Na użyteczny i fajny samochód elektryczny trzeba wydać 700 tys. zł. Mercedes EQS taki jest
Wiem już, gdzie leży granica przekonywania Polaków do elektromobilności. Nawet jeżdżę granicznym szlabanem. Leży tam, gdzie cennik rozpoczyna elektryczny Mercedes EQS. Jakoś tak się porobiło, że samochód elektryczny jest użyteczny i fajny, gdy jest odrobinkę drogi.
Jeżdżę teraz Mercedesem EQS 580 4Matic, który otwiera cennik kwotą 697 400 zł. Są też tańsze wersje EQS-a, ale wciąż wymagają grubo ponad pół miliona złotych w portfelu. Trochę sporo, jak na możliwości przeciętnego obywatela. Problem jest taki, że trzeba tyle wydać, żeby mieć fajny i użyteczny samochód elektryczny.
Testowałem już wiele elektrycznych samochodów. W każdym z nich musiałem interesować się zasięgiem, a aspekt fajność bywał brutalnie zaniedbany. Trudno jest połączyć te kwestie, ale ze spalinowymi samochodami jakoś łatwiej i taniej dawało się osiągnąć ten kompromis.
Mercedes EQS - jaki zasięg? Nie wiem, nie interesowałem się
To jest pierwszy elektryczny samochód, gdzie zasięg nie jest kwestią. W katalogu to auto ma 675 kilometrów zasięgu. Samochodów z większym raczej nie ma sensu robić, na co dowodem jest wersja 450+, która ma 752 kilometry, a wybierana jest rzadziej od testowanej. Zawsze, gdy ruszałem w trasę elektrycznym samochodem, musiałem trochę pograć w szachy. Powyliczać, ile i gdzie będę się ładował. Z Mercedesem EQS nie muszę. Nawet jeśli realny zasięg nie jest równy katalogowemu, to i tak przemieszczę się z Warszawy do Lublina, zmarnuję trochę energii na sesję zdjęciową i krótkie kręcenie się po mieście, a potem wrócę, nie dotykając ładowarki. To jest świeże, nigdy tak nie miałem.
Nie zwracam też uwagi, że auto przy takim kręceniu się od bułek po przedszkole pokazuje zużycie na poziomie 50 kWh. Wachluje się ciągle drzwiami i wnętrze trzeba nagrzewać na nowo, stąd wysokie zużycie. To w ogóle nie jest zagadnienie, bo przy stanie naładowania poniżej połowy, ciągle maksymalny zasięg przekracza 300 kilometrów. W każdej chwili mogę wsiąść i przejechać naprawdę spory kawałek drogą ekspresową. No na pewno nie o wszystkich samochodach elektrycznych, które testowałem, mogłem to napisać. Przy wielu z nich to była zagadka, ile faktycznie przejadę, próbując utrzymać prędkość samochodu spalinowego poza miastem.
Taki zasięg uzyskano prostą metodą. Mercedes EQS 580 4Matic ma gigantyczne akumulatory - 107,8 kWh netto pojemności. W domu, ze zwykłego gniazdka, to się pewnie ładuje ze 3 dni, ale to nie szkodzi. Zawsze jak odepniesz go przed końcem ładowania, to i tak zasięgu będzie mnóstwo.
Tego jeszcze nie grali, żeby można było tak olewczo traktować zasięg elektrycznego samochodu. I jeszcze przyspieszenie dali, ci ludzie z Mercedesa.
Mercedes EQS brudzi tapicerkę
Porsche Taycan Cross Turismo, którym jeździłem prawie rok temu, miał przyspieszenie 3,3 do setki. Fajny to on był, ale nie aż tak użyteczny. Mercedes EQS 580 ma 4,3 sekundy do setki. Mniej, ale wystarczająco dużo, żeby przestać reagować na prośby dzieci tato, tato, pojedźmy teraz szybko. Nawet jeśli to przyspieszenie trwa moment, by zmieścić się w granicach ograniczeń prędkości, to wystarczy, żeby zacząć się bać o stan tapicerki. Przeciążenie potrafi źle wpływać na żołądki, a w testowanym Mercedesie wszystko było białe. Można kupić jeszcze szybszą wersję Mercedesa EQS, ale ta testowana jest najpopularniejsza.
I gadżety też są
Jak się dołoży do tego, że przed pasażerami rozpościera się wielkie pole ekranów, czyli Hyperscreen, to mamy kolejną cechę fajności. Ekran, którym pasażer może sterować wieloma funkcjami samochodu to plus 100 punktów do gadżetomanii. Przemieszczanie się elektrycznym Mercedesem EQS to jest zupełnie inna jakość w przygodzie z elektromobilnością.
Przeciętny obywatel raczej jest skazany na pierdzipierdka z akumulatorem 40 kWh, który ma problem z przejechaniem 200 kilometrów w trasie, a producentowi nawet nie chciało się umieścić w nawigacji wsparcia dla wytyczania drogi z opcją ładowania. W dodatku muszą za to zapłacić dwa razy więcej, niż chcieliby wydać na nowy samochód. Myślicie, że Mercedes EQS to jest jedyny dowód, że fajne samochody elektryczne muszą być drogie? Proszę, oto elektryczna Kia za 400 tys. zł. Tak się jakoś ułożyło, że za samochód elektryczny, który jest użyteczny i przyjemny w odbiorze, trzeba zapłacić kilkaset tysięcy złotych.