Mercedes twierdzi, że auto elektryczne pozwoli nam zaoszczędzić czas. Policzyliśmy to
Samochody elektryczne bez wątpienia mają wiele zalet i przewag nad swoimi spalinowymi rywalami. Mercedes stara się nas już teraz przekonać, że dzięki autu z wtyczką możemy też zaoszczędzić... czas.
O co dokładnie chodzi? O ten obrazek, który możemy znaleźć na oficjalnej witrynie Mercedesa:
Zgodnie z tymi wyliczeniami, w ciągu roku możemy zaoszczędzić - uwaga - całe 10 minut. Niezbyt wielki zysk, jeśli brać pod uwagę, ile trzeba dopłacić do pojazdu elektrycznego, ale zawsze coś. Zawsze to jakaś dodatkowa przewaga nad autem spalinowym, która z czasem i rozwojem technologii może się jeszcze powiększać.
Jak wyliczono te 10 minut rocznie?
Po pierwsze założono, że auto tankujemy lub ładujemy 50 razy w roku w w trakcie codziennego użytkowania. Mniej więcej raz na tydzień. Do tego dochodzi jeszcze 10 tankowań podczas dłuższych wyjazdów.
W przypadku samochodu spalinowego przyjęto, że średni czas tankowania - na co dzień i w trasie - wynosi 6 minut. To daje nam w sumie w ciągu roku 360 minut spędzonych przy dystrybutorze i na stacji.
W przypadku auta elektrycznego założono, że proces codziennego ładowania będzie miał miejsce w pracy i/lub w domu, przy czym tutaj jedno ładowanie zajmuje... 1 minutę. A dokładniej tyle czasu na nie poświęcimy, bo podłączamy auto do ładowarki i odchodzimy do swoich zajęć. Trochę na siłę, biorąc pod uwagę, że po tankowaniu paliwa (nawet przez 6 minut) mamy od razu pełny zasięg, a tutaj dopiero inicjujemy proces uzupełniania energii. Ale niech będzie, że uzbieramy tutaj w ciągu roku 100 minut.
Do tego dochodzi jeszcze 10 ładowań w trasie po 25 minut. W sumie - 350 minut, czyli o 10 minut mniej niż przy napędzie konwencjonalnym.
Tylko... aż nie wiadomo od czego zacząć przy weryfikacji tego twierdzenia.
Wątpliwość 1: czas tankowania
Możliwe, że średnia pobytu na stacji benzynowej faktycznie wynosi 6 minut, ale z własnego doświadczenia muszę stwierdzić, że czasem trwa to o wiele, wiele krócej.
Mamy w końcu 2019 r., i nawet na wielu stacjach w Polsce (Orlen) da się zapłacić telefonem bezpośrednio przy dystrybutorze. Tankowanie z taką metodą zapłaty - o ile nie ma kolejek, które na stacjach ładowania też się przecież pojawią - zajmuje mi przeciętnie dużo, dużo mniej niż 6 minut. Tankuję, skanuję kod, potwierdzam, odjeżdżam.
Więc równie dobrze to mogą być 2 albo 3 minuty. A wtedy te wszystkie wyliczenia błyskawicznie przestają być tak atrakcyjne dla samochodów elektrycznych. A kto wie - może niedługo będzie można płacić za tankowanie nawet nie aplikacją, ale bezpośrednio z samochodu.
Wątpliwość 2: ładowanie w domu i w pracy - fajnie, ale może kiedyś.
Oczywiście Mercedes może kierować swoją grafikę do osób, które mieszkają w domu, a do tego mają własną firmę, w której mogą robić co chcą. Ale reszcie trudno będzie się dostosować do rzeczywistości przedstawionej na ilustracji.
Mieszkasz w bloku? Raczej nie wyrzucisz kabla do ładowania przez okno. Parkujesz na parkingu przy bloku? Szanse na legalne i łatwe ładowanie samochodu są mizerne. W pracy też raczej mało kto z dobrej woli pozwoli ci podpiąć do firmowej sieci energetycznej jeżdżący powerbank o pojemności kilkudziesięciu kilowatogodzin, który będziesz chciał regularnie ładować.
Wątpliwość 3: ładowanie czy naładowanie?
Wątpliwość poruszona już w sumie wcześniej. W 6 minut natankujemy auto do pełna i możemy ruszać w długą trasę. W 6 minut możemy uzupełnić bak, w którym została pojedyncza kropla paliwa.
A co zrobimy w minutę z samochodem elektrycznym? Podepniemy do gniazdka. Jeśli dojechaliśmy do domu albo pracy na ostatnich watogodzinach, a potem musimy gdzieś pojechać, to... mamy po prostu pecha. Po 6 minutach - tym bardziej, jeśli nie mamy dedykowanej ładowarki - też daleko nie zajedziemy.
Musimy więc dbać o stan akumulatora i planować, co i kiedy chcemy robić. A autem spalinowym możemy się turlać na oparach do najbliższej stacji, aby po kilku minutach być w pełni naładowanym.
Wątpliwość 4: różne długie trasy?
Mercedes zakłada, że w ciągu roku przejeżdżamy tyle długich tras, że koniecznych jest 10 tankowań lub ładowań. Ok, może to mieć sens, tyle tylko, że 10 ładowań i 10 tankowań nie da tego samego rezultatu.
Weźmy jako przykład takiego Mercedesa EQC. Wymiary? 4,76 x 1,88 x 1,62 m. Zasięg? Realnie około 370 km. Do tego 408 KM mocy i 5,1 sekundy do setki. Cena niestety nie jest znana, ale chyba nikt nie liczy na to, że będzie to niesamowita okazja.
Ile zasięgu da nam więc to 10 ładowań? Zaokrąglijmy wynik trochę w górę - niech będzie, że pozwoli teoretycznie na przejechanie 4000 km.
Teoretycznie, bo Mercedes w swojej grafice podaje, że na stacji spędzimy za każdym razem 25 minut. A z tego, co do tej pory wiadomo, EQC ładuje się od 10 do 80 proc. w... 40 minut.
Czyli w ciągu tych 250 minut w ciągu roku wcale nie zyskamy 4000 km. Ile dokładnie? To akurat - biorąc pod uwagę specyfikę ładowania akumulatorów - dość trudno dokładnie wyliczyć. Ale niech już Mercedesowi będzie, że nie chodziło o EQC, tylko o coś z przyszłości. Niech będzie te 4000 km i już.
Co na to samochody spalinowe?
Podobny wymiarami do EQC jest oczywiście obecny GLC. Za spekulowaną cenę EQC można z powodzeniem kupić GLC 43 i jeszcze trochę je doposażyć. Tak, mógłbym tutaj wrzucić coś z dieslem (chociażby sześciocylindrowe 350 d), ale to byłby nokaut.
GLC 43 ma przy tym 367 KM, czyli wyraźnie mniej niż EQC, za to do 100 km/h rozpędzi się odrobinę szybciej (4,9 s). Średnie spalanie? Weźmy najwyższą wartość z cennika, czyli 11,4 l. Do tego standardowy w GLC 43 powiększony zbiornik paliwa o pojemności 66 l.
W tym przypadku wychodzi, że na każdym baku możemy przejechać około 579 km. 10 tankowań da nam więc prawie 6000 km zasięgu.
Możemy oczywiście przyjąć, że będziemy jeździć z pedałem gazu wciśniętym w podłogę i spalanie podskoczy do 15 l na 100 km. Dalej wyjdzie nam z tego dobrze ponad 4000 km na 10 tankowaniach. A jeśli z butem w podłodze będziemy jeździć EQC, to sami wiemy, co stanie się z jego zasięgiem.
Czyli w skrócie: jasne, możemy zestawić ze sobą 10 tankowań i 10 ładowań, a potem policzyć z tego czas. Tylko jeśli wakacyjny wyjazd będzie np. z Warszawy do Madrytu, to przy 10 ładowaniach powinniśmy raczej planować pozostanie w Hiszpanii (albo gdzieś w drodze powrotnej we Francji). A przy 10 tankowaniach i umiejętnym obchodzeniu się z gazem w GLC 43, dojedziemy w obie strony bez trudu.
Ach, aż szkoda, że zdecydowałem się nie uwzględnić tutaj wcale nie powolnego 350 d... I że nie da się jeszcze sprawdzić, czy EQC przyjmie bez problemu 10 szybkich ładowań pod rząd. Nie mówiąc już o ładowaniu 350 kW (którego nie obsługuje), a które ma właśnie skrócić czas stania przy ładowarce.
Wątpliwość 5: 10 minut?
Biorąc pod uwagę to, ile trzeba dopłacić do samochodu elektrycznego, 10 minut oszczędności to jest... nic. Więcej zaoszczędzilibyśmy biorąc mniej obowiązków w pracy, wychodząc z niej wcześniej i płacąc ratę leasingową za coś tańszego.
Serio.
Wątpliwość 6: samochody elektryczne mają mnóstwo zalet. I może kiedyś oszczędzą nam czas.
Tak, samochody elektryczne są super. Są ciche, są lokalnie bezemisyjne (jeśli pominąć pył z opon i klocków hamulcowych). Mają kopa od najdelikatniejszego wciśnięcia pedału gazu. Są mocne. Są szybkie. I tak dalej, i tak dalej.
Ale w tym przekonywaniu Mercedes zdecydowanie przeszarżował. Chociażby podają te 25 minut na stacji, które nie pozwoli nam wcale naładować akumulatorów do pełna. Owszem, w tekście dołączonym do grafiki pojawia się wzmianka o nadchodzącym ładowaniu 350 kW, które może ten problem rozwiązać. Tyle tylko, że od razu pojawia się informacja, że w samochodach kompaktowych raczej go nie zobaczymy, bo będzie to za drogie. Czyli jeśli ktoś chce jeździć autem kompaktowym (a dużo osób chce), to te 25 minut będzie jeszcze większą bzdurą.
Nie wspominając już o tym, że tak jak niektórzy faktycznie może będą poświęcać minutę na podpięcie swojego elektrycznego samochodu do ładowarki, tak inni będą musieli czekać w kolejce do stacji ładowania. A że ładowanie auta elektrycznego zajmuje wielokrotnie dłużej niż spalinowego, to ten czas czekania będzie z pewnością dłuższy niż 6 minut...