Wtorkowy przegląd motocykli z jedną cechą. Obcy kontra elektryczność
Co wtorek mamy pomysłów worek. Dziś BMW R18 w delikatnej stylizacji, stoczy bój z nadchodzącą elektrycznością.
Jeśli chodzi o wtorek, to są dwie zasady. Pierwsza - we wtorek zawsze jest korek. Druga - być może będzie dziś cykliczny przegląd, który nigdy więcej się nie ukaże. Tak jak Marek Suski lubi sobie przejrzeć co nieco i my lubimy zaglądnąć tu i ówdzie. Ówdzie mieści się dziś pod adresem Bardzo ciekawe jednoślady z jedną dominującą cechą.
Dziś w zestawie: BMW które rozjechało obcego, zbudowane na motocyklu, który udaje Harleya oraz dwa motocykle elektryczne. Bardzo mi przykro, ale każdy z nich ma coś interesującego. Zrobię ukłon w stronę tradycjonalistów i zaczynam od BMW.
Custom BMW R18 alien face
Model R18 ma drażnić Harleyowców. Marka, która słynie z motocykli wyprawowych, postanowiła zrobić pojazd w stylu drugiej marki, tej słynącej z silników robiących bul bul stop bul bul i kierującej swą ofertę do trochę innych motocyklistów. Tak powstało R18, które też robi bardzo dobre pyr pyr. Słyszałem na własne uszy.
Widziałem, że R18 będzie można sobie dość fantazyjnie konfigurować, lecz tego dzieła się nie spodziewałem. Powstała sztuka nazywa się Spirit of Passion. Myślę że przetłumaczenie tej nazwy na Duch Puszczy, nie jest dużym nadużyciem, choć na pewno do żadnego lasu nie wjedzie.
Nie wiem, czy po pojazd z taką modyfikacją ustawiłaby się kolejka chętnych, ale oficjalnie jestem pod wrażeniem. Ten błotnik z rozciągniętym jakby samochodowym grillem na pewno nie wydawaje się oczywistą przeróbką.
W customowych motocyklach króluje minimalizm, pojazdy są mocno oskubywane i często cięte. Ten ma oryginalną ramę, a zamiast mu ujmować, dodano elementy, które całkowicie zmieniają sylwetkę pojazdu. Tylne koło też dostało niespodziewaną osłonę.
To dzieło Kingston Customs współpracującego z Motorradem. Pojazd niżej, to już tylko sam producent z kompletnie innej planety.
Motocykl elektryczny z największym obiecanym zasięgiem
Długo się wahałem (z minuta się zeszła), którego elektrycznego ścigacza wam pokazać. Na tapecie był ten, nazywa się Sondors.
Głównie za sam wygląd. Ale przegrał z TS Bravo, który wygląda gorzej, ale za to nadrabia obietnicami.
Twórcy TS Bravo najprawdopodobniej obrabowali fabrykę plastiku i postanowili zużyć na jego zabudowę cały łup. TS Bravo jest elektryczny i twierdzi, że na jednym ładowaniu przejedzie 419 kilometrów. Żebyście zrozumieli, jak nierealna jest to liczba, przypomnę wam, że równie elektryczny Harley-Davidson LiveWire ma 158 kilometrów zasięgu.
Zestaw akumulatorów ma pojemność 16,6 kWh, czyli tak z jedną kilowatogodzinę więcej od Harleya. Trudno więc twierdzić, że jest to solidna podstawa do deklarowania zasięgu na miarę przyzwoitego elektrycznego samochodu. Ten zasięg ma być osiągany przy prędkości 50 km/h, przy 120 km/h ma TS ma osiągać 150 kilometrów. To wciąż odważna deklaracja.
Bravo ma jeszcze dwie inne wyróżniające go cechy. Prędkość maksymalna to 135 km/h. Nie jest gigantycznie wysoka, ale producenci elektrycznych jednośladów raczej się przy tej wartości nie rozpędzają. Harley oczywiście ma wyższą (177 km/h), lecz tu wchodzi druga cecha TS Bravo. Ma być wielokrotnie tańszy, wyceniono go na 10 tys. euro, czyli około trzykrotnie taniej od pojazdu elektrycznego z Milwaukee. W tym może tkwić jego prawdziwa siła, a nie w deklarowanym zasięgu, bo to jednoślad na dojazdy do pracy.
Alrendo TS Bravo można zamawiać w niektórych krajach Europy, ale nie tych z UE. Kolejnego jednośladu raczej w Europie nie spotkamy, szkoda, bo można w nim całkie spore kanapki schować.
Motocykl elektryczny z przestrzenią bagażową
Niestety z taką, która niewiele znaczy, ale doceńmy ten gest. Pojazd niestety trzeba bardziej nazwać motorowerem niż motocyklem, ma tylko 50 km/h maksymalnej prędkości. Swym wyglądem stanowczo bardziej mnie kupuje niż oba pojazdy elektryczne piętro wyżej. Oto stylizacja retro z Nowej Zelandii.
Już bym chciał zakrzyknąć, że jest ładny, ale praktyczności tu brak, bo na takim motorowerze trzeba jeździć pochylonym, ale jest iskierka na torcie. Oprócz wymienialnej baterii, w tym pojeździe przewidziano schowek, co niewątpliwie wyróżnia go na tle elektrycznych jednośladów.
30 litrów wolnej przestrzeni mieści się między nogami, bo silnik elektryczny pracuje w tylnym kole. W USA pojazdy tego typu mają jeszcze pedały, którymi udają elektryczny rower, tutaj producent nie zdecydował się na maskaradę. To cafe racer, w którym można zmieścić plecak z kanapkami do szkoły, bo żaden kask raczej się tam nie zmieści. Nie wiem, jak daleko trzeba dojeżdżać do szkoły w Nowej Zelandii, ale razem z powrotem trzeba się wyrobić w 100 kilometrach, bo tyle zasięgu ma motorower firmy FTN. Nie można im zarzucić, że chcą podbić rynek chwytliwą nazwą swego jednośladu.
Mieszkamy na złym kontynencie
W Polsce najlepiej sprzedającym się elektrycznym motocyklem został Super Soco TC Max, który gościł w naszej redakcji. Zainteresowani takim rodzajem transportu na pewno by się ucieszyli, gdyby miał większą konkurencję. Przepisy homologacyjne sprawiają, że łatwiej sprzedawać jest motorowery, a nie motocykle. Dlatego najczęściej spotykamy elektryczne pojazdy z mocno ograniczoną maksymalną prędkością. TS Bravo raczej u nas prędko nie zobaczymy, pojazdu FTN również, ale Sondors prowadzi sprzedaż elektrycznych rowerów na terenie Europy.
A ja najchętniej to i tak bym się tym R18 przejechał.