BMW i3 na minuty od Innogy mogą zniknąć. Trzeba było nie pędzić
Sprawa wydaje się być przesądzona. BMW i3 mogą zniknąć tak szybko jak się pojawiły.
Kiedy ponad roku temu uczestniczyłem w konferencji otwierającej projekt Innogy Go, zastanawiałem się po co Innogy potrzebny jest do szczęścia taki projekt. W skali całej działalności spółki dochód z wynajmowania aut na minuty musi stanowić niewielki procent. Odpowiedzią była zapewne chęć kształtowania pozytywnego wizerunku firmy poprzez działalność postrzeganą jako ekologiczna. Bo samochody w Innogy są elektryczne. I to chyba był błąd.
Zastanawiałem się też, czy dobrze dobrano samochód do tego rodzaju działalności. Czy szybki samochód elektryczny dla większości klientów nie jest po prostu za szybki? A powody do refleksji dawały mi nieustające wypadki z udziałem tych pojazdów. Użytkownicy BMW i3 na pewno nie pomogli operatorowi uwierzyć w sens istnienia tego biznesu.
BMW i3 na minuty i na półtora roku
Jak donosi portal Wysokie Napięcie, Innogy szuka chętnego do przejęcia obsługiwanej za pomocą aplikacji wypożyczalni elektrycznych aut na minuty funkcjonującej w Warszawie i Zakopanem. Rząd chętnych jednak się nie ustawił i portal wieszczy koniec tej usługi carsharingowej. Potwierdzenie nadchodzi również ze strony Innogy. W rozmowie z WN, Dyrektor komunikacji Aleksandra Smyczyńska przyznaje, że rozważane są trzy scenariusze dalszego funkcjonowania elektrycznego carsharingu, a spółka chce skupić się na obszarach bliższych ich podstawowym kompetencjom.
Na konferencji inauguracyjnej byłem półtora roku temu.
Długo to nie potrwało i nie jest to pierwszy elektryczny carsharing, który zniknął z naszych ulic. Popularna wrocławska Vozilla stała się jeszcze bardziej popularna, gdy jej elektryczne samochody trafiły na rynek wtórny, wnosząc możliwość tańszego zakupu używanych Nissanów Leaf i Reanult Zoe.
Bez wypożyczalni nie ma rynku
Wypożyczalnie samochodów elektrycznych były odpowiedzialne za wzrost liczby rejestrowanych pojazdów elektrycznych w Polsce. Zakup BMW i3 wywindował tą markę w polskim rankingu sprzedaży samochodów elektrycznych. Po tym zakupie, fani samochodów elektrycznych mogli dumnie głosić, że wzrost liczby rejestracji dowodzi wielkiego zainteresowania Polaków zakupem aut z elektrycznym napędem. Co się stało, że największy klient na ten rodzaj pojazdów zastanawia się, jak porzucić ten biznes?
Ciągła strata
Wysokie Napięcie szczegółowo wylicza możliwe przyczyny strat. Jej wysokość określa na 0,5 mln zł miesięcznie. Koszty ładowania elektrycznych pojazdów nie są istotne, ale obsługa tego ładowania i przemieszczania pojazdów do stref o większym zapotrzebowaniu już tak.
Inny ważny powód to użytkownicy. Oczywiście wypożyczają te pojazdy zbyt rzadko by sfinansować koszty stałe, ale jak już wypożyczą, to lubią je obstukać, obdrapać i rozbijać. Samochody elektryczne są drogie, a ich naprawa również nie należy do tanich. Zawsze kilka aut jest w naprawie ze względu na szkody spowodowane przez użytkowników. Kilka również skradziono lub całkowicie rozbito. Wysokim kosztom naprawy towarzyszą zatem wysokie koszty ubezpieczenia, które dołączają do i tak już wysokich rat leasingowych..
Innogy próbowało różnych metod by powstrzymać tę niszczącą falę. Podnoszono limit wieku, żeby wykluczyć z grona uprawnionych do wypożyczenia osoby zbyt młode, czyli zbyt narwane. Oferowano również pakiety, które mogły obniżyć chęć ciągłego wciskania pedału przyspieszenia. Nie ma potrzeby cisnąć, gdy zegar z upływającymi minutami za 1,29 zł już tak głośno nie tyka. Chyba nie poskutkowało. Widocznie brak szacunku do cudzej własności jest ponadmetrykalny.
Z problemem niszczenia pojazdów borykają się wszystkie sieci oferujące najem na minuty, ale nie wszystkie oferują samochody od marek premium. Koszt naprawy rozbitego Renault Clio jest raczej niższy niż wyklepania BMW i3, ale pechowo bardzo dobre przyspieszenie jest dostępne i bardzo zachęcające akurat w tym droższym samochodzie.
Bez kompleksów
Miałem mieszane uczucia co do oferowania przez wypożyczalnie elektrycznych aut na minuty. Zamiast promować to źródło napędu, często powodowały złość. Zabierają cenne miejsca do parkowania w centrum, a miejskie stacje ładowania są zazwyczaj oblężone przez elektryczne samochody z carsharingu i cywile mają kłopot żeby się do nich dopchać. Promują więc napęd elektryczny, ale w cudzych samochodach, pokazując, że nie warto kupować elektrycznego samochodu, bo nie będzie gdzie go naładować.
Jednak ta luka w koncepcji elektrycznego carsharingu nie jest jego głównym problemem. Prawdziwy kłopot jest zawsze ten sam. Odpowiedzialnych użytkowników, którzy chętnie i rozsądnie korzystają z nowej formy transportu, przykrywa szkodliwa masa, której szacunku dla cudzej własności uczono w PGR-ach. Bez znaczenia jest, że urodzili się już po ich likwidacji. Duchowa spuścizna kolektywnego niszczenia jedynego we wsi traktora musiała osadzić się gdzieś w łańcuchu DNA.
Nie należy jednak uprawiać tu tzw. polityki wstydu. Usługi carsharingowe w innych krajach nie zawsze trafiają na podatny grunt. Szkoda tylko końca największego w Europie elektrycznego carsharingu, bo wygląda na to, że nie wykańcza go bierność użytkowników, ale ich nadmierna aktywność za kierownicą.
Czytaj również: