Trzy miliardy euro na dopłaty do aut elektrycznych. Jak coś robić, to z rozmachem
Kanclerz Niemiec potwierdził, że na dopłaty do samochodów elektrycznych w latach 2026-2029 zostanie przeznaczona kwota 3 miliardów euro, czyli 12,8 miliarda złotych. To pozwoliłoby na zakup 166 tysięcy sztuk Dacii Spring.

Można spierać się, czy koncepcja wydawania publicznych pieniędzy na dopłaty do nowych samochodów dla osób prywatnych czy firm w ogóle ma sens. Niemcy jakiś czas temu uznali, że chyba nie ma, a rynek sam się wyreguluje i wycofali dopłaty w sposób nieco zaskakujący – bez wcześniejszego zaanonsowania. Nastąpiło to 16 grudnia 2023 r. i od tej pory dopłat nie ma. Wygląda na to, że bez publicznego wsparcia droga do elektromobilności wydłuża się w nieskończoność, a z krajów europejskich tylko Norwegia jest... Norwegią (ponad 97 proc. sprzedanych tam samochodów to auta bezemisyjne).
Dopłaty do aut elektrycznych w Niemczech wrócą, ale kanclerz zapowiada kryterium dochodowe
Regulacji takiej nie ma w Polsce, można zarabiać 100 tys. zł na miesiąc i wciąż dostać dopłatę do nowej Tesli Model Y. W Niemczech w nowej wersji dopłaty mają trafiać do „osób o niskich i średnich dochodach”. Oczywiście te osoby najpierw trzeba będzie przekonać, że to, czego najbardziej potrzebują, to nowy samochód – ale to się da załatwić odpowiednim modelowaniem podatków od emisji dwutlenku węgla. Teraz następuje najciekawsza część, mianowicie pytanie o zasadność tych dopłat w ogóle w kontekście obecnej sprzedaży samochodów elektrycznych w Niemczech. To wybitnie ciekawy przypadek, ponieważ po zlikwidowaniu dopłat w grudniu 2023 r. sprzedaż aut bezemisyjnych zanurkowała, i to do tego stopnia, że wpłynęło to negatywnie na cały wynik europejskiej sprzedaży EV w ogóle.
Ale potem sprzedaż sama się odbudowała
Bez dopłat. Po prostu klienci uznali, że elektryczne lepsze (no dobrze, były też pewne ulgi podatkowe) i sprzedaż EV zaczęła znowu powoli rosnąć. W sierpniu tego roku udział samochodów na prąd w Niemczech przebił 32 procent, to jeden z lepszych wyników w Europie i nieporównywalny z udziałami w krajach byłej demokracji ludowej. Rok temu było to około 26 procent – trend wzrostowy widać z daleka. Problem w tym, że to nadal za mało, żeby spełnić cele środowiskowe i wciąż 2/3 klientów wybiera samochody emisyjne, więc grupa wymagająca przekonania nadal jest ogromna. Poza tym zostaje jeszcze sektor transportowy i samochodów użytkowych czy autobusów, tam nadal jest ogromne pole do elektryfikacji.
Trzy miliardy euro – ile to może być samochodów?
Nie podano jeszcze szczegółów, ale w poprzedniej wersji programu jednorazowa dopłata wynosiła 4500 euro. Niech teraz wynosi 5000 euro (21 300 zł). To by oznaczało, że z 3 miliardów euro można by sfinansować dopłaty do sześciuset tysięcy samochodów elektrycznych. Przypomnę, że po niemieckich drogach jeździ 49 milionów samochodów, a liczba aut na 1000 mieszkańców wynosi 588 i jest większa niż w Polsce (mimo wielu lat powtarzania propagandowych kłamstw na nasz temat). Czyli wydanie trzech miliardów euro z publicznego budżetu mogłoby ewentualnie doprowadzić do zastąpienia ok. 1,2 procenta całego parku samochodowego.
Niemcy nie mogą się zdecydować
Z jednej strony gorąco oponują przeciwko wprowadzeniu zakazu sprzedaży samochodów spalinowych od 2035 r. i wraz z Polską zapowiadają, że będą usiłowały ten zakaz odsunąć – z drugiej mówią „no dobra, ale dopłacimy wam, żebyście wymieniali jednak na elektryczne”. Wszystko oczywiście ma swoje korzenie w niemieckim przemyśle motoryzacyjnym, który przeinwestował w kwestii przechodzenia na produkcję aut elektrycznych, przeszacowując popyt, a póki co nie ma szans przeżyć bez produkcji samochodów spalinowych, nawet jeśli ich zakaz jest w perspektywie 10 lat. Jeśli ktoś pytałby o zdanie mnie, to w 2035 r. większość samochodów sprzedawanych w Europie Zachodniej będzie elektryczna i wtedy nagle duże kraje Zachodu zmienią zdanie, a w starym „bloku wschodnim” wciąż będziemy z elektryfikacją daleko do tyłu, ale nikt kompletnie się nami nie przejmie i zakaz i tak wejdzie w życie. Niemcy się wyżywią.