Restomody bywają piękne, nijakie lub koszmarne. Ta Corvette należy do tej ostatniej kategorii
Zawsze chciałem mieć takie coś - śpiewał zespół Blenders w piosence Ciągnik. To zdanie zapewne choć raz w życiu wypowiedział każdy fan motoryzacji. Wiele tych przypadków mogło dotyczyć Chevroleta Corvette różnych generacji. Czy można by tak jednak zaśpiewać myśląc o restomodzie upodabniającym piątą generację Corvette do modelu C1 z 1953 r.? Mam wątpliwości...
Restomody to wyjątkowo ciekawa kategoria tuningu. Zdarzają się przeróbki świetne, zdarzają się ciekawe w zamyśle i gorsze w wykonaniu, bywają też okropne. Kusi, by Chevroleta Corvette C5 Z06 przerobionego na C1 wpisać właśnie do tej ostatniej kategorii.
Nie jest to bynajmniej jedyny Chevrolet Corvette na świecie przerobiony w taki sposób.
Za modyfikacje odpowiedzialna jest firma Advanced Automotive Technologies (ATT). Nie jest znana dokładna liczba takich potworków, ale szacuje się, że mogło ich powstać około 200. Widoczny na zdjęciach samochód ma jednak asa w rękawie - większość pozostałych egzemplarzy, za które zabrało się ATT, były standardowymi Chevroletami. Opisywany tu model to jedna z 6 sztuk oparta na wersji Z06, która w porównaniu z bazową miała więcej mocy (411 zamiast 355 KM). Z06 to także zmodyfikowana stylistyka, ale po restomodzie jedyne wyróżniki tego wariantu, które nadal można zauważyć, to ścięta tylna szyba (w miejsce stosowanej zwykle kopuły) oraz wloty powietrza przed tylnymi kołami.
Pewne zmiany zaszły także pod maską.
Samochód dysponuje oczywiście właściwym dla wersji Z06 silnikiem LS6. Motor poddano kuracji wzmacniającej, za którą odpowiada John Lingenfelter. Nie podano informacji dotyczącej uzyskanego efektu - po przejrzeniu oferty Lingenfeltera można jedynie podejrzewać, że jest to co najmniej 480 KM. Pod maską znajdziemy też nowe, dyskusyjnej urody osłony silnika ze stylizowanym napisem Fuel Injection. Za przekazanie napędu na tylną oś odpowiada seryjna, 6-biegowa przekładnia mechaniczna.
Choć aerodynamika pojazdu zapewne nieco na zmianach ucierpiała, to dzięki modyfikacjom silnika osiągi powinny być co najmniej tak dobre jak w aucie seryjnym. Oznaczałoby to prędkość maksymalną wynoszącą 275 km/h oraz przyspieszenie od 0 do 100 km/h w 4,2 s.
Samochód, należący wcześniej do kolekcji Kena Lingenfeltera, otrzymał także felgi z nowszej Corvette C6 Z06. We wnętrzu czerwonego dziwoląga znajdziemy czarną, skórzaną tapicerkę. Przebieg to na chwilę obecną zaledwie 9400 mil, co daje odrobinę ponad 15 tys. km.
Szkoda tylko, że auto wygląda tak jak wygląda.
Sam przód wygląda znośnie. Tył nawet odrobinę lepiej. Problem w tym, że te części auta w połączeniu z jego linią boczną prezentują się wręcz absurdalnie. Nie pomagają też wspomniane czarne, plastikowe wloty powietrza przed tylnymi kołami, które przy chromowanych listwach wyglądają jak pryszcze czy blizny. Najbardziej boli mnie to, że tak zmodyfikowanych aut powstało aż tyle - od dzieciństwa bardzo lubię Corvette 5. generacji i ten restomod jest jednym z gorszych, jakie widziałem.
Jeśli jednak komuś taki pojazd by odpowiadał, warto rozbić świnkę-skarbonkę i wziąć udział w licytacji - Corvette jest bowiem na sprzedaż. Aukcja rozpocznie się 3 stycznia i potrwa 10 dni.