Pierwszeństwo pieszych wchodzących na przejście obowiązuje od pierwszego czerwca, ale na razie niewiele się zmieniło, bo kierowcy nadal nie potrafią jeździć. Udowadnia to lubelska kolizja.
Z praktycznego punktu widzenia nie zmieniło się wiele. Ustawodawca do obowiązujących przepisów dodał zapis, mówiący o tym, że pieszy ma pierwszeństwo również kiedy wchodzi na przejście. Kierowca do katalogu swoich obowiązków, czyli zachowania szczególnej ostrożności i ustąpienia pieszemu na pasach, otrzymał nowy zapis mówiący o tym, że musi zmniejszyć prędkość, żeby nie narazić na niebezpieczeństwo pieszego wchodzącego na pasy. Reszta pozostała po staremu, czyli zarówno kierowca jak i pieszy nadal muszą zachować szczególną ostrożność, uważać na siebie. Prosty przepis, ale jak zwykle otworzył drogę do spekulacji. Tabuny internetowych prawników zaczęły analizować czym jest wchodzenie, mistrzowie kierownicy zaczęli snuć wizje ulic spływających krwią, bo przecież to pieszy jest słabszy, więc musi uważać na pana i władcę dróg, który ma prawo go nie widzieć.
Pierwszeństwo pieszych wchodzących na przejście udowadnia, że kierowcy nadal nie potrafią jeździć
Wczoraj w Lublinie miała miejsce kolizja, która stała się inspiracją do napisania tego artykułu. Jak poinformował portal lublin112.pl, na ulicy Mełgiewskiej zderzyły się dwa auta. Kierowca Opla zahamował przed przejściem dla pieszych, bo zauważył osoby czekające na możliwość wejścia na nie. Zaskoczyło to kierującą BMW, która z impetem wjechała w tył Opla. W wyniku zderzenia kierujący Oplem trafił do szpitala. Dobrze przeczytaliście – kierującą BMW zaskoczyło hamowanie.
Wydawałoby się, że to proste zdarzenie drogowe wynikające z niezachowania bezpiecznej odległości. Nic bardziej mylnego. Pod artykułem zaroiło się od komentarzy, w których ich autorzy wieszają psy na pieszych, na rządzie, na nowych przepisach, na kierowcy Opla, że się zatrzymał. Mało kto dostrzega, że jedynym problemem było niezachowanie odstępu umożliwiającego bezpieczne wyhamowanie. Miałem szczęście, albo pecha przejeżdżać obok tej kolizji kilka minut po tym jak do niej doszło. Z daleka widziałem, że coś się dzieje, więc nie zaskoczyło mnie hamowanie na widok unieruchomionych pojazdów. Żeby uzmysłowić bezsensowność bronienia kierowców ich zaskoczeniem na widok pieszych przedstawiam dwa zdjęcia sytuacyjne:
W oddali widać miejsce zdarzenia. Serio, dać się tutaj zaskoczyć, to trzeba nie mieć oczu. Albo mieć je w bagażniku kierowcy przed nami.
Jak zwykle wszystko jest winą tego przebrzydłego pieszego
Na Twitterze znajdziemy ludzi, którzy sądzą, że epidemia zaskoczonych kierowców to dopiero początek.
Otóż nie. To żaden wierzchołek góry lodowej. Jeżeli ktoś jest zaskoczony, że na dobrze widocznym i oznaczonym przejściu dla pieszych w terenie zabudowanym pojawia się pieszy, to może niech lepiej odda prawo jazdy, bo komuś krzywdę zrobi. Na tym odcinku drogi obowiązuje ograniczenie do 50 km/h. Wystarczy obserwować otoczenie i nie trzymać się kurczowo zderzaka poprzedzającego nas auta. Oczywiście lepiej pokrzyczeć w internecie, że to źli piesi i zmienione przepisy były przyczyną kolizji, a nie nieostrożność kierującej BMW. Przecież skąd mogła wiedzieć, że auto nie zatrzymuje się w miejscu.
A wiecie co jest najśmieszniejsze? Że ustąpienie pierwszeństwa pieszemu stojącemu przed pasami wcale nie wynika ze zmiany przepisów, bo te nadają mu je dopiero w momencie wchodzenia. Kierowca Opla nie musiał się zatrzymywać w takiej sytuacji ani przed pierwszym czerwca, ani po tej dacie. Tym samym ta sytuacja doskonale pokazuje, że większość kierowców i ich obrońców nawet nie zadała sobie trudu sprawdzenia przepisów, a mimo to gardłuje w internecie na temat głupoty pieszych i nowych przepisów. Jakby z takim samym zapałem wertowali ustawy i przestrzegali przepisów, to w ciągu 2 lat wskoczylibyśmy do czołówki państw z najmniejszą liczbą wypadków.