Zielona strzałka do zmiany. Przeszłość nas goni
Od niedawna rozpowszechniana jest wiadomość, że słynny martwy przepis wymagający zatrzymania się przed “zieloną strzałką” ma zostać zniesiony. Jak w ogóle do tego doszło, że ten przepis kiedyś powstał?

O zmianach na nowe bardzo ładnie napisał TUTAJ redaktor Stawski, dlatego nie będę przepisywał tego samego po raz drugi, a i nie to chciałem przekazać ludzkości. Generalnie, przepis o obowiązkowym zatrzymaniu przed sygnalizatorem S-2, bo o nim tutaj mowa, nie istnieje od zawsze, a od około 25 lat. Można rzec, że planowana nowelizacja to zatoczenie koła i znalezienie się w tym samym punkcie, co ćwierć wieku temu.
Obowiązek zatrzymania wprowadzono w 2003 roku
Nowe przepisy zostały uchwalone 31 lipca 2002 roku, natomiast obowiązywać zaczęły od początku następnego. Zmiana powstała pod wpływem dostosowywania przepisów pod unijne wymogi, ponieważ Polska w tamtym czasie usilnie starała się o członkostwo w Unii Europejskiej. Okazało się bowiem, że polskie zasady ruchu rzekomo gwałcą Konwencję Wiedeńską.
W ramach aktualizacji zasad ruchu, od 2003 roku kierujący dojeżdżający do sygnalizatora świetlnego z zapaloną zieloną strzałką musiał wpierw zatrzymać pojazd przed owym sygnalizatorem, dokonać oceny warunków ruchu, po czym dopiero ewentualnie ruszyć. Taki manewr powtórzyć musiał następnie każdy kolejny dojeżdżający na pole position kierowca. Czy wszyscy tak robili? Pomidor.
Wcześniej, oprócz sygnalizatora S-2, obowiązywały również metalowe tabliczki z zieloną strzałką
Naturalnie, przede wszystkim nie trzeba było po prostu stawać na baczność, a jedynie zwolnić i zachować należytą uwagę. Zachowanie kierowców wobec zielonej strzałki nie różniło się niczym od wyjazdu z drogi podporządkowanej, gdzie obowiązku bezwarunkowego zatrzymania się również nie ma. Każdy sam subiektywnie ocenia sytuację.
Natomiast ponad dwie dekady temu, równolegle z sygnałem świetlnym, spotykało się również metalowe tabliczki z zieloną strzałką. Działało to z grubsza tak, że warunkowy skręt dozwolony był po prostu przez cały czas. Sygnalizacja świetlna zapala się w określonych fazach, tak że czasami manewr jest możliwy, a czasami nie. Blaszana tabliczka miała charakter stały, niezależny od organizacji oświetlenia na skrzyżowaniu.

Zielone strzałki w formie świetlnej i stałej wprowadzono po raz pierwszy w 1968 roku
Co zabawne, po raz pierwszy możliwość warunkowego skrętu w prawo wprowadzono w odniesieniu do… Konwencji Wiedeńskiej. Czyli tego samego dokumentu, który 35 lat później rzekomo narzuci nam jego istotną modernizację.
Przepis dopuszczający skręt w prawo na czerwonym pojawił się w polskim prawie w 1968 roku. Zakładał on od samego początku dwa warianty: metalowej tabliczki i sygnału świetlnego. O ile zaiste oba figurowały w rozporządzeniu równolegle, o tyle w rzeczywistości dominująca była blaszana tabliczka. Dlaczego? Bo była tańsza.
Gwałtowny przyrost liczby zielonych strzałek nastąpił w latach 80.
Z uwagi na ciągle rosnący ruch drogowy w miastach, postanowiono niskim kosztem go upłynnić. Dlatego populacja zielonych strzałek zaczęła lawinowo rosnąć. Koszt wyprodukowania, łatwość montażu i brak zasadniczej ingerencji w organizację ruchu sprawił, że na większości skrzyżowań można było spotkać zawieszoną pod sygnalizatorem świetlnym tabliczkę z zieloną strzałką.
Według Konwencji Wiedeńskiej na czerwonym świetle zawsze trzeba się bezwarunkowo zatrzymać
I tak tu się powoli żyło w tej Polsce, aż ktoś zaczął porównywać przepisy lokalne i międzynarodowe. Okazało się wtem, że zasada ruchu pozwalająca wykonać płynny skręt w prawo na czerwonym jest niezgodna z prawem. Kością niezgody była głównie tabliczka, ponieważ miała charakter stały i na swój sposób nadpisywała sygnalizację świetlną, co samo w sobie stanowi sprzeczność. Jak polscy urzędnicy rozwiązali problem? Po linii najmniejszego oporu, czyli nakazali zlikwidować wszystkie blaszane tabliczki i pozostawić wyłącznie sygnalizację świetlną S-2.
Ustawodawcy zaszli na tyle daleko, że podle nowych przepisów nie tylko usunęli większość zielonych strzałek z ulic, co znacznie ograniczyli możliwość montowania tych wyświetlanych. Według ich interpretacji przepisów międzynarodowych, warunkowy skręt w prawo możliwy był wyłącznie bez wchodzenia w kolizję z innymi uczestnikami ruchu. Czyli coś na wzór manewru w odniesieniu do sygnalizatora S-3.
Urzędnicy byli nadgorliwi, a kierowcy oburzeni
Co się wydarzyło po rozpoczęciu obowiązywania nowych zasad ruchu, eliminujących większość możliwości warunkowego skrętu w prawo na czerwonym świetle? Nastąpiła detonacja.
Z uwagi na zmniejszenie płynności ruchu, odwrotnie proporcjonalnie wzrosły korki na drogach. Kierowcy naturalnie strasznie narzekali na aktualizację przepisów i trudno się im dziwić. Nawet władze większych miast oddolnie próbowały jakoś ominąć te zasady, niemniej nie było to niestety wykonalne.
W 2008 roku nastąpiła odwilż
Rygorystyczne zmiany poluzowano kilka lat później, kiedy wszyscy zrozumieli, że rewolucja zjadła własne dzieci i zaczęła bekać przy stole. Aż tak daleko posunięta modernizacja zasad ruchu nie była konieczna, ponieważ bez specjalnego wysiłku można było określić od nich wyjątek. Tak też uczyniono i od 2008 roku montaż sygnalizatorów S-2 był możliwy już na każdym skrzyżowaniu.
Przepis o obowiązkowym zatrzymaniu natomiast pozostał. Tylko do głów kierowców jakoś nie przeniknął, ale to zupełnie inna kwestia.







































