Fabrycznie nowy Polonez trafił na sprzedaż. 80 tys. zł to cena, jaka już nikogo nie dziwi
Fabrycznie nowy Polonez został wystawiony na sprzedaż za 80 tys. zł. To przykład tego, jak polskim handlarzom przewraca się w głowie od tej dziwnej nostalgii za PRL. Choć wbrew pozorom, nie jest to tak skrajny przypadek, jak by się mogło wydawać.

Na platformie sprzedażowej Marketplace na portalu Facebook wystawiono białego kruka motoryzacji. Jest to fabrycznie nowy FSO Polonez 1.5 C, wystawiony za sporą kwotę. I chociaż to lata temu była wersja oszczędnościowa, pozbawiona wizualnych ozdobników, to dzisiaj jest rarytasem takim, jak standardowy Polonez Borewicz - oczywiście jeśli jest na chodzie. A że jest fabrycznie nowy, to już naprawdę rzadkość.
C, czyli wersja oszczędnościowa
Jeżeli chcemy porozmawiać o samym samochodzie, wypada jedynie parafrazować klasyka z Nowych Aten - Polonez jaki jest, każdy widzi. Ale jeżeli ktoś ma problemy ze wzrokiem - to samochód planowany jako następca Polskiego Fiata 125p, który był jednak produkowany równolegle do niego przez 13 lat. Od strony technicznej, był w zasadzie jego bliźniakiem o przestarzałym już podwoziu, z jedynie nowym, choć nowoczesnym w swoim czasie nadwoziem zaprojektowanym w Centro Stile Fiat (nie, nie przez Bertone).
Dla wielu Polonez to koronny produkt FSO - zarówno dla wielbiących go koneserów youngtimerów, jak i wyśmiewających go twórców memów, przez prezydenta Wałęsę nazywany „byczym wozem”, zaś przez premiera Pawlaka uczyniony limuzyną rządową. To samochód, który może nie jest zbyt szybki, ale za to dużo pali, choć to z Polonezem nieodłącznie związane jest zjawisko „miodowania”.
Samochód z ogłoszenia to pierwszy, oryginalny tatuś-Polonez, czyli tzw. Borewicz. Przydomek nadano mu oczywiście od porucznika milicji Sławomira Borewicza, czyli głównego bohatera popularnego serialu 07 zgłoś się, który to na akcję wyruszał właśnie FSO Polonezem, prowadząc go w efektowny sposób. Do tego jest mniej popularna wersja tzw. „oszczędnościowa” - 1.5 C wprowadzona w 1983 r., charakteryzująca się brakiem obrotomierza, bocznych listew, czy pojedynczymi, prostokątnymi reflektorami zamiast podwójnych okrągłych. Choć akurat w tym konkretnym egzemplarzu brakuje tych ostatnich. A dlaczego - to polska motoryzacja, tego nie zrozumiesz. A mówiąc prościej - termin goni, normę trzeba wyrabiać, więc trzeba brać to, co akurat jest na półce w magazynie.
Więcej o polskiej motoryzacji przeczytasz tutaj:
A cena... no tak
Co najważniejsze, opisywany Poldżer jest samochodem fabrycznie nowym. Przez 42 lata swojego żywota stał jedynie w garażu - na liczniku posiada jedynie 111 km przebiegu, a także nigdy nie został zarejestrowany. A na podłodze ma skarb każdego handlarza - resztki fabrycznej folii.

Właściciel deklaruje, że posiada wszystkie oryginalne dokumenty z Polmozbytu w postaci świadectwa legalizacji i jakości, czy instrukcję obsługi. I wraz z tymi papierami żąda 79 999 zł. I można by teraz psioczyć, że „łojezu, ile???”, ale po co. Już od lat dzieje się tak, że z powodu swoistej nostalgii za PRL-em, ceny polskich samochodów szybują w kosmosie i tylko spada to na coraz to kolejne samochody - najpierw Warszawy, potem Syreny, Duże Fiaty, Maluchy, a teraz i Polonezy. I to już nie tylko problem Borewiczów i Akwariów, ale coraz częściej także Caro, a nawet i Plusów.
A nawet zaryzykuje stwierdzenie, że to nie jest nawet taka najgorsza cena. Niedawno na Giełdzie Klasyków wystawiono Poloneza Atu Plus z minimalnym przebiegiem za 100 tys. zł. I z całym szacunkiem dla „najlepszej budy”, ale jest to model znacznie mniej unikatowy niż Borewicz C. Dlatego 80 tys. za nowego „Borka” przy obecnych fikołkach handlarzy brzmi jak okazja.