Takich samochodów już nie będzie. Jak to jeździ: Volvo XC90 V8 z instalacją gazową
XC90 pierwszej generacji było sprzedawane aż przez 12 lat. Jeremy Clarkson miał cztery takie samochody. A silnik V8 jest jednym z najciekawszych w dziejach szwedzkiej marki. Sprawdziłem, jak się jeździ i żyje z ostatnim takim Volvo w historii.
Gdy pisze się o 315-konnym silniku 4.4 V8, który dla Volvo opracowała Yamaha, z czystym sumieniem można użyć ulubionego sformułowania handlarzy: jedyny taki. Oto wyjątkowo kompaktowe V8. Priorytetem przy jego konstruowaniu było uzyskanie jak najmniejszych wymiarów i masy.
W końcu montowano go poprzecznie, co samo w sobie jest niecodzienne. Inne nietypowe rozwiązania z widlastej ósemki Volvo to m.in. przesunięcie cylindrów względem siebie o pół rzędu czy zastosowanie aż czterech wariatorów faz rozrządu. O tym wszystkim można przeczytać w artykule, który opublikowaliśmy na Autoblogu rok temu. Od tamtego czasu chciałem przejechać się Volvo V8.
A więc jak to działa w praktyce?
Aby to sprawdzić, umówiłem się z właścicielem Volvo XC90 z takim motorem. Oprócz SUV-a, V8 było montowane jeszcze tylko w S80. Stosowano je między 2005 a 2011 r. Czyli po niecałych sześciu latach przeszło do historii.
Opisywany egzemplarz został wyprodukowany w 2010 r., ale pochodzi już z roku modelowego 2011. Został zarejestrowany przez pierwszego właściciela dokładnie w miesiącu, w którym zakończono produkcję Volvo z V8. To oznacza również, że pochodzi z końcówki bardzo długiej kariery rynkowej XC90 pierwszej generacji (2002-2014).
To wersja już po trzecim liftingu, ale sprzed ostatniego. Z atrapy chłodnicy zniknął już więc napis „V8”, ale LED-owych reflektorów z tyłu jeszcze nie ma. Są z przodu (do jazdy dziennej), ale to akurat kwestia inwencji obecnego, czyli drugiego, właściciela. Kupił on ten egzemplarz w 2015 r., gdy auto miało 138 tys. km przebiegu.
To nie było pierwsze Volvo w jego garażu.
Wcześniej jeździł modelem V70 z pięciocylindrowym silnikiem Diesla. Gdy powiększyła mu się rodzina, stwierdził, że czas na bardziej pojemny samochód. Początkowo rozważał Mazdę CX-9, którą cenił za dobre prowadzenie. Zniechęciły go jednak wyniki amerykańskich testów zderzeniowych tego modelu: wyraźnie gorsze od tych, które osiągnęło Volvo.
W końcu zdecydował się, by pozostać przy szwedzkiej marce. Naturalnym wyborem było XC90. Dlaczego padło akurat na silnik V8? Właściciel odpowiada, że po prostu chciał nacieszyć się bulgotem i osiągami ośmiu cylindrów „dopóki Unia tego nie zabroni”.
Używane Volvo XC90 V8 - zakup
Niestety okazało się, że znalezienie dobrego XC90 V8 nie jest łatwe. To nigdy nie była popularna wersja, zwłaszcza w Europie. Większość XC90 wyjeżdżała z salonów z silnikami wysokoprężnymi.
Bohater naszego artykułu rozpoczął swoje poszukiwania w Polsce i za granicą. Egzemplarze, które były na sprzedaż na Zachodzie – na przykład w Holandii i w Niemczech – kosztowały dużo i nie wyglądały zachęcająco. Na szczęście po jakimś czasie godny uwagi wóz pojawił się na polskim portalu ogłoszeniowym.
Był wystawiony przez sporą firmę, a przez telefon podano, że jeździła nim żona prezesa. Dodano, że sprzedaż jest spowodowana przesiadką na dużo droższy i szybszy samochód. To całkiem dobra wróżba, jeśli chodzi o historię auta. W końcu jeżeli komuś się powodzi, raczej nie oszczędzał na serwisie i częściach. Po kilku rozmowach nowy właściciel zdecydował się na zakup jeszcze przed oględzinami na żywo. Na szczęście się nie zawiódł.
Samochód jest bezwypadkowy i pochodzi z polskiego salonu.
Jak to często bywa przy topowych wersjach silnikowych, mówimy o najbogatszej wersji wyposażenia. Właściwie jedyną opcja, której tu brakuje – a którą można było dokupić w salonie – jest układ BLIS monitorujący martwe pole. Pojawił się nawet system multimedialny z DVD dla pasażerów z tyłu.
Od razu po zakupie zamontowano instalację LPG.
Dla wielu osób V8 w gazie może nadal wydawać się czymś dziwnym. Właściciel tłumaczy jednak, że od wielu lat w jego rodzinie użytkowano samochody z LPG i nigdy nie było z nimi problemów. Instalacja gazowa pozwala za to cieszyć się osiągami V8 przy wydatkach na stacji benzynowej na poziomie słabszego diesla. Silnik Volvo nie ma wtrysku bezpośredniego.
Warunek bezproblemowej eksploatacji jest jeden – instalacja musi być poprawnie założona. W tym wypadku zrobiono to w podwarszawskim zakładzie polecanym w internecie (jak się okazało, autor tego tekstu również miał kiedyś pozytywne doświadczenia z tym warsztatem). Nie oszczędzano na montażu - całość jest zrobiona schludnie i porządnie (i z wlewem „pod klapką”, a nie w zderzaku).
Właściciel mówi, że rzeczywiście nigdy nie miał żadnych kłopotów z LPG, a niewielki spadek mocy odczuwa dopiero przy prędkościach, które w Polsce i tak są niedozwolone. W czasie jazdy nie ma żadnego szarpania czy przykrego zapachu. O tym, że w Volvo jest gaz, dowiedziałem się dopiero po spojrzeniu na dyskretny przełącznik na kokpicie.
Volvo się nie psuje. Z wyjątkiem skrzyni biegów.
Właściciel od momentu zakupu pokonał XC90 65 tys. km (przebieg wynosi obecnie 203 tys. km). Na pytanie o usterki odpowiada, że oprócz kwestii eksploatacyjnych nie musiał inwestować w samochód. Chyba że mówimy o automatycznej skrzyni biegów.
„Automaty” firmy Aisin montowane w Volvo nie cieszą się najlepszą opinią, a w przypadku silnika V8 mają – ze względu na duży moment obrotowy – wyjątkowo trudne zadanie. Problemy nie ominęły i tego egzemplarza.
Wkrótce po zakupie przekładnia zaczęła poszarpywać podczas jazdy przy niskich obrotach. Diagnoza brzmiała: „wypanewkowanie skrzyni biegów”. Właściciel zdecydował się na remont w niezależnym, polecanym warsztacie. Kosztowało to 12 tys. zł.
Niestety kłopot powrócił.
Po przejechaniu niecałych 60 tys. km pojawiły się te same objawy. Właściciel – który w międzyczasie stwierdził, że będzie serwisować auto wyłącznie w ASO – tym razem zdecydował się na wymianę skrzyni na nową. Rachunek był słony. Autoryzowany serwis wycenił całą operację na ponad 21 tys. zł. Jak jednak mówi właściciel, nie zamierza prędko pozbywać się tego samochodu, a w dodatku „teraz czuć, jakby wóz był nowy”.
Co ważne, przy okazji wymiany zażyczył sobie zamontowanie dodatkowej chłodnicy oleju skrzyni. Nie było jej w standardzie, ale instrukcja obsługi wspomina, że można ją dodać „gdy użytkuje się auto w bardzo ciepłym klimacie lub często ciągnie się przyczepę”. Właściciel nie robi żadnej z tych rzeczy, ale stwierdził, że chłodnica nie zaszkodzi. Całkiem możliwe, że gdyby była w standardzie, zaoszczędziłoby mu to wielu problemów.
Na szczęście w trakcie eksploatacji nie pojawiły się żadne kłopoty z silnikiem. Zapewne spora w tym zasługa regularnych wymian oleju, a także inżynierów Volvo, którzy stopniowo dopracowywali początkowo problematyczny motor V8. Pod koniec produkcji był już niemal wolny od wad.
Volvo XC90 V8: koszty eksploatacji i spalanie.
O kosztach remontu i wymiany skrzyni już wspominałem. Ile jednak kosztuje „zwyczajne” użytkowanie takiego samochodu? Właściciel mówi, że „mały” przegląd w ASO (filtry, oleje) wyceniono na 1600 zł. Wymiana piasty, łożyska i hamulców z przodu to wydatek 4300 zł.
Jeżeli chodzi o spalanie, średnie od momentu zakupu wynosi 17,5 l gazu na sto kilometrów. W mieście sięga 22 l gazu, a na autostradzie przy spokojnej jeździe można zużyć 13 l. Zbiornik mieści pomiędzy 45 a 52 l. To oznacza, że zasięg w mieście wynosi około 200, a w trasie około 350 kilometrów. Gdyby jeździć tylko na benzynie, zużycie paliwa byłoby niższe o 25-30 proc.
Właściciel najbardziej ceni sobie przemyślany środek auta.
Wspomniany na początku Jeremy Clarkson określił zresztą wnętrze XC90 jako tak dobrze rozplanowane, że musiało być projektowane przez kogoś, kto naprawdę ma dzieci. Opisywany samochód jest w wersji siedmioosobowej. Zdarzało się, że trzeci rząd był wykorzystywany. Volvo już kilka razy woziło sześć osób, nawet na wakacje za granicę. Na tylnych fotelach da się spokojnie usiąść, nawet jeśli jest się dość wysokim - ale pod warunkiem, że w drugim rzędzie jadą dzieci. Środkowa kanapa jest bowiem przesuwana.
Mimo upływu lat, wnętrze XC90 nie skrzypi.
Patrząc na rysunek kokpitu, nie da się nie zauważyć, że nie jest to już młoda konstrukcja. Pierwsze egzemplarze XC90 trafiły przecież na rynek 17 lat temu. Dziś wysuwany ekran (pokazujący np. obraz z nawigacji czy z kamery cofania) i gąszcz przycisków na desce rozdzielczej mocno już trącą myszką. Dla niektórych może to jednak mieć swój urok. Zwłaszcza że kokpit jest dobrze spasowany i nie trzeszczy na nierównościach. Całość nieźle znosi upływ czasu.
Volvo XC90 V8 – wrażenia z jazdy.
Cykl, do którego należy ten tekst, nazywa się „Jak to jeździ?”. Najwyższa więc pora, by wsiąść za kierownicę i sprawdzić, jak ten model sprawdza się na drodze.
Pozwolę sobie jednak zacząć od czegoś szczególnie ważnego w przypadku auta z V8: czyli od dźwięku. Odpowiedź na pytanie „Jak to brzmi?” może być tylko jedna: świetnie!
Odgłos, który wydaje z siebie ta przedziwna jednostka, jest specyficzny. Nie jest to typowy bulgot, który kojarzymy z wielkimi, amerykańskimi V8. Lepiej mówić o pomruku. Nie jest nachalny, ale towarzyszy kierowcy i pasażerom przez cały czas jazdy Volvo. Tworzy we wnętrzu specyficzną atmosferę. Jeżeli jakaś rzecz w motoryzacji jest niepodważalnie „premium”, to chyba właśnie dyskretny klang wielkiego silnika. Choć właściciel mówi, że po kilku latach przygody z XC90 już zupełnie go nie słyszy.
„Na papierze” ten SUV osiąga 100 km/h w 7,3 s. Podczas przyspieszania wrażenia są dość łagodne. Samochód nie zachowuje się tak, jak nowe auta z turbodoładowaniem, czyli nie zaskakuje nagłym przyrostem „ciągu” i nie wbija gwałtownie w fotel. Zamiast tego rozwija moc równomiernie. Ze środka niewiele czuć, ale wystarczy zerknąć na licznik, by zobaczyć, że wskazówka prędkościomierza niewzruszenie pnie się w górę. To nie jest sportowy SUV, ale jest szybki: a przy okazji sprawia wrażenie, jakby kompletnie się przy tym wszystkim nie wysilał.
Czuć od niego… potęgę.
To poczucie jest dziś dostępne jedynie garstce właścicieli najmocniejszych aut z największymi silnikami. Obecnie często nawet drogie, duże SUV-y mają pod maską zaledwie dwulitrowe silniki. Owszem, zapewniają one doskonałe osiągi, ale jednocześnie zwykle nieprzyjemnie brzmią i wręcz „męczą się” z ciężkim nadwoziem. O V8 Volvo na pewno nie można tego powiedzieć.
Właściciel mówi, że bardzo ceni sobie osiągi swojego auta. Rzadko z nich korzysta, ale lubi chociażby to, że auto bez problemów radzi sobie na autostradzie nawet z sześcioma osobami na pokładzie, ich bagażami i boksem na dachu.
Na zakrętach czuć, że XC90 nie miało nigdy sportowych ambicji, a sama konstrukcja ma już swoje lata. Zawieszenie nastawiono na komfort. Właściwie to zaleta: w połączeniu z rozsądnej wielkości kołami w opisywanym egzemplarzu, to wszystko tworzy idealną mieszankę na długie trasy, również po kiepskich drogach.
Takich Volvo już nie ma. I nigdy nie będzie.
Zapytany o następcę dla swojego XC90, właściciel wspomina o Mercedesie GLS AMG lub ewentualnie o aktualnym XC90 w wersji T8. Podkreśla jednak, że chciałby wcześniej pojeździć swoim egzemplarzem jeszcze co najmniej kilka lat. „Trzeba się nim nacieszyć” – mówi – „bo takich już nie produkują”.
Rzeczywiście, nowe Volvo mogą mieć co najwyżej cztery cylindry. Rynek aut z V8 pod maską gwałtownie się kurczy. Tymczasem opisywany model można kupić relatywnie tanio. Ceny używanych XC90 w tej wersji wynoszą w Polsce między 29 a 50 tysięcy złotych. Czy warto?
Wygląda na to, że tak. Ale pod jednym warunkiem.
Pomijając kosztowne problemy ze skrzynią biegów, to Volvo okazało się bezawaryjne. Nawet instalacja LPG nie przysparza żadnych problemów. Ta historia jest jednak dowodem na to, że wybierając używany samochód klasy premium z mocnym silnikiem, trzeba mieć w zapasie sporo gotówki „na czarną godzinę”.
Taki wóz nie był tani w momencie zakupu i dziś też trzeba być w stanie odpowiednio go utrzymywać - nawet jeśli oznacza to wydatki sięgające połowy jego wartości na rynku wtórnym. Nie można kupić tego auta za ostatnie pieniądze, a później liczyć, że „jakoś to będzie”. Luksus i dźwięk V8 muszą kosztować. Jeśli o tym pamiętamy, będziemy zadowoleni. Tak jak bohater tego artykułu.