REKLAMA

Każdy słupek antyparkingowy to nowy segment w osiedlu łanowym. Coś za coś

Afera nakręcona przez dziennikarza Michała Pola w sprawie osłupkowania chodników i skrzyżowań na warszawskiej Saskiej Kępie jest bardzo interesującym przypadkiem, ponieważ stanowi element większej całości. A ta całość nazywa się: im więcej słupków, tym mocniej rozleje się miasto.

Każdy słupek antyparkingowy to nowy segment w osiedlu łanowym. Coś za coś
REKLAMA
REKLAMA

Jeśli nie znacie tematu, to dziennikarz sportowy Michał Pol zrobił burzę na Twitterze po tym, jak warszawski Zarząd Dróg Miejskich nastawiał słupków uniemożliwiających parkowanie przy kilku ulicach na Saskiej Kępie. Ustawił je dlatego, że kierowcy zostawiali swoje samochody w miejscach, gdzie jest to niedozwolone, jak np. przy skrzyżowaniu, przed przejściem dla pieszych, na przystanku autobusowym lub po prostu na chodniku. To znaczy parkowanie na chodniku nie jest nielegalne per se, ale obwarowane obostrzeniami, których tu nie przestrzegano. Oczywiście „afera Pola” natychmiast podzieliła ludzi na oburzonych słupkami i oburzonych oburzeniem pana Michała. Ci pierwsi to często mieszkańcy tej okolicy, ci drudzy to ten sam aktyw co zawsze – blebleble samochody złe, no chyba że Ja muszę jechać, to co innego. Klasyka.

To się zdarza.

To teraz po kolei

Oczywiście nie można odebrać słuszności ZDM, że postawiło słupki tam, gdzie parkowanie jest niedozwolone. Było ono dozwolone „zwyczajowo”, tzn. wszyscy tak robili i nikt nie narzekał. Poza oczywiście nielicznymi aktywistami, którzy są zawsze niezadowoleni. Powstaje pytanie, czy mieszkańcy tego osiedla wolą chodniki czy parkingi – uczciwie byłoby przeprowadzić referendum wśród mieszkańców i sprawdzić, czy w ogóle tego chcą. Może wolą, żeby całe osiedle im zabetonować i zrobić miejsca parkingowe nawet na placach zabaw. A może wręcz przeciwnie, zwyciężyłaby opcja likwidacji wszystkich parkingów w okolicy. W to akurat nie wierzę, ale wykluczyć tego nie można. Jak słusznie zauważył jeden z polityków, których normalnie nie popieram, działanie ZDM uderza w osoby, które nie mają własnego miejsca parkingowego i korzystają z miejsc publicznych.

całkowity zakaz parkowania na chodnikach
To akurat nie jest na Saskiej Kępie, ale takie trafiłem kiedyś

Tu pojawia się linia sporu

Grupa A uważa, że jeśli masz prywatny samochód, to to jest twój prywatny problem i powinieneś/powinnaś zapewnić sobie na niego miejsce parkingowe, a jeśli nie możesz tego zrobić, to samochodu należy się pozbyć. To nieistotne, czy jest potrzebny czy nie. Nie masz miejsca, nie parkujesz. Gotowe, problem rozwiązany. Grupa B uważa, że miasto powinno zapewniać publiczne miejsca parkingowe, ponieważ ludzie mają samochody i się ich raczej nie pozbędą. To dlatego, że nasza infrastruktura, nasze życie i transport jest zbudowany z myślą o jeździe samochodem. Nieposiadanie go jest skazywaniem się na wykluczenie. Na nieposiadanie samochodu mogą pozwolić sobie tylko osoby bardzo uprzywilejowane, które nie muszą rano odwozić dzieci do szkoły, nie muszą jechać daleko do pracy itp. Prawie wszystkie osoby z grupy A należą właśnie do tej uprzywilejowanej kasty, która świetnie radzi sobie bez samochodu.

I teraz uwaga, bo będzie sedno tarczy

W rzeczywistości ludzie realizują założenie grupy A. Jeśli odebrać im możliwość parkowania, to prędzej się wyprowadzą, niż pozbędą samochodu. A dokąd się wyprowadzą? Pod miasto. Na osiedle łanowe z segmentami, które są dosyć tanie i oferują miejsce parkingowe w ramach segmentu, a często nawet dwa - garaż i miejsce przed garażem. Z tego segmentu nie ma innego wyjazdu niż samochodem, więc widziałem korki przed szlabanami na osiedlach łanowych o ósmej rano. Oczywiście życie w podmiejskim segmencie ma swoje istotne wady, ale z punktu widzenia kogoś, kto z dwójką dzieci mieszka w PRL-owskim bloku, gdzie właśnie zlikwidowano parking, brzmi jak raj.

Ostatecznie: im bardziej będziemy wypychali samochody z miasta, tym bardziej wypchniemy z niego ludzi. W Śródmieściu Warszawy to już nikt nie chce mieszkać, wszystko idzie na wynajmy krótkoterminowe. Wszelka „społeczność” zniknęła. Kolejne osiedla podążają tym samym tropem, bo przecież w końcu po co mieszkać w starej kamienicy albo w bloku z wielkiej płyty, kiedy można zamieszkać w czymś ładniejszym. Ponadto zachwalane przez aktyw życie w mieście bez samochodu oznacza, że mieszkamy prawdopodobnie na osiedlu, gdzie brakuje sklepów. Jeśli stać nas na to, żeby nigdy nie jeździć do supermarketu i wszystkie zakupy robić w lokalnym spożywczaku, to prawdopodobnie jesteśmy bogaci i stać nas też na samochód z miejscem parkingowym. Jeśli pracujemy z domu i nie musimy codziennie fizycznie stawiać się w zakładzie pracy, to też raczej jesteśmy z tych lepiej sytuowanych.

Poprosiłem AI o wygenerowanie spokojnej bezsamochodowej ulicy i wielkiego korka w mieście.

I tak to się zamyka: im biedniejszy jesteś, tym bardziej potrzebujesz samochodu

Tysiące ludzi od rana odpala swoje graty, żeby pracować w branży delivery, czyli dostaw do domu. Dowożą zamożnym ludziom ich dietę pudełkową, ich zakupy i przesyłki ze sklepów internetowych. Ludzie mieszkający w podmiejskich miejscowościach dojeżdżają do pracy choćby do wielkich hal magazynowych typu Panattoni, do których przeważnie żaden autobus ich nie dowiezie. W tym czasie pan doktor mieszkający w willi na Saskiej Kępie (z własnym garażem, a jakże), kończy kawę i schodzi na dół otworzyć swój gabinet protetyki. Nie musi donikąd jechać samochodem i nie jest od niego uzależniony. Uzależnienie od samochodu to przejaw biedy, a chłostanie ludzi biednych poczuciem winy ze strony ludzi bogatych jest przewróceniem lewicowych ideałów do góry kołami.

Ogólnie jestem za tym, żeby osłupkowano wszystko, a potem zlikwidowano wszystkie parkingi

Może być w ramach jednej dzielnicy, w ramach eksperymentu społecznego. Za 2-3 lata zobaczymy, czy ta dzielnica się rozwinęła, czy zwinęła. Czy powstała radosna wspólnota szczęśliwych bezsamochodowych ludzi, którzy chodzą na lokalny bazarek, na który rolnicy dowożą towar rowerami cargo, czy też wręcz przeciwnie, dzielnica wypustoszała i zamieniła się w hotel lub kwatery pracownicze dla cudzoziemców. Na serio wypadałoby to sprawdzić. Jeśli wygra opcja numer jeden, robimy tak w całym mieście. Jeśli wygra opcja numer dwa, rwiemy słupki i wieziemy je na złom, oświadczając że od tej pory można parkować jak komu wygodnie, tyle żeby w mordę nie dostać.

Póki co jednak, każdy słupek to rozlewanie się miasta o kolejne kilka centymetrów. Nie idziemy bynajmniej w stronę modelu holenderskiego, ale amerykańskiego. Jeśli to władzom stolicy odpowiada i są gotowe ponieść koszty suburbanizacji – dla mnie spoko. Ale jednoczesne narzekanie na powiększanie się obszaru aglomeracji i domaganie się kolejnych ograniczeń w parkowaniu to już konstrukcja myślowa, której nie ogarniam. To tak, jakby postawić tamę na rzece i narzekać, że po jednej stronie woda się podniosła i zalała pola.

Pola, rozumiecie, hehe.

REKLAMA

Czytaj również:

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA