REKLAMA

Unia mówi: potrzebne są ograniczniki dla aut do 150 km/h. To nie taki zły pomysł, ale...

Wygląda na to, że obowiązkowe ograniczniki prędkości w samochodach bez możliwości wyłączenia nas nie ominą. Jak podaje Polska The Times, takie plany ma Komisja Europejska. Oczywiście chodzi o bezpieczeństwo. Ale nie tylko.

Obowiązkowe ograniczniki prędkości mogą mieć sens. Ale nie na autostradzie
REKLAMA
REKLAMA

Przez kilka dni jeździłem bardzo nowoczesnym samochodem, który wyposażono w funkcję inteligentnego limitera prędkości bazującego na odczycie znaków drogowych. Postanowiłem ją włączyć i wypróbować. Ustawiłem limit na 10 km/h powyżej wartości na znaku i ruszyłem w miasto. Nie było łatwo, bo właściwie wszyscy byli szybsi ode mnie, ale ogólnie dawałem sobie nieźle radę. Potem jednak zrobiło się gorzej, bo w pewnym momencie wjechałem na ograniczenie do 30 km/h na estakadzie wjazdowej na dużą trasę w Warszawie. Choć jechałem 40 km/h, za mną uformował się sznur samochodów. Ograniczenie się skończyło i od tego miejsca można było już jechać 50 km/h, a nawet 80 km/h, ale mój samochód tego „nie zauważył”. System musiałem wyłączyć ręcznie, inaczej groziłby mi chyba lincz.

Ogranicznik prędkości nie jest taki zły, jeśli znamy własną tendencję do wciskania gazu za mocno

Samochody są coraz szybsze i coraz łatwiej przekroczyć dozwoloną prędkość. W Maluchu 60 km/h to była normalna szybkość jazdy, w nowym Audi A6 wydaje się, jakbyśmy stali w miejscu. Dlatego ogranicznik może mieć sens. Unia chce jednak, żeby był on stały i niewyłączalny, nie pozwalając rozpędzić się więcej niż 150 km/h. Tyle że tego typu tępe ograniczenie bez odniesienia do warunków drogowych jest głupie. Co z tego, że samochód ma ogranicznik do 150 km/h, skoro nadal mogę nim pojechać 140 km/h po mieście i rozjechać pieszych na śmierć? To nie ma nic wspólnego z bezpieczeństwem. Ogranicznik aktywowałby się w warunkach autostradowych, gdzie prawdopodobieństwo kolizji z niechronionym uczestnikiem ruchu jest najniższe.

To prawda, że w Polsce liczba wypadków na autostradach rośnie, ale jest to wynik rosnącej sieci autostrad i braku edukacji, jak się po nich poruszać. W większości krajów Unii autostrady są najbezpieczniejszym rodzajem dróg. W Niemczech, mimo ogromnego ruchu autostradowego i braku ograniczenia prędkości, na milion kilometrów przejeżdżanych przez auto zdarza się tylko 1,7 wypadku śmiertelnego. Na drogach pozamiejskich i lokalnych – aż 7 wypadków na milion „samochodokilometrów”. Z logiki wynika więc, że to właśnie na drogach pozamiejskich i w małych miejscowościach ogranicznik jest najbardziej potrzebny. Ale logika to słaby punkt urzędników UE.

Jak powinny działać ograniczniki?

Nie skreślam idei ogranicznika, bo szczególnie w warunkach gęstego ruchu „poprzecznego” (dużo skrzyżowań, przechodzący ludzie) temperowanie zapędów niektórych kierowców jest konieczne. Ale nie ma innego wyjścia niż dalej dopracowywać kamery czytające znaki drogowe i opierać aktualną wartość ogranicznika na pozycji z GPS-a – samochód będzie „wiedział”, po jakiej ulicy jedziemy i jakie jest na niej ograniczenie prędkości. Można pewnie zostawić 10- czy 20-kilometrową „górkę”, bo i tak wszyscy jadą trochę za szybko, ale przynajmniej skończy się jazda 140 km/h na ograniczeniu do 50 km/h. I to miałoby sens, i pewnie upłynniłoby też ruch. Tyle że wpływy z mandatów strasznie by spadły.

Pozostaje tylko jeden problem

REKLAMA

Jest nim łatwość zlikwidowania ogranicznika metodą elektroniczną. To zapewne będzie kwestia zmiany jednej linijki kodu w sterowniku. Można ten sterownik jakoś zabezpieczyć, ale elektronicy i tak znajdą na to sposób, bo w końcu będą na tym zarabiać forsę. A ci, którzy chcą cisnąć, będą mogli dalej cisnąć, o ile wcześniej zapłacą. Czyli de facto nic się nie zmieni, a wykrycie usuniętego ogranicznika będzie bardzo trudne – paradoksalnie łatwiejsze, gdyby rzeczywiście wprowadzić limitery bazujące na znakach drogowych, a właściwie niemożliwe, gdy chodzi o ograniczniki  ze stałym progiem na 150 km/h.

Pomysł Komisji Europejskiej nie jest jednoznacznie zły. Jest po prostu skrajnie prymitywny i niedopracowany. Wprowadzenie ogranicznika, który działa tylko w warunkach autostradowych to tak, jakby zakazać używania broni na strzelnicy. Powinno się zakazywać jej używania wszędzie – poza strzelnicą.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA