Przepraszamy, ale tutaj szybciej nie pojedziesz. Ford już testuje nowy system w Europie
Wciskasz pedał gazu, a auto nie przyspiesza. Coś się zepsuło? Nie, po prostu wjechałeś do strefy, w której zadziałał specjalny ogranicznik prędkości, nad którym właśnie pracuje Ford. Przy czym nie potrzebuje on do działania kamery, która wyszukuje ustawionych wzdłuż drogi znaków.

Nie jest to przy tym - jedna z wielu - ogólna idea tego, jak powinny wyglądać w przyszłości ograniczenia prędkości. Taki system jest już testowany w leżącej w Niemczech Kolonii i docelowo może trafić zarówno do użytkowych, jak i osobowych samochodów Forda.
Jak dokładnie działa taki ogranicznik prędkości?
W dużym uproszczeniu - niezbędnym, bo Ford nie dzieli się zbyt wieloma szczegółami - system bazuje po prostu na lokalizacji pojazdu, a także wirtualnych strefach z ograniczeniami prędkości, które mogą być dowolnie dostosowywane do warunków. Przykładowo w okolicach szkoły, w godzinach zajęć, limit może wynosić 30 km/h, ale poza tym czasem - 50 km/h. Zresztą z informacji prasowej Forda wynika, że system póki co testowany jest właśnie na obszarach z takimi ograniczeniami prędkości - wszystkich strefach 30 w centrum Kolonii, a także wybranych strefach 50. Nikt z tym na razie na autostrady czy inne drogi szybszego ruchu pchać się nie będzie.
Jak to wygląda po stronie kierowcy? Po wjeździe do strefy z określonym ograniczeniem, na ekranie wyświetlana jest odpowiednia informacja. Zresztą w tym momencie wyglądająca po prostu jak standardowa kombinacja odczytania znaku i włączenia ogranicznika. Tyle tylko, że oczywiście wszystko przesyłane jest z góry.
Od tego momentu można już sobie gnieść do woli pedał przyspieszenia, a i tak samochód będzie robił wszystko, żeby maksymalna prędkość poruszania się była zbliżona do limitu - przynajmniej do momentu wjechania do strefy z innym ograniczeniem prędkości.
Aczkolwiek!
Ford podaje, że system można w dowolnym momencie dezaktywować albo - jeśli będzie taka potrzeba - będzie możliwość chwilowego obejścia tych ograniczeń i przyspieszenia ponad limit. Teoretycznie nie ma więc obawy o to, że z jakiegoś powodu taki limiter nam zaszkodzi - po prostu, jeśli wszystko działałoby jak trzeba, nie trzeba byłoby zwracać uwagi na znaki z ograniczeniami. A przynajmniej nie taki intensywnie, jak trzeba to robić obecnie.
Czy taki ogranicznik prędkości trafi do produkcji?
Jeśli nawet, to nieprędko. Obecne testy potrwają co najmniej do marca przyszłego roku i nawet jeśli wypadną pomyślnie, to ewentualne wdrożenie ich do samochodów produkowanych seryjnie zajmie pewnie więcej niż kolejny rok. Do tego Ford już np. ponad rok temu eksperymentował z podobnym geofencingiem, który z kolei wymuszał na hybrydach plug-in jazdę w trybie elektrycznym w terenach z podwyższonym wskaźnikiem zanieczyszczenia powietrza. Zbliżony projekt zrealizowało też BMW - nawet udało się wprowadzić takie rozwiązanie w kilkudziesięciu miastach, przy czym dotyczyło to samochodów osobowych, natomiast Ford eksperymentował z autami dostawczymi.
- Czytaj również: Jak to jeździ? Maserati Biturbo, legenda mocy i awaryjności
W końcu pewnie jednak przejdzie i opcja z tak działającymi ogranicznikami prędkości, i kierowcy samochodów będą musieli przełknąć to, że pod względem geo-ograniczeń zrównano ich z użytkownikami hulajnóg (które też miewają geolokalizacyjne ograniczenia prędkości). Z dwojga złego - lepsze to niż systemy bazujące na kamerach i próbach odczytania wszystkich znaków, w których gubią się i kierowcy, i stawiający je drogowcy albo ludzie odpowiedzialni za organizację ruchu.