Spróbowałem ominąć strefę czystego transportu w Warszawie. Zamiast 17, zrobiłem ponad 40 km
Spróbowałem ominąć niedziałającą jeszcze strefę czystego transportu w Warszawie, żeby sprawdzić jak to będzie. Już wiem: na dłoni wyrośnie mi całe arboretum, jeśli ten idiotyzm poprawi jakość powietrza choć odrobinę.
Kilka dni temu musiałem dojechać z ulicy Staniewickiej na Bródnie do pałacu w Wilanowie. To właściwie przejazd przez Warszawę w niemal prostej linii. Niezbyt skomplikowany, zajmujący ok. 40 minut i wymagający przejechania kilkunastu kilometrów. Już miałem ruszać w drogę, gdy nagle pomyślałem sobie: a gdyby tak spróbować ominąć strefę czystego transportu? W końcu ten potworek rusza już za sześć tygodni, o czym ludzie nie mają bladego pojęcia i nie są w stanie nawet zwizualizować sobie z jakimi problemami będzie się to wiązało. Uznałem, że pojadę tak, żeby nie wjechać do strefy.
Zmusiłem więc aplikację od map do pokazania mi trasy alternatywnej
Musiałem wklepać ją ręcznie podając przystanki po trasie, bo Google nie ma jeszcze opcji „omijaj strefę czystego transportu”. Dostałem dwie wersje: pierwsza miała 38 km, druga 44 km. Różniły się od siebie nieznacznie – obie wymagały wjazdu na zachodnią obwodnicę miasta i właściwie objechania go w całości. Przypomnę, że pierwotna trasa przez SCT liczyła sobie 17 km, więc obie trasy oznaczały wzrost od 223 do 259 proc. w stosunku do standardowego przejazdu.
W obu przypadkach trasy alternatywnej musiałem przejechać przez węzeł przy wjeździe na most Grota-Roweckiego. Jest to miejsce, na którym zawsze trwa korek i nie inaczej było tym razem. Mimo godzin lunchowych, gdy ruch zwykle jest mniejszy, stałem tam 20 minut – auto prawie się zagotowało. A gdy wprowadzi się strefę, ten korek stanie się jeszcze gorszy, bo doleje się tam samochodów, które normalnie pojechałyby przez miasto.
Korzystając z własnego rozeznania Warszawy udało mi się jeszcze obmyślić jedną trasę wokół strefy, która wydłużyła dojazd z 17 do jedynie 29 km, ale jak się okazało – wyłącznie w teorii, ponieważ jeden z jej fragmentów nie jest przejezdny z powodu robót drogowych.
Ostatecznie przejazd wokół strefy zajął mi ponad godzinę i przejechałem nie 44, a 46 km według wskazań licznika. Oznacza to, że zużyłem co najmniej 1,5 litra nadprogramowego paliwa, czyli wydałem 10,5 zł na samo objeżdżanie strefy. Oraz oczywiście wyemitowałem dodatkowe 4500 g dwutlenku węgla, nie wspominając o innych tlenkach azotu czy węglowodorach. I to wszystko jest zupełnie akceptowalne, natomiast nieakceptowalne byłoby, gdybym te 1,5 litra zaoszczędził jadąc krótszą drogą.
Mój umysł nie może pojąć idiotyzmu tej sytuacji
W której mogę pojechać krótszą drogą samochodem o niższej emisji szkodliwych substancji, ale jeśli mój samochód emituje więcej trucizny, to muszę zrobić nim trzy razy więcej kilometrów. To jest jakiś horror lub wyrafinowany żart z obywateli. Nie da się mieszkać w Warszawie, jeździć samochodem, ale nie przejeżdżać przez strefę – jest to z rozmysłem stworzone tak, żeby jak najbardziej utrudnić życie.
Jeśli mieszkacie w Warszawie, ale nie jesteście tu zameldowani, to już od 1 lipca macie wielki problem. Być może jeszcze nie od tego 1 lipca – chyba, że jeździcie starym dieslem z roku 2005 lub wcześniejszym – ale już za 2 lub 4 lata ten horror dojedzie was z całą mocą, nawet jeśli macie nowszego diesla lub auto benzynowe. Przypomnijmy, że za 3,5 roku do Warszawy wjadą tylko samochody wyprodukowane w roku 2015 r. lub nowsze, jeśli chodzi o diesle. Jeśli więc dziś macie VW Golfa VII z 2013 r. z dieslem 2.0 TDI, to za 3,5 roku będziecie musieli się go pozbyć. Dotyczy to RÓWNIEŻ osób mieszkających w Warszawie. Tak tylko przypominam, gdybyście uwierzyli w te kłamstwa.