Rząd dopłaci ci 9000 zł do roweru. Musisz tylko pójść z nim na policję
Trwają konsultacje w sprawie programu „Mój rower elektryczny”, w ramach którego rząd planuje wydać 300 mln zł na dofinansowanie zakupu prawie 47 tys. rowerów elektrycznych, rowerów elektrycznych cargo i wózków rowerowych. Samochód można sobie zostawić.
Fajnie jest mieć za dużo pieniędzy, zwłaszcza nie swoich. Można wtedy wymyślać wyrafinowane sposoby wydawania ich. Tym razem jest to program dofinansowania zakupu do 50 proc. roweru elektrycznego dla obywateli i jednostek samorządu, ale także dla firm prowadzących wynajem takiego sprzętu. Trudno powiedzieć, dlaczego akurat ta branża ma dostać taki prezent, chociaż częściowa odpowiedź na to pytanie znajduje się w założeniach projektu.
Chodzi o zaoszczędzenie 83 tys. ton dwutlenku węgla
Wprawdzie wartość podano w „megagramach”, ale obliczyłem że jeden megagram to jedna tona – i za sprawą dofinansowania do zakupu co najmniej 46 667 pojazdów Polska ma wyemitować o 83 tys. ton dwutlenku węgla mniej. Do atmosfery ma też trafić o 393 kg mniej pyłu zawieszonego PM10 i 283 tony tlenków azotu mniej. Oczywiście to wszystko przy założeniu, że ludzie kupią te rowery elektryczne z dofinansowaniem, a potem będą na nich jeździć wszędzie, porzucając jazdę samochodem spalinowym. Tak, na pewno tak będzie. Zacznijmy jednak od najważniejszego: jakie będą kwoty dofinansowań?
- do 5000 zł dla zwykłego roweru dwukołowego
- do 9000 zł dla roweru cargo
W obu przypadkach nie więcej niż 50 proc. roweru. Oznacza to oczywiście wzrost cen takich pojazdów, bo przecież producenci będą chcieli, żeby dofinansowania trafiły głównie do nich, ale tak samo jest przy samochodach elektrycznych. Oczywiście dopłata będzie wpływała na nasze konto post factum, czyli najpierw kupujemy rower elektryczny, a później rząd zwraca nam część pieniędzy, pod warunkiem że spełnimy sporo kryteriów.
Czytaj także:
Przede wszystkim trzeba rower zarejestrować
Nie chodzi o tablice rejestracyjne, ale o zgłoszenie pojazdu na policji z podaniem numeru ramy. Nie wiedziałem nawet, że istnieje taka procedura w kwestii rowerów, ale może z ciekawości przejadę się swoim składakiem i sprawdzę, co na to mój lokalny komisariat. Każdy rower objęty dofinansowaniem będzie również musiał mieć naklejkę, jak samochody. Ponadto rower musi spełniać jeszcze szereg warunków technicznych, takich jak możliwość ładowania akumulatora z domowego gniazdka, pojemność akumulatora minimum 10 Ah, zasięg co najmniej 50 km i trwałość 2 lata. W dodatku akumulator musi być wykonany w technologii litowo-jonowej lub podobnej. Oczywiście system wspomagania elektrycznego musi być taki, jak wymagają przepisy szczegółowe, czyli maksymalna moc silnika to 250 W, a wspomaganie dąży do zera i znika całkowicie przy prędkości 25 km/h, co jest zaprzeczeniem sensu wspomagania w mojej opinii (dlatego nie mam takiego roweru i nie planuję).
Niestety, na liście warunków znalazło się też zdanie, którego już zupełnie nie rozumiem:
uruchomienie wspomagającego napędu elektrycznego następuje automatycznie po rozpoczęciu pedałowania tzn. istnieje możliwość jazdy bez wspomagania elektrycznego. Ponadto po zaprzestaniu pedałowania silnik elektryczny przestaje wspomagać napęd i nie ma możliwości jazdy wyłącznie z użyciem silnika elektrycznego, bez pedałowania np. możliwość jazdy przy rozładowanej baterii,
Można zapytać tylko „co?”.
Wiecie, co to wszystko znaczy
Elektryczny rower cargo kosztuje ok. 20 tys. zł. Jeśli ktoś kupuje taki pojazd, to znaczy że zapewne ma już samochód (i to dużo droższy) lub ewentualnie jest ekscentrykiem, który twierdzi, że taki rower zastępuje mu auto. Pomijam już, że rower cargo w polskich warunkach jest nieużywalny, bo nie wjeżdża na krawężniki i nieraz widziałem miłośników tego idiotycznego pojazdu, którzy musieli jechać naokoło lub zatrzymać się i wnieść przednie koło na krawężnik. Prawda jest taka, że dofinansowanie na rower cargo jest tylko dla bogatych, którzy kupią sobie taką zabawkę, a potem jeszcze rząd im dołoży dziewięć kafli, żeby im się przyjemniej jeździło.
Można też ewentualnie uznać, że komuś przyda się zwykły rower elektryczny, taki z tych tańszych – za jakieś 4000 zł, i wtedy faktycznie otrzyma połowę zwrotu kosztów, i być może rzeczywiście parę razy nie pojedzie samochodem, żeby sprawdzić jak ten rower faktycznie się sprawuje. Natomiast zakładanie spadku emisji dwutlenku węgla o tysiące ton tylko dlatego, że przybędzie nam rowerów ze wspomaganiem elektrycznym to albo skrajna naiwność, albo po prostu propagandowe kłamstwo. Raczej jest tak, że ktoś na tym programie ma świetnie zarobić. A że przy okazji wymyślił uzasadnienie, w którym pojawiają się niesłychane wręcz korzyści ekologiczne, to wspaniale. Dzięki temu ten program na szanse faktycznie wejść w życie. Wy kupicie sobie rowery, ktoś napełni sobie kieszenie, CO2 nie spadnie – no trudno, ale przynajmniej na papierze będzie, że rząd coś robi.