Porsche Macan to chyba najlepszy SUV na rynku. Ale i tak czuję niedosyt
Kolejność artykułów na Autoblogu jest inna, ale podczas testów zachowałem właściwą: najpierw jeździłem Macanem, a dopiero później 911. Mogłem więc stopniowo poznawać świat Porsche. Ale czy czterocylindrowy SUV w ogóle powinien do niego należeć?
Porsche. Oto słowo, które budzi zazdrość. Nie tylko sąsiadów, którzy jeżdżą mniej prestiżowymi samochodami. Zazdroszczą też z pewnością specjaliści od tak zwanego brandingu, czyli od kreowania świadomości marki. Mało która firma może – tak jak ta z Zuffenhausen – pochwalić się tym, że budzi takie skojarzenia. Osiągi, świetne prowadzenie, jakość, sukcesy w motorsporcie... Przyznajcie się, że i wy na dźwięk słowa Porsche o tym myślicie.
Ja w każdym razie tak mam. Ale do tej pory nie znałem Porsche zbyt dobrze. Kiedyś prowadziłem model 928 (ten z V8). Pojeździłem też przez kilka godzin aktualnym Cayenne… chociaż nie, to nie jest właściwe słowo. Powinienem raczej napisać „postałem w korkach”. I tyle.
Tym razem miałem poznać więcej modeli.
Zapisałem na testy trzy samochody Porsche, by sprawdzić, co będzie lepsze, a co gorsze. Tekst o 911 pojawił się już na Autoblogu. Ostatnia „w kolejce” była Panamera, a pierwszy – Macan po liftingu. Zacząłem więc od najtańszego i najsłabszego auta. Dokładniej: od SUV-a z czterocylindrowym, dwulitrowym silnikiem. No cóż, niespecjalnie kojarzył mi się ze wszystkim tym, co wymieniłem wyżej. Ot, takie „przyziemne Porsche”. Żeby nie powiedzieć, że „dla ubogich”. Wersja demo przed kolejnymi testami. Ale miło się zaskoczyłem.
Macan zwracał uwagę bardziej niż 911.
Oczywiście, wszystko za sprawą lakieru. Za 4257 zł – bo tyle kosztuje Mamba Green Metallic – można kupić sobie uwagę mniej więcej co trzeciego przechodnia. Nic dziwnego: wbrew hasłu reklamowemu, które mówiło, że „wszyscy mają Mambę”, akurat taki odcień zieleni jest bardzo rzadki. I dlatego rzuca się w oczy. Ani na 911-tkę ani na Panamerę (spokojniejsze kolory, ale ciekawsze kształty), ludzie nie zwracali aż tak uwagi.
Macan po lifingu wyróżnia się też po ciemku – za sprawą efektownej listwy świetlnej z tyłu. Są to jednak ostatnie chwile, w których taki gadżet rzeczywiście pozwala na zainteresowanie kogokolwiek. Moda zatacza bardzo szerokie kręgi i prawie każdy lifting jakiegoś modelu oznacza dodanie takiej listwy. Za trzy lata w oczy będą się rzucać wozy z podzielonymi światłami.
Co jeszcze można powiedzieć o designie Macana? Chyba już niewiele nowego, bo ten kształt znamy od sześciu lat. Mogę tylko dodać coś od siebie: lubię tę linię. Mało który SUV jest tak zwarty i rzeczywiście dynamiczny, a jednocześnie nie wygląda karykaturalnie, jak większość tak zwanych SUV-ów coupe.
W środku zaczyna się „prawdziwe Porsche”.
Czy można siedzieć jednocześnie wysoko i nisko? Pewnie nie, tak samo jak nie można np. jednocześnie być w dwóch miejscach albo być i głodnym i najedzonym. Ale… usiądźcie w Macanie, a zrozumiecie, o czym mówię. Zapraszam, przytrzymam wam drzwi.
Za kierownicą tego wozu siedzi się oczywiście wyżej niż w zwykłym sedanie czy hatchbacku. To oznacza, że widzimy trochę więcej i możemy sprawdzić, czy np. dach Mazdy MX-5 stojącej przed nami nie jest dziurawy. Ale ta pozycja nie jest typowo SUV-owata. Nie siedzi się jak na stołku, tylko raczej… jak w samochodzie usportowionym, z nogami dość mocno wyciągniętymi przed siebie. Nie do wiary? A jednak!
Klimatu dodają również: rewelacyjnie wyprofilowane fotele, kierownica o idealnej grubości i zaskakująco klasycznie wyglądający zestaw zegarów. Z obrotomierzem na środku. OK, przy automatycznej skrzyni to nie ma znaczenia, ale jest miłym akcentem nawiązującym do innych Porsche.
Na środku: gąszcz przycisków.
Pamiętam sformułowanie „gąszcz przycisków” z dawnej prasy motoryzacyjnej. Pisano tak np. o wnętrzach Saabów czy niektórych Opli. Dziś, w dobie ekranów, właściwie nigdy nie mam okazji go użyć. Aż do teraz! Macan jest produkowany od 6 lat, zaczynał karierę jeszcze pod koniec ery guzików. Dlatego cały wysoki tunel między przednimi fotelami jest nimi wypełniony. Po liftingu na szczęście tego nie zmieniono.
I dobrze – bo w przycisk łatwiej jest trafić i łatwiej go znaleźć, nawet w czasie szybkiej jazdy. Ekran oczywiście też jest dotykowy i część ustawień można wykonywać również z jego poziomu… ale doceniam, że kierowca często ma wybór. Funkcjonalność: na piątkę. Tylko co tu robią – mimo świetnego wyposażenia testowanej wersji – martwe guziki? Przepaliło mi styki!
Musiałem pomacać plastiki w Macanie.
Nie mogłem darować sobie również tego żartu. Na szczęście efekt macania był dobry: nic nie skrzypi ani nie trzeszczy. W przeciwieństwie do wnętrza 911… które było, mam nadzieję, jakimś egzemplarzem przedprodukcyjnym.
Ogólnie, środek Macana robi świetne wrażenie. Jest zmontowany solidnie, wykonano go z dobrych i ładnych materiałów. Miałem względem niego bardzo duże oczekiwania (w końcu to Porsche), ale się nie zawiodłem.
Z tyłu: „może być”.
Macan wygląda na trochę mniejszego niż jest, ale mierzy prawie 4,7 m. To tyle, ile np. Mitsubishi Outlander. Ale japoński SUV (bo przecież nie napiszę, że „konkurent”) jest bardziej rodzinny. Z tyłu Macana miejsca jest w sam raz… i tyle. Przy moim wzroście (1,85 m), gdy chciałem usiąść sam za sobą, dałem radę, ale na rynku jest wiele aut, które oferują więcej miejsca na stopy, kolana i głowę.
Nie lubisz SUV-ów? Przejedź się Macanem.
Myślisz, że SUV-y przechylają się na zakrętach, nurkują przy hamowaniu i mają układ kierowniczy, który pracuje tak, jakby był zrobiony z budyniu? Najwyraźniej nie jechałeś Macanem.
Powiem wprost: za kierownicą tego auta zaczyna się rozumieć, o co chodzi w Porsche. Podniesione nadwozie zupełnie tu nie przeszkadza. Ten wóz i tak prowadzi się jak po szynach i sprawia, że kierowca po prostu go czuje. Hasła o „jedności z maszyną” są potwornie oklepane, ale naprawdę zacząłem myśleć o Macanie właśnie w ten sposób. Po prostu czuć, że kto jak kto, ale inżynierowie Porsche potrafią zrobić samochód tak, by dobrze jeździł. Układ kierowniczy działa perfekcyjnie, zawieszenie jest jednocześnie komfortowe i zapewnia pewność w zakrętach… No cóż, to brzmi jak laurka, ale jest samą prawdą. BMW czy Audi są w tym wszystkim niezłe, ale Porsche jest o klasę lepsze.
Problemy są dwa.
Pierwszy jest taki, że w Macanie w czasie szybszej jazdy robi się zaskakująco głośno. Stawiam, że to kwestia potwornie szerokich, 21-calowych kół. Lepiej wybrać mniejsze: zyskamy jeszcze więcej na komforcie, będzie ciszej, a do tego zaoszczędzimy ponad 21 tysięcy złotych, bo tyle kosztują widoczne na zdjęciach obręcze.
Drugi problem jest poważniejszy. Wynika z braku literki „S” na klapie tego wozu.
2.0 i 245 KM to jednak trochę za mało.
Wyobraźmy sobie, że po długim oczekiwaniu na wolny stolik, w końcu wybraliśmy się na obiad do pewnej restauracji, która słynie z rewelacyjnego przyrządzania steków. Zamówiliśmy dwa wielkie t-bone’y i zjedliśmy doskonałe przystawki, ale po chwili zjawił się kelner i wytłumaczył, że właśnie zabrakło mięsa. W zamian zaproponował nam zupę pomidorową. Była niezła, ale trochę nie o to chodziło…
Wiecie już, o co chodzi w tej wersji Macana? O niedosyt. W teorii, temu silnikowi nie można wiele zarzucić. Zasilane benzyną 245 KM to sporo, a 100 km/h w 6,7 s to nie jest zły wynik. Da się pogonić spod świateł nowe hot hatche.
Ale… w Porsche oczekujemy czegoś jeszcze. Chcemy być najszybsi na drodze. A układ kierowniczy i zawieszenie na tyle rozbudzają oczekiwania, że osiągi bazowego silnika stają się wręcz rozczarowujące.
W trybie „Normal” (przełącza się je pokrętłem na kierownicy) Macan jest żwawy, ale trochę przytłumiony. Dopiero tryb Sport Plus sprawia, że zaczyna zasługiwać na swoją markę. Wydech staje się wtedy głośniejszy i strzela, skrzynia (i tak świetna) działa szybciej, a reakcja na gaz staje się o wiele, wiele ostrzejsza. Ale to nadal trochę za mało.
Do tego auta idealnie musi pasować 6-cylindrowa jednostka.
Przyspieszenie to jedno. Drugie to kultura pracy silnika i jego odgłos. Macan prosi się o bardziej rasowy bulgot. Spalaniem i tak mało kto się przejmuje. Zresztą wątpię, by wersja z sześcioma cylindrami paliła więcej. Opisywany egzemplarz zużywał od 10 litrów na autostradzie po 13-14 w mieście. Zejście do ośmiu litrów wymaga niezwykle spokojnej jazdy po bocznych drogach.
354-konny Macan S kosztuje o 57 000 zł więcej.
Dokładniej: co najmniej 308 000 zł. Testowana, słabsza wersja „zaczyna się” od 251 tysięcy, ale oczywiście da się dokupić do niej dodatków jeszcze za jakieś 100 tysięcy. Same wspomniane felgi kosztowały ponad 20.
Moim zdaniem warto – nawet kosztem uboższego wyposażenia – dopłacić do „eSki”. Dopiero wtedy będzie to Porsche, które nie przegra spod świateł z mocną Skodą Superb.
Bazowy Macan to świetny samochód. Szczerze mówiąc, był o wiele lepszy niż się tego spodziewałem. Nigdy nie jeździłem SUV-em, który byłby tak satysfakcjonujący w prowadzeniu. Ale to nadal zaledwie wersja demo i przedsionek świata Porsche. Warto zajrzeć jeszcze trochę głębiej.