Producenci płaczą, że nowe limity CO2 związują im ręce. To prawda, tyle że za słabo
Dla chcącego nic trudnego – odpowiada Unia Europejska, ale producenci nie mają zamiaru opuścić gardy i dać sobie tych rąk związać. Napisali list do Ursuli van der Leyen, w którym tłumaczą, dlaczego to wszystko jest niewykonalne.

Konkretnie list napisały dwie organizacje: reprezentowana przez prezesa Mercedesa ACEA, czyli europejskie stowarzyszenie producentów samochodów oraz CLEPA - stowarzyszenie producentów części w osobie Matthiasa Zinka. Innymi słowy, są to grube motoryzacyjne ryby, które wyrażają głos większości, jeśli nie wszystkich firm zrzeszonych w stowarzyszeniach. I cóż takiego zawarli w tym liście? Jeśli chcecie przeczytać sobie całość, to jest dostępny tutaj.
W skrócie: cele środowiskowe są niemożliwe do osiągnięcia
Ja odpowiem od razu: bzdura, są jak najbardziej możliwe, i to nawet dziś. Wystarczy, żebyście przestali produkować auta spalinowe i cyk, mamy to. Są niemożliwe bez znacznego okrojenia biznesu, co oznacza brak miliardowych dochodów i wielomilionowych premii dla prezesów. Skoro mamy już tę prostą prawdę za sobą, to można streścić, z czym najbardziej nie zgadzają się koncerny samochodowe:
- twierdzą, że do 2030 r. zainwestują 250 miliardów euro w zieloną rewolucję w motoryzacji, a ze strony Unii Europejskiej nie ma żadnego holistycznego planu, który miałby ich w tym wspomóc, jedynie nowe restrykcje i kary
- zwracają uwagę, że właściwie całość łańcucha dostaw w kwestii akumulatorów polega na imporcie z Azji, co już zakłada konieczność płacenia ceł, a teraz jeszcze dostali cios z drugiej strony w postaci 15-procentowego cła na eksport do Stanów Zjednoczonych i ich produkty stały się mniej konkurencyjne
- narzekają, że mimo istotnych wzrostów, nadal samochody elektryczne stanowią mniej niż 15 proc. rynku nowych aut, a wśród pojazdów segmentu LCV (lekkich dostawczych) i ciężarówek to odpowiednio tylko 9 i 3,5 procent. To dużo za mało, by sprostać wymogom UE w kwestii redukcji CO2.
- najbardziej boli ich zmiana sposobu liczenia emisji CO2 dla hybryd plug-in, które do tej pory były skutecznym sposobem obniżania sobie na papierze średniego „dwutlenku węgla” dla całej gamy.
Czego się domagają?
Poza standardowym poluzowaniem regulacji dotyczących emisji, życzą sobie całkiem ciekawych rzeczy. Chcieliby oczywiście zwolnień podatkowych na samochody elektryczne i większych dotacji rządowych do zakupu aut na prąd. Czyli marzą o tym, żeby więcej publicznych pieniędzy podatników było wydawanych na zakup ich produktów. Słodkie. Ale wśród postulatów znalazł się też „favourable access to urban space”, czyli łatwy dostęp do przestrzeni miejskiej, czyli znowu zamiast parków robimy parkingi (ja jestem oczywiście za - gdzie można się podpisać?). W liście znalazło się też ważne wyrażenie wśród postulatów – przyspieszenie wymiany aut, czyli takie delikatne przypomnienie, kto jest inicjatorem stref czystego transportu. Tak, są to producenci samochodów.
Napisano wprost, że sukces transformacji zależy od utrzymania zyskowności producentów
Moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie, im więcej stracą producenci, im mocniej załamie się gospodarka – tym transformacja z transportu emisyjnego na bezemisyjny pójdzie szybciej, bo ludzie przesiądą się na rowery. Nie bardzo rozumiem w jaki sposób wprowadzenie ostrzejszych zasad liczenia CO2 dla hybryd plug-in ma zaszkodzić producentom europejskim, a wspomóc wytwórców chińskich, o czym również jest mowa w tym liście. W ostatnich zdaniach podkreślono, że udało się znacząco obniżyć emisje pochodzące z produkcji samochodów, czego w ogóle UE nie bierze pod uwagę, obliczając średnią emisję dla całej gamy pojazdów.
Wspaniałe są te krokodyle łzy
Może i trochę emitujemy, może i cała ta afera z CO2 to jest trochę za naszą sprawą, ale pomyślcie o naszych zyskach, one są kluczowe dla istnienia wszystkiego. Świat się zawali, jak producenci samochodów nie będą generować ogromnych zysków. Fundamentalnie się z tym nie zgadzam, a co więcej – uważam, że absolutnie nic by się nie stało, jakby produkcja samochodów w Unii Europejskiej spadła o 50-70 procent, przy założeniu że państwa wspierałyby jak najdłuższe korzystanie z jednego pojazdu. To byłaby prawdziwa ekologia. Państwo zamiast wydawać pieniądze podatników na dopłaty do nowych aut powinno obłożyć je horrendalnymi podatkami jak w Danii, tak żeby nowa Dacia nie kosztowała 80, tylko 180 tys. zł – a z drugiej strony obniżyć VAT na części samochodowe czy wprowadzić badania techniczne ważne przez dwa lata. Nie od rzeczy byłyby też zniechęty do złomowania pojazdów w postaci dopłaty państwowej do przedłużenia żywotności samochodu dla osób o niskich dochodach. Pomysłów jest wiele, a żaden z nich nie spodobałby się ACEA i CLEPA.
Żyjemy w świecie, w którym najbogatsi piszą listy do władz, żeby te władze pozwoliły im się bogacić jeszcze bardziej, bo inaczej zdarzy się coś bardzo złego. Biedni nie mają czasu pisać listów, bo muszą zarobić na nowy samochód, żeby móc dojechać do własnego domu w strefie czystego transportu.