Zepsuta klimatyzacja w aucie po gwarancji? Nie jedź do ASO, albo jedź i płać bez sensu
Na redakcyjną skrzynkę mailową dotarła do nas wiadomość od właścicieli Subaru Forestera. Zepsuta klimatyzacja w aucie skłoniła ich do wizyty w ASO, ale to nie był najlepszy pomysł.
Autoryzowane stacje obsługi mają wśród wielu osób marną opinię. Często całkiem zasłużoną, opierającą się nie tylko na wysokich cenach, ale odnoszącą się także do niezbyt dobrej jakości usług. Dochodzi czasem do tego pogardliwe używanie określenia „wymieniacze”, mające podkreślić fakt, że nawet nie próbowano czegoś naprawić - od razu wymieniono i było drogo!
Ale nawet to wymieniactwo każe czasem otworzyć szeroko oczy ze zdumienia, co udowadnia zepsuta klimatyzacja w aucie Czytelników
Subaru Forester zostało zakupione w jednym z polskich salonów tej marki w 2018 r. Do bieżącego roku nic poważnego z Foresterem się nie działo - a przynajmniej nic, co wymagałoby wspomnienia o tym w mailu przesłanym do nas. Auto od początku było serwisowane w tym samym miejscu, gdzie je kupiono.
Niestety niedawno z kompresora klimatyzacji zaczęły dobiegać odgłosy tarcia. 22 lipca użytkowniczka auta udała się do serwisu celem zdiagnozowania problemu. Postawiona diagnoza nie wykraczała swoją szczegółowością ponad to, co Czytelnicy i tak już podejrzewali - trzeba było wymienić sprężarkę.
Za jedyne 8668,52 zł
Co więcej, żeby ASO go w ogóle zamówiło, zapłaty trzeba było dokonać z góry. To wydało się klientom nieco podejrzane, zwłaszcza gdy w rozmowie telefonicznej dowiedzieli się, że w trakcie prac nad autem może się ujawnić więcej niesprawnych elementów - np. chłodnica klimatyzacji. Ostrzeżono, że koszty mogą wzrosnąć do okolic nawet 13 tys. zł. W tym miejscu warto wspomnieć, że samochód w chwili awarii miał przejechane... 66 tys. km.
Nasi Czytelnicy stwierdzili, że do kogo jak do kogo, ale do ASO chyba powinni mieć zaufanie, i za kompresor zapłacili. Poprosili jedynie o zwrot starego przy odbiorze auta. Cała naprawa kosztowała ostatecznie 9243,81 zł.
Właściciele auta stwierdzili, że oddadzą stary kompresor do innego serwisu
Serwis ten specjalizuje się w naprawie klimatyzacji samochodowych i przy okazji prowadzi własną stację kontroli pojazdów. Poproszono o diagnozę usterki i o ewentualną naprawę.
Jak się okazało, przyczyną usterki było błahe zanieczyszczenie sprzęgiełka - być może (według mechanika) związane z faktem, że w okresie zimowym Forester jeździł bez włączonej klimy. Sprzęgiełko wyczyszczono, a przy okazji wymieniono łożysko na nowe - nie wymagało tego, ale skorzystano z okazji, że kompresor jest i tak wymontowany. Całość kosztowała, uwaga, 200 zł. Słownie: dwieście złotych.
I teraz tak: ASO może bym nawet próbował jakoś bronić, gdyby ten nowy kompresor był jakiegoś nieco mniej popularnego producenta, albo sygnowany logiem producenta auta (czyli mówilibyśmy wtedy o tzw. OE). Ale nie - zastosowano kupiony na wolnym rynku zamiennik firmy Valeo (i tak dobrze, że markowy), który na tymże wolnym rynku kosztuje nie więcej niż ok. 2200-2300 zł. No przyznam, że marża na poziomie co najmniej 6 tys. zł na takim elemencie to dość odważne zagranie, zwłaszcza że nie mówimy o marce z segmentu premium - choć w Polsce wiele osób z niezrozumiałych powodów za taką ją uważa. Zdenerwowanie właścicieli auta jest więc zrozumiałe.
Z drugiej strony, trzeba też powiedzieć, że ASO zwykle działają według procedur ustalonych przez producenta auta. Jeśli coś jest zepsute, to się nie docieka dlaczego, tylko właśnie wymienia. Można więc mieć uzasadnione pretensje co do marży serwisu oraz do tego, że wymagana była przedpłata (bardzo jestem ciekaw, na ile sprawnie przebiegłby zwrot środków, gdyby to jednak nie była wina kompresora), ale do technologii naprawy już nie - poza tym o poziomie kosztów poinformowano klientów wcześniej.
Z tego wszystkiego płyną dwa morały
Pierwszy jest taki, że naprawa w ASO po okresie gwarancji bywa naprawdę złym pomysłem - obojętnie czy problemem jest zepsuta klimatyzacja w aucie czy cokolwiek innego. Tak, to często są wspomniani „wymieniacze” - biada temu, kto o tym zapomni. Jemu i jego portfelowi.
Drugi morał jest taki, że zimą układ klimatyzacji także powinien pracować. Tak naprawdę zabrudzenie sprzęgiełka w Foresterze czytelników to niewielki problem, bo teoretycznie po kilkumiesięcznym bezruchu kompresor mógłby się po prostu zatrzeć - a wtedy nawet w serwisie niezależnym koszt naprawy na pewno nie zamknąłby się w 200 zł. Rzecz w tym, że sprężarka podczas swojej pracy jednocześnie się smaruje - gdy długo nie pracuje, to pierwsze chwile od uruchomienia to praca praktycznie „na sucho”. A zatarcie kompresora to ryzyko, że opiłki metalu trafią do układu - w optymistycznej wersji wystarczy płukanie całości, w pesymistycznej trzeba będzie wymienić jeszcze kilka rzeczy... A kwota rachunku szybko wzrośnie.
Nie ma się co przejmować, że używanie klimatyzacji zimą coś uszkodzi - jeśli będzie zbyt zimno, to po prostu sprężarka się nie uruchomi. Ale jeśli już się uruchomi, to będzie nieocenioną pomocą przy usuwaniu pary z szyb. I najważniejsze: może działać razem z ogrzewaniem.
Właścicielom auta współczuję, ale wątpię, by coś tu się jeszcze dało wskórać.