REKLAMA

Polska idzie skasować zakaz dla aut spalinowych po 2035 r. Szkoda wysiłku, pani minister

Zakaz produkcji aut spalinowych po 2035 r. ma mieć furtkę dla aut napędzanych paliwami syntetycznymi – wprowadzili ją Niemcy. Stawiam, że Polacy skutecznie ją zagospodarują, a to i tak nie zatrzyma postępu i elektryfikacji. 

Samochody elektryczne produkcja
REKLAMA
REKLAMA

Tak naprawdę nie jest to zakaz produkcji aut spalinowych, ale zakaz produkcji pojazdów emitujących CO2. Silniki nie będą więc zakazane, a jedynie nałoży się na nie restrykcje polegające na tym, że bilans emisyjny ma być zerowy. W grę wchodzi zatem zasilanie ich paliwami powstałymi z odpadów porolniczych, biomasy itp. Oczywiście jak wiemy z naszego artykułu, ilość tych biopaliw będzie znikoma. Na tyle mała, że może starczy ich, aby napędzać Porsche 911.

Póki co, polska delegacja próbuje podważyć zakaz, który ma obowiązywać od 2035 r.

Jak podaje Dziennik, polska minister/ministra Anna Moskwa zapowiedziała, że złoży do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej wniosek o unieważnienie zakazu, który jej zdaniem został wydany z naruszeniem procedur. Jej zdaniem, jako że dokument wpływa na kluczowe kwestie energetyczne, powinien był być przyjęty jednomyślnie, a nie większością kwalifikowaną. Przedstawicielka rządu liczy, że do wniosku przyłączą się inne państwa, na przykład nasi stali sojusznicy w walce o większe globalne ocieplenie – Węgrzy. Nie to jest jednak najciekawsze, ale wyłączenie, jakie przewiduje zakaz w obecnej formie.

Będzie można produkować samochody spalinowe, ale zablokowane

To już rzeczywistość: w ciężarówkach czujniki wykrywają, jakie paliwo zatankowano i jeśli system zauważy, że kierowca wlał coś innego niż B100 (100 proc. biodiesla) to ograniczają najpierw osiągi, a potem prędkość ciężarówki.  Ten sam system mają mieć samochody osobowe po 2035 r. – komputer będzie wiedział, czy wlaliśmy paliwo syntetyczne, czy nie i jeśli wykryje produkt ropopochodny, to zablokuje możliwość jazdy. Problem w tym, że komputery programują ludzie, a więc można zatrudnić innych ludzi, żeby je przeprogramowali. Stawiam więc 5 złotych, że po 2035 r. Niemcy będą kulturalnie lać e-paliwo za bardzo-dużo-euro z litra, a Polacy, jak zwykle, poradzą sobie bardziej kreatywnie. Jeśli da się wycinać katalizator i DPF, przeprogramowywać sterowanie turbosprężarką w dieslu i wykonywać mnóstwo innych zupełnie nieprzewidzianych przez producenta operacji, to będzie również dawało się tankować auta spalinowe „zablokowane na biopaliwo” zwykłą benzyną po 2035 r.

Powstaje tylko taki problem

Jeśli większość pojazdów będzie elektryczna, to stacje benzynowe będą bardzo szybko znikać, ponieważ ich utrzymanie będzie nieopłacalne. Koszt działania całej paliwowej infrastruktury jest bardzo wysoki i tylko wskutek efektu skali trzyma się jakoś na nogach. Jeśli znacznie zmniejszy się popyt, to zawali się podaż, albo cena litra paliwa – nieważne czy B100, czy po prostu bezołowiowej – będzie szokująca. O ile Polak poradzi sobie bez problemu z elektroniką zablokowaną przez niemieckiego inżyniera, o tyle nie poradzi sobie już z prostymi prawami ekonomii.

Polska może więc sobie składać skargi do TSUE, ale postępu nie zatrzyma. Już w kwietniu tego roku liczba nowych aut elektrycznych sprzedanych w Europie przebiła liczbę diesli – dokładnie były to 126 404 „elektryki” kontra 126 039 „ropniaków”. Udział aut elektrycznych w sprzedaży w Europie przeskoczył 13 procent i idzie do góry jak rakieta Elona Muska. Nasze protesty nic nie pomogą i przypominają trochę czasy, gdy w Wielkiej Brytanii właściciele powozów konnych protestowali przeciwko parowozom i liniom kolejowym. Wystąpi oczywiście grupa osób, które wszelkimi sposobami i kombinacjami będzie trzymać się spalinowości, ale większość społeczeństwa pewnego dnia zmieni pistolet instrybutora na wtyczkę i uzna „no dobra, to od dziś tak”. Jak na razie historia nie zna przeciwnego przypadku.

REKLAMA

Czytaj również:

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA