To portal o samochodach, więc czas na poradnik: czym dojechać do pracy, jeśli nie chcemy jeździć samochodem. Pod lupą pojazdy elektryczne, te oczywiste i te mniej.
Czas są trudne, komunikacja publiczna nie wydaje się szczególnie zachęcająca, a do pracy dojeżdżać trzeba. Wprawdzie paliwo jest teraz tanie, ale po co męczyć samochód codziennym użytkowaniem i siebie parkowaniem? Oto kilka propozycji, jak dojeżdżać do pracy bez samochodu, bez pocenia się i najlepiej też bez komunikacji miejskiej. Odpowiedzią są pojazdy elektryczne. To dobra okazja by przestać podchodzić do nich jak pies do jeża. Potrzeba tylko trochę odwagi, bo wydawać nie trzeba wcale aż tak wiele.
Gdy ktoś robi coś choć odrobinę niestandardowego to cała standardowa reszta nie wie, jak się do tego ustosunkować. Wczoraj wieczorem skakałem na skakance, a pewien przechodzień powiedział mi żebym kupił sobie wibrator. Widocznie dorośli ludzi nie powinni skakać na skakankach. W przeciwieństwie do tej sytuacji, widok różnych pojazdów elektrycznych pojazdów budzi życzliwe zainteresowanie. Najbardziej pewnej babci spodobała się elektryczna deskorolka, krzyczała do mnie tak trzeba żyć.
Też uważam, że tak trzeba żyć, czyli próbować różnych rzeczy z nadzieją, że okażą się lepsze niż to z czego korzystaliśmy do tej pory. Nie zawsze tak jest, ale co z tego. Na szczęście macie mnie i ja wam trochę podpowiem co wybrać, jeśli nie chcecie spoceni dojeżdżać do pracy, a komunikacji publicznej wolicie unikać i jednocześnie ograniczyć używanie samochodu. Bzzzzy, potrzebny nam będzie silnik elektryczny.
Rowerem do pracy
Rower jest wielce ok. Ma tylko taką wadę, że trzeba intensywnie ruszać nogami i niby miał być dojazd do pracy, a robi się z tego sport, pot i smród. Podobno ludzie dojeżdżający do pracy na rowerze dzielą się na tych, którzy śmierdzą i na tych, którym się wydaje, że nie śmierdzą. Rowerem do pracy dojeżdżać się da, ale jest to rozwiązanie dla tych, którzy mają blisko i mają się gdzie w biurze umyć. Rowery bez silnika odrzucamy ze względu na pot.
Właściwie to ułatwię wam lekturę tego tekstu i najlepsze rozwiązanie podam już na początku.
Sposób na dojazd do pracy? Elektryczna hulajnoga, czyli Xiaomi m365
Nikt nie śmie zagrać przy Jankielu. W oficjalnym sklepie Xiaomi m365 kosztuje 1 699 zł, da się ją również kupić sporo taniej. Oprócz kilku wad konstrukcyjnych zapewnia bardzo dobry stosunek ceny do możliwości. Najgorszy jest pękający zaczep w kolumnie kierownicy. Upierdliwe są czasami pękające opony, czy przecierający się kabel od tylnego światła. Podobno ze sprawą już się uporano i jest nawet jakaś akcja serwisowa na ten zaczep, ale zapisałem się na nią już w lutym i jakoś zaproszenia do serwisu wciąż się nie doczekałem.
Oprócz wad dostajemy spory zasięg, oczywiście zależny od masy ciała, wiatru i ciśnienia w oponach oraz stabilny sprzęt o przyjemnym przyspieszeniu. Można szukać innych elektrycznych hulajnóg, ale większość z nich dąży do parametrów tego produktu Xiaomi, starając się wycelować w podobną cenę. Można kupić sprzęt z lepszymi osiągami i jakością wykonania, ale trzeba sporo więcej zapłacić. Moim zdaniem, jeśli ktoś naprawdę gigantycznie dużo nie jeździ, to nie warto nadwyrężać portfela. Z racji popularności tego modelu na całym świecie, dla większości problemów jest już rozwiązanie online. Są też liczne propozycje modyfikacji, pakiety akumulatorów i gotowego do wgrania zmienionego oprogramowania.
Można kombinować, szukać czegoś innego, ale po co wyważać drzwi otwarte na oścież. Jeśli nam się jeżdżenie elektryczną hulajnogą nie spodoba, Xiaomi będzie łatwo sprzedać. To jest dobry wybór gdy zdecydujemy się na elektryczną hulajnogę, a elektryczna hulajnoga to w ogóle dobry wybór.
Jak tym się jeździ?
O tako. Trzymasz się rękami i przyspieszasz kciukiem. Jest też przydatny na dłuższych prostych tempomat. Nie ma w tym wielkiej filozofii, trzeba tylko uważać na dziury, krawężniki, kałuże, piach, liście itp. Latem jest miło, bo chłodzi pęd powietrza, a jesienią warto nałożyć okulary i chustę na twarz.
Można z tym wsiąść do metra lub tramwaju, bo łatwo się składa, ale nie jest to specjalnie wygodne w godzinach szczytu i trzeba w kółko mówić przepraszam, przepraszam, już to zabieram, uwaga bo zabrudzi panu spodnie. Da się, ale do wsiadania do tramwaju wymyślone lepsze sprzęty.
Elektryczna deskorolka - czy warto ją wybrac na dojazd do pracy?
Warto rozpędzić się na kawałku deski do 40 km/h, bez dwóch zdań warto. Skakanie ze skały w kombinezoniku z takimi malutkimi skrzydełkami to też na pewno fajna sprawa. Nikt nie zrobił tyle dla elektrycznych deskorolek co Casey Neistat jeżdżąc na Boosted Board. Też chciałem być jak Casey, ale niestety nie odkryłem, jak on to robi, że wciąż żyje przemieszczając się tą deską między samochodami i wstaje po każdym wypadku. Ja po swoim nie wstawałem dość długo.
Wszystko co mówią wam o właściwościach desek elektrycznych to nieprawda prawda, która jest podawana w niewłaściwej kolejności. Elektryczna deska to rzecz świetna, wrażenia z jazdy są fantastyczne, ale niestety jest to narzędzie szatana, które trudno polecać do na codzienne dojazdy do pracy. Rekreacyjna jazda po płaskim bulwarze jest ok, wielokilometrowa droga do pracy już nie bardzo.
Z tego urządzenia jest łatwo spaść, gdy się zagapicie. Niesforny piesek, niewidoczny kamień lub źle oszacowana wyrwa w chodniku mogą was bardzo szybko wsadzić w gips. Jeśli jednak w swoich dojazdach do pracy chcecie łączyć komunikację publiczną z elektrycznym pojazdem, to na pewno jest łatwiej wsiadać do tramwaju z ważącą kilka kilogramów deską, niż z kilkunastokilogramową, dużo większą i wymagającą składania hulajnogą. Ale komunikacja publiczna ma przecież nie być naszą opcją.
Przejeżdżałem po kilkanaście kilometrów dziennie deską i wciąż żyję. Jednak ryzyko wypadku przy codziennym przebywaniu na bardzo szybkim pojeździe, który tak naprawdę nie ma hamulców, jest wysokie. Nie wszystkim też przypadnie gustu brak amortyzacji, szczególnie gdy ich droga do pracy nie jest prosta jak stół. To świetne sprzęty, ale czy koniecznie musimy dojeżdżać na nich do pracy?
Co kupić mimo ostrzeżeń na dojazd do pracy?
Oferta jest bogata, aż za bogata. Skromnym mym zdaniem nie warto zbytnio zachwycać się walką na przyspieszenia czy prędkości maksymalną. Bardzo przydatną rzeczą w desce jest uchwyt, przy pomocy którego możemy ją szybko chwycić w dłoń by ją przenieść. Na pewno będziecie musieli to robić częściej niż byście chcieli. Miło jest również, gdy deska nie jest zbyt sztywna, a jeszcze milej, gdy użytkownicy nie skarżą się na zrywanie połączenia z pilotem, bo tylko dzięki niemu się hamuje.
Jeździłem sporo na desce Meepo i szczerze tego producenta polecam, ale elektrycznych deskorolek jest cała masa. Ta oczywiście nie jest tak gibka i mniej imponująca niż Boosted Board, ale jeździ wystarczająco szybko by wybić sobie zęby. Cena nie jest specjalnie wygórowana, a mimo braku dystrybucji w Polsce, gwarancyjna wymiana płyty głównej przebiegła bez problemów.
Tylko pamiętajcie, przy przyspieszaniu zablokujcie tylną nogę w kolanie, a przy hamowaniu przednią i lepiej załóżcie kask. Przyda wam się również, gdy zechcecie spróbować sprzętów jednokołowych.
Onewheel i inne przypadki
Może być Onewheel, może być Airwheel X3, albo jeszcze coś innego. Chodzi mi o elektryczne jednokołowce, niezależnie czy stoimy na nich przodem czy bokiem. Największą wadą tych urządzeń nie jest cena, bo kółko do trzymania między nogami można kupić już za około półtora tysiąca złotych (ale ceny Onewheel na allegro zaczynają się od 5 000 zł). Nie jest nią też konieczność nauki jazdy, na hulajnogę się po prostu wsiada i siup, a tu się tak nie da.
To oczywiście urządzenia wspaniałe, wesołe i wyróżniające nas z tłumu, ale jednej rzeczy nie da się w nich przeskoczyć - steruje się nimi balansem ciała. I tak, oczywiście da się tego nauczyć, ale ten sposób ma taką wadę, że łatwo wybić nas z równowagi. Przy napotkaniu niespodziewanej przeszkody, szansa na wypadek nagle wzrasta, bo odruchowo przechylając się w którąkolwiek stronę, automatycznie i gwałtownie zmieniamy tor jazdy. Nawet deskorolka nie reaguje tak dynamicznie, bo nie polega na żyroskopie, a promień skrętu ma jak statek transoceaniczny.
Zapewne zaraz ktoś wytknie mi, że na pewno nie umiem jeździć, jestem łamagą i w 20 minut można osiągnąć biegłość. Biegłość to może i osiągniemy, ale sposobu sterowania to już raczej nie zmienimy. Coś co jest świetne do rekreacji, albo okazyjnych przejażdżek, niekoniecznie sprawdzi się jako sprzęt do codziennego tyrania.
Dopuszczam, że ktoś może mieć inne zdanie, błędne, ale zawsze. Może po prostu wykazuję się zbyt asekuracyjną postawą w wyborze elektrycznego pojazdu na dojazdy do pracy i spadłem ze zbyt wielu urządzeń elektrycznych. Większość ludzi o 7 rano na pewno chce wyglądać kosmicznie i cool, a nie w miarę spokojnie dojechać do pracy.
Tradycjonalistów i zwolenników spokoju ucieszy oferta dwóch kółek. Wprawdzie na początku odrzuciłem rowery, ale elektryczne rowery to zupełnie inna sprawa.
Rower elektryczny na dojazdy do pracy
Rowery elektryczne często są postrzegane jako pojazdy dla osób starszych lub o niskiej sprawności fizycznej. Elektryczne wsparcie ma im pomóc zachować mobilność ułatwiając pedałowanie. W przypadku osób dojeżdżających do pracy ma inną zaletę, jest szansa, że mniej się spocą. Szansa, bo nogami wciąż machać trzeba.
To rozwiązanie na większe odległości. Na hulajnodze po 10 przejechanych kilometrach możemy odczuwać już znużenie. Nie chce się już na niej dłużej stać, a rower zapewnia większą wygodę. Silnik elektryczny swą prawdziwą przydatność pokaże na ostrych podjazdach, ale nie gwarantuje całkowitej suchości na plecach i pod pachami. Na upale samo ruszanie nogami na słońcu może zrobić swoje, a w deszcz też trzeba znaleźć w sobie wiele zacięcia by wyruszyć z domu. Użytkując rower przez większość roku trzeba go też i siebie dobrze wyposażyć. Nawet buty nie będą wyglądać dobrze po przejeździe bardzo mokrą drogą. Nie należy liczyć, że wsparcie elektryczne rozwiąże wszystkie problemy związane z dojeżdżaniem rowerem do pracy, choć na pewno bardzo mocno ogranicza ten podstawowy, zmęczenie.
Oferta rynkowa elektrycznych rowerów jest bardzo szeroka, kupimy elektryczne rowery miejskie, małe składaki i tzw. górale, rowery toporne i takie modne. Rozmaite startupy wręcz prześcigają się by rower elektryczny odkryć na nowo. Ceny rozpoczynają się nawet od 2000 złotych i oczywiście, jak w przypadku większości produktów, dostaniemy taką jakość, ile wydaliśmy pieniędzy. Chcąc kupić solidny sprzęt musimy wydać o wiele więcej, 2000 zł to kosztuje sam zestaw do konwersji zwykłego roweru na elektryczny napęd.
Rower elektryczny trzeba mieć też gdzie trzymać. Wysoka cena, bo 10 000 złotych to nie jest szczyt cennika za sprzęt renomowanej firmy, zniechęca do przypinania pod biurem. Niestety jest też ciężki, więc codzienne wyciąganie go z piwnicy, czy stawianie pionowo by zmieścił się do windy, może poważnie zawęzić grono potencjalnych klientów. Jego zakup to już poważne zobowiązanie przed samym sobą, że będziemy pedałując dojeżdżać do pracy, a po deszczowym miesiącu może nam się odechcieć.
Nie ma rozwiązań bez wad
Wydaje się, że do omówienia pozostały jeszcze elektryczne skutery i motocykle, ale omówione nie zostaną. Ich zastosowanie jest niemal identyczne, jak wersji spalinowych - trzeba poruszać się jezdnią, a nie po drodze rowerowej, czy chodniku. Rynek w większości skupia się na motorowerach, a takich rodzynków, jak rozpędzający się prawie do 100 km/h elektryczny Super Soco TC Max praktycznie nie ma.
Oferta pojazdów elektrycznych jest na tyle bogata, że każdy może wybrać coś dla siebie, dopasowując urządzenie do charakteru i długości drogi do pracy. Dojeżdżać do pracy można na przeróżnych dziwadłach, ale w perspektywie wielu kilometrów w kołach i nogach trzeba kilka spraw zbilansować. Tam gdzie wygrywa wygoda, może przygrywać cena. Dla przeciętnego osobnika, który rano wychodzi z bloku i jedzie do biurowca, najlepsza będzie elektryczna hulajnoga.