Przejechałem Porsche Taycan z Warszawy do Wrocławia. Trzeba mieć naprawdę silną psychikę
Majętni w tym kraju ciągle mają pod górkę. Kupujesz sobie auto za milion złotych i nie bardzo masz jak pojeździć, bo ciągle drżysz o zasięg lub o to, czy ładowarka będzie akurat działać.
Red. prowadzący zarządził, że mogę zabrać Taycana na test do Wrocławia, ale pod warunkiem, że przywiozę go sobie na kołach. I to najlepiej bez doładowania. No cóż, wyzwanie przyjęte.
Taycan to pierwszy elektryczny model Porsche.
Pewnie wszyscy już o tym wiedzą, ale w razie jakby ktoś właśnie obudził się ze śpiączki, to wyjaśnię, że Porsche, po zhybrydyzowaniu Cayenne i Panamery, przygotowało Taycana jako swój pierwszy, współczesny samochód z napędem elektrycznym. O tym jak wygląda w środku pisaliśmy tutaj, wygląd zewnętrzny ocenialiśmy tu, konfigurowaliśmy za prawie milion złotych tu, a Mikołaj opowiadał jak mu się jeździło o tu.
Z najważniejszych informacji – na sprint do setki Taycan Turbo S (ten wzmocniony, ale bez turbosprężarki) potrzebuje 2,8 s, rozpędza się do 260 km/h, a akumulator o pojemności 93,4 kWh powinien wystarczyć na przejechanie 412 km.
Może i powinien, ale jak odbierałem auto spod warszawskiego salonu Porsche, ekran pokazywał coś takiego:
Pomyślałem, że bez ładowania może jednak się nie udać.
Choć w sumie – algorytm liczący zasięg bazuje na wcześniejszych przejazdach, może ktoś bardzo potrzebował sprawdzić, czy aby na pewno da się rozpędzić do 100 km/h w czasie poniżej 3 sekund, a gdy mu się udało, sprawdzał na ile ten wynik jest powtarzalny i stąd takie wskazanie a nie inne. Nie ma co, trzeba spróbować.
Na wszelki wypadek ustawiłem tryb jazdy Range, czyli taki najbardziej oszczędny, ograniczający prędkość maksymalną do 120 km/h. Wklepałem adres domowy w fabryczną nawigację i o 13:18 ruszyłem w drogę. Według nawigacji powinienem zrobić jedną przerwę na ładowanie, a cała wyprawa powinna mi zabrać 5 godzin i 10 minut. Czyli najszybszym Porsche (przynajmniej w sprincie do setki) miałem dojechać wolniej niż czymkolwiek innym. Według Google Maps każde auto powinno zrobić tę trasę w 3 godz. i 5 min.
Ale zaraz, gdybym nie stracił 1:37 h na ładowanie, to dotarłbym przed 17-ą, czyli w ok. 3,5 godziny, co już jest wynikiem zupełnie przyzwoitym. Trzeba spróbować!
Po wyjechaniu na autostradę włączyłem aktywny tempomat, żeby mnie nie kusiło do nagniatania pedału przyspieszenia i snułem się prawym pasem słuchając podcastu duetu Wojewódzki i Kędzierski, który jest, a jakże, Powered by Porsche. Akurat miałem do nadrobienia odcinki z Brodką i Stuhrem, więc zapowiadał się senny, ale przyjemny powrót na Dolny Śląsk.
O dziwo już po 10 minutach od startu nawigacja stwierdziła, że dojadę o 18 minut szybciej jeśli zamiast ładować się raz, naładuję się dwukrotnie. Wspaniale, ale ja wciąż liczyłem, że uda mi się dojechać bez ładowania.
I widziałem szansę na to, że ta misja zakończy się sukcesem.
Snułem się prawym pasem wyprzedzając w zasadzie tylko ciężarówki. Na A2 prędkość przelotowa 120 km/h jest niestety sporo za niska. Po znalezieniu dziury między samochodami na lewym pasie, trzeba błyskawicznie w nią wskoczyć i rozpędzić się do szybkości całego lewopasowego peletonu. Taycan w trybie Range pojedzie więcej niż 120 tylko jeśli poczuje kick-downa. A wtedy zamiast płynnie się rozpędzać, wystrzeliwuje do przodu. Nie to, żeby to było jakieś niebezpieczne i trudne do opanowania. Jednak chcąc walczyć o zwiększenie zasięgu potrzebowałem wykonywać ten manewr płynniej, więc ograniczyłem się do wyprzedzania gdy naprawdę miałem na to miejsce.
Swoją drogą, nie dziwię się, że Amerykanie tak namiętnie testują Autopilota Tesli. Jadąc takim tempem autostradą można oszaleć z nudów. Szczególnie, gdy co kilka minut lewym pasem przelatuje kolejna wrzeszcząca e-Mka, albo jakieś AMG.
W każdym razie obrany przeze mnie system zadziałał, bo zasięg w aucie spadał znacznie wolniej, niż odległość do celu.
Z początkowej różnicy ponad 60 km w połowie drogi brakowało mi już tylko 10. Postanowiłem więc mijać sugerowane punkty ładowania i spróbować spokojnym tempem dotrzeć do domu. W międzyczasie porozmawiałem z p. Maciejem, który wydawał mi auto w salonie i on podpowiedział mi, żeby jako punkt docelowy wpisać sobie ładowarkę położoną najbliżej mojego mieszkania. Jeśli nawigacja wie, że samochód jedzie do ładowarki, odpowiednio wcześniej zacznie chłodzić akumulatory, by po podłączeniu do ładowania, od razu korzystać z pełnej mocy urządzenia. Brzmi rozsądnie, postanowiłem spróbować.
We Wrocławiu mam 7 km od domu ładowarkę Greenwaya, która potrafi ładować z mocą do 90 kW. To oznacza, że ogromne akumulatory Taycana można tam naładować w godzinę. Najpierw próbowałem dodać ten punkt docelowy zagadując Hej, Porsche do asystenta głosowego, ale bez efektu. Być może moje zagraniczne language skills nie są wystarczające, więc zjechałem do MOP-a, żeby w bezpiecznych warunkach ustawić nawigację. Niestety – fabryczna nawigacja Porsche nie znajdowała tej stacji ładowania ani po jej nazwie, ani adresie. W mapach Google’a jest, w aplikacji PlugShare jest, w bazie POI Porsche – jeszcze nie ma. Komputer cały czas sugerował, żebym jednak wjechał na ładowarkę do Słupii pod Bralinem. 20 km od tego celu drogomierz zrównał się z odległościomierzem nawigacji. Teoretycznie powinienem dojechać na raz.
Niestety, to właśnie wtedy okazało się, że nie mam tak silnej psychiki jak Jarosław Psikuta. Przypomniałem sobie o nim, gdy Wojewódzki w rozmowie ze Stuhrem wspomniał o filmie Chłopaki nie płaczą. Jarosław bez S by wytrzymał, pocisnął na strzała. Ja się zląkłem, że na tych ostatnich kilkudziesięciu kilometrach mogę napotkać wypadek, albo utknąć w korku we Wrocławiu i jednak 3 km zapasu, które udało mi się wypracować na kilometr przed ładowarką w Słupii, może nie wystarczyć. Stanę gdzieś na poboczu i będę wzywał assistance? Głupio tak, trudno, pragmatyczność górą – pogodziłem się, że przegram wyzwanie red. prowadzącego.
Tymczasem ładowarka powitała mnie tak:
W aplikacji PlugShare, w której zebrane są chyba wszystkie ładowarki w Polsce, a użytkownicy aut elektrycznych oznaczają w niej swoją obecność, by inni wiedzieli, czy ładowarka jest dostępna, nie było informacji, że z tą jest coś nie tak. Zadzwoniłem na infolinię Greenway. Pani konsultantka zapytała, czy sprawdzałem w ich aplikacji – no nie, błąd żółtodzioba, nie przygotowałem się. Zapomniałem, że w Polsce właściciel auta elektrycznego musi mieć zainstalowane aplikacje wszystkich operatorów ładowarek. A w zasadzie powinien najpierw wyrobić karty każdego operatora, żeby miał się jak podłączyć i rozliczyć. Szczęśliwie Porsche wydaje auta z kartą właśnie tej firmy, więc byłem pod odpowiednim urządzeniem.
Co z tego, skoro nie działała.
Pani przeprosiła za kłopot i poinformowała, że kolejną ładowarkę mam we Wrocławiu. Wspaniale, to akurat wiem, ale trzeba by tam dojechać. Dlaczego nie postanowiłem być taki jak Jarosław?!
Na pocieszenie usłyszałem, że kilka kilometrów od miejsca, w którym się znajduję, jest ładowarka partnerska, przy hotelu. Niestety – ładuje prądem naprzemiennym o mocy do 22 kW, więc musiałbym uzbroić się w cierpliwość.
W tym momencie obok mnie na miejscu do ładowania zaparkowała Toyota ProAce w dizelku, a z niej wysiadło dwóch techników GreenWaya.
Panowie poinformowali mnie, że wyłączyli sobie ładowarkę zdalnie 40 minut temu, bo nie chcieli by ktoś ją zajmował na czas ich przyjazdu, a mieli do wykonania prace serwisowe. Logiczne, bez sensu nagniatać ze Śląska i czekać przy zajętej ładowarce, gdy na serwis tego dnia czekają jeszcze kolejne urządzenia. Bardzo się ucieszyłem gdy zaproponowali, że mogą do mnie zadzwonić za pół godziny gdy uwiną się z robotą, którą muszą wykonać przy wyłączonym sprzęcie. Okolica była urocza, do Wrocławia za daleko, a zapasowa ładowarka wolna, więc stwierdziłem, że poczekam.
Panowie zadzwonili już po 20 minutach.
Strasznie fajni goście, doświadczeni w pracach z ładowarkami, poopowiadali mi jak wygląda ich sieć, jak się będzie rozwijała, a przy okazji poszerzyłem swoją wiedzę o samym procesie ładowania – same korzyści. Niestety nie wiedzieć czemu sprzęt, przygotowany na ładowanie z mocą 40 kW, nie chciał dostarczać więcej niż 15,9 kW, więc w sumie z czekaniem na naprawę ładowarki, po grubo ponad godzinie od zjechania z S8, w akumulatorze Taycana przybyło oszałamiające 14 kWh, a ja widząc zasięg 122 km byłem spokojny, że dociągnę do domu. Ładowarkę przy wrocławskiej Magnolii już sobie tego dnia odpuściłem.
Pech chciał, że nie trafiłem na żaden korek ani utrudnienia w ruchu i po raz kolejny przekonałem się, że powinienem jednak być jak Jarosław. Dojechałbym przed 17, a nie o 18:30. Do tej pory to bym się już zdążył nawet we Wrocławiu naładować.
No nic, trudno, zrezygnowany podpiąłem się do zwykłego gniazdka w garażu. To było we środę przed 19. Na ekranie wyświetliła się informacja, że akumulatory będą naładowane już pół godziny po północy.
W sobotę.
PS Spokojnie, dzisiaj już skorzystałem ze wspomnianego, szybkiego Greenwaya. Sprzęt momentami zasuwał z mocą 85 kW. Po godzinie Taycan był już gotowy do jazdy z akumulatorem na full. Ale wciąż według zasięgu nie mam szans na powrót do Warszawy bez międzyładowania. Ma ktoś Chłopaki nie płaczą na DVD?
PS2 Mam podejrzenie, że na pierwszym planie niniejszego zdjęcia uchwyciłem przewód zasilający ładowarki w Słupii. Pewnie stąd ta moc...