Minister i pełnomocnik rządu ds. walki ze smogiem ma plany na rozwiązanie problemu ze stacjami kontroli pojazdów. Podpowiadam mu gotowe rozwiązanie. Nie wszystkim się spodoba: badania techniczne pojazdów należy ograniczyć do sprawdzania składu spalin.
Minister Woźny w Polsat News zapowiedział, że temat zaostrzania badań technicznych pojazdów jest w sferze silnych zainteresowań rządu i że planowane są kolejne kroki, mające uszczelnić system i utrudnić uzyskanie pozytywnego wyniku badania technicznego. Piotr Woźny powiedział także, że ze względu na niezwykle ważne zadanie, jakie wykonują diagności, nie powinni oni działać w warunkach gospodarki rynkowej i konkurencji. Krótko mówiąc – potrzebny jest powrót do komuny. Oraz że potrzebna jest rejestracja audio i wideo badania technicznego.
Uwaga, teraz będzie mój komentarz. Nie bijcie kapciami w monitor.
Drogi ministrze. Wiem, co byście chcieli zrobić. Chcielibyście usunąć ludzkie odruchy i zrozumienie, a także tzw. komitywę między klientem SKP a diagnostą. To się nigdy nie uda, dopóki diagnosta będzie miał możliwość własnej oceny pojazdu.
Wprowadzenie kolejnego etapu kontroli, czyli nagrywania audio i video jedynie pogorszy komfort pracy diagnosty. Spodziewam się, że po takim kroku diagności będą masowo odchodzić z pracy. Kto chciałby pracować w miejscu, w którym jest permanentnie nagrywany?
I nie mówimy tu o monitoringu typu CCTV, tylko nagraniach nadzorowanych przez służby państwowe, czyli o legalnym, zorganizowanym podsłuchu. Kto będzie składował nagrania video i je przeglądał? Ile pieniędzy będzie to kosztować budżet państwa? Niewiele, bo pewnie skończy się na 2-krotnym podniesieniu ceny za badanie techniczne. A co z kierowcą i jego słowami podczas badania? To dopiero ciekawy temat. Czy będzie można je wykorzystać przeciwko niemu?
Badanie techniczne byłoby w 100% wiarygodne i uczciwe tylko wtedy, gdyby wykonywał je robot.
Robot nie dałby się przekonać, podejmowałby po prostu działania kontrolne i drukował wynik. O to wam chodzi i zaraz do tego dojdę.
Wszystkie problemy związane z SKP, diagnostami i systemem badań technicznych wynikają z jednego, podstawowego błędu: diagnosta podejmuje subiektywną decyzję, od której zbyt wiele zależy dla jego klienta. Jeśli stajemy przed człowiekiem, który na bazie własnego doświadczenia i wiedzy może dopuścić lub nie dopuścić nasz samochód do ruchu, to wiadomo że zrobimy wiele, żeby jego decyzja była jednak pozytywna.
Tylko że jego decyzja jest oparta na subiektywnych przesłankach. Jeden diagnosta uzna, że ten poziom korozji jeszcze nie zagraża, a inny uzna że zagraża. Jeden stwierdzi, że luz na sworzniu jest już odrobinę za duży, a drugi uzna, że ten sworzeń jeszcze rok polata.
Skoro już państwo dało takie uprawnienia diagnostom, dlaczego chce teraz jeszcze dodatkowo sprawdzać, czy dobrze z tych uprawnień korzystają? To kompletnie bez sensu. To oznacza, że kursy na diagnostę są nic niewarte. A to prowadzi nas do jednego wniosku, który zapewne niewielu osobom się spodoba:
System badań technicznych pojazdów jest zbyteczny. Jedynym sposobem rozwiązania problemu jest likwidacja tego systemu.
To nie jest nijak sprawa państwa, w jakim stanie jest mój pojazd. Jedyny test, który powinien przechodzić samochód, to test emisji spalin – a to dlatego, że spaliny są wydalane w sposób demokratyczny, tzn. trują wszystkich po równo.
Samochód podjeżdża na stację badania spalin, wprowadza się numer rejestracyjny do systemu, diagnosta wkłada sondę w rurę. Wynik od razu idzie do centralnej bazy i jest porównywany z normą. Zgadza się? Można jechać. Nie zgadza się? Pierwsza szansa na naprawę – do 30 dni. Nie udało się? Zabieramy dowód i zapraszamy z naprawionym pojazdem.
Tym sposobem eliminuje się subiektywizm w działaniu diagnostów. Są oni tylko operatorami urządzenia. Decyzję za nich podejmuje system. Badanie hamulców, zawieszenia czy oświetlenia jest całkowicie zbędne. To powinna sprawdzać policja, wyłuskując pojazdy z ruchu. Policjant widzi grata – zatrzymuje go i sprawdza, czy hamulce i oświetlenie działają oraz czy nie ma wycieków.
Uważam że specjalne stacje badania stanu pojazdów są niepotrzebne. Wystarczyłaby jedna na gminę, ew. powiat, gdzie wysyłałoby się delikwentów złapanych przez policję. Byłaby też znacznie łatwiejsza do nadzorowania.
Zły stan techniczny pojazdów jest przyczyną znikomego ułamka całej liczby wypadków.
To kilkadziesiąt zdarzeń rocznie. Istnieje jednak specjalny, niezwykle rozbudowany system do badania stanu tych pojazdów. Dlaczego nie ma tak samo rozbudowanego systemu badania stanu zdrowia kierowców? Przecież to kierowca odpowiada za ruch pojazdu. Powinny być coroczne badania lekarskie i na ich podstawie należałoby pozostawiać lub odbierać uprawnienia do prowadzenia samochodów. Mogę stracić wzrok, a dalej mieć uprawnienia do kierowania pojazdami. Rzecz zupełnie absurdalna.
Równie absurdalna jak to, że ważność badania technicznego dla pojazdów 5-letnich i starszych jest ważna rok. Powinna być ważna 1 dzień, bo diagnosta sprawdza stan pojazdu na dzień badania. Jak w ogóle można zakładać, że hamulce, zawieszenie i oświetlenie będą tak samo dobre po 364 dniach nieustannej eksploatacji? Kolejna totalna bzdura.
Gdyby podchodzić do tego zdroworozsądkowo, to zdecydowanie należałoby położyć większy nacisk na sprawdzanie umiejętności ogólnego ogarnięcia kierowców niż czepiać się bzdurnych usterek w pojazdach. System kontroli stanu technicznego pojazdów przypomina system, w którym każdy obywatel musiałby wykazywać się regularnie zdolnością do życia w społeczeństwie, zdając coroczny egzamin ze znajomości prawa i do tego jeszcze psychotest, czy przypadkiem nie jest niebezpiecznym świrem. Bez badania sprawności obywatela nie mógłby on/ona chodzić po ulicy ani pracować.
Ostatnio na badaniu miałem belkę od haka pod zderzakiem (bez główki) i nie było to wpisane w dowód rejestracyjny. Diagnosta zakwalifikował to jako „usterkę pojazdu”. W jaki sposób obecność homologowanej, prawidłowo zamontowanej belki haka jest usterką pojazdu?
Próbuje się na wszelkie sposoby uszczelniać system wymyślony od początku do końca jako idiotyczne, zbyteczne narzędzie nadmiernej kontroli nad obywatelami. Samochody mają nie emitować więcej szkodliwych substancji niż dopuszcza to norma, a kierowcy mają utrzymywać je w takim stanie, by dawało się nimi bezpiecznie jeździć. To wszystko. I jest to całkowite rozwiązanie problemu ministra Woźnego.