stary Kontynent.

REKLAMA

Ostatecznie w wyniku zwiększenia się cen wytworzy się nowy rynek wewnętrzny dla samochodów używanych.

To, co do tej pory trafiało na złom lub poza granice kraju będzie teraz naprawiane. To dobra informacja dla polskich mechaników. Mam przeczucie, że Stany Zjednoczone będą już niedługo szukać ich równie intensywnie co kierowców ciężarówek. Do tego wszystkiego powstanie jeszcze pewnie szara strefa handlu oraz napraw samochodów używanych - każdy znajdzie coś dla siebie. Jedynym elementem układanki, który zostanie bez niczego, będą ludzie liczący na dobrze wycenione samochody i to po obu stronach oceanu.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-13T17:01:10+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T13:38:38+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T12:01:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:02:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T18:45:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:51:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T11:10:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T18:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T13:12:12+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T11:06:19+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T09:26:17+02:00
REKLAMA
REKLAMA