Przeczytałem ostatnio wypowiedź, którą podesłał mi kolega. Autorem jej jest niejaki Marek Józefiak, populista. Zainspirowało mnie to do pytania na niedzielę.
Marek Józefiak na swoim Facebooku w publicznie dostępnym poście pisze tak:
„Jeśli miałbym wskazać jedną, jedyną rzecz, która powoduje, że jazda po polskich drogach przypomina rosyjską ruletkę, w której co roku, zupełnie bez sensu, ginie trzy tysiące ludzi, to byłby to ten jeden pokazany niżej fakt.
Mamy za niskie mandaty.“
Myślę, że już wiecie, dlaczego w pierwszym zdaniu nazwałem autora populistą. Twierdzenie, że mandaty są w Polsce za niskie to najczystszy populizm. Zresztą można poczytać inne posty tego autora, posługuje się on m.in. stwierdzeniami typu „autostrady w centrum miasta”, też jednym z moich ulubionych chochołów – jak żyję nie widziałem autostrady w centrum miasta, co najwyżej wielopasmowe ulice.
Odrąbmy rękę złodziejowi
W Polsce za niskie są kary za kradzieże! Kradzież jest bardzo zła. Złodziejom powinno się odrąbywać ręce na miejscu. To ich odstraszy! – dokładnie tak samo brzmią słowa o za niskich mandatach. Problem w tym, że wysokość kary nikogo nie odstrasza od dokonania czynu niezgodnego z prawem, ponieważ nikt nie zakłada, że zostanie złapany. Nawet jeśli mandat za zbyt szybką jazdę wynosiłby 100 tys. zł + konfiskata samochodu, i tak najpierw w swojej głowie dokonałbyś/ałabyś kalkulacji, czy jest duża szansa na bycie złapanym/ą i na tej podstawie zostałaby podjęta decyzja: jedziemy za szybko lub nie. Nikt nie kalkuluje w taki sposób: eee tam, kara za bardzo szybką jazdę to tylko 500 zł, to dam po garach do końca. No jakby to było 5000 zł to bym nie dał. To tak jakby zapytać kogoś, czy wolałby zgubić 10, czy 100 zł. Wolałby nie zgubić w ogóle.
Pan Marek przytacza też ciekawy wykres
To wykres zależności między maksymalną karą za przekroczenie prędkości a średnimi zarobkami. Pominę że wykres jest bzdurny, bo w Polsce maksymalną karą za przekroczenie prędkości jest grzywna w wysokości 5000 zł, a 500 zł to tylko wartość z taryfikatora, której kierowca może nie przyjąć. Ale ważne jest co innego. Na wykres tych proporcji nałożyłem liczbę ofiar śmiertelnych wypadków samochodowych na 100 tys. mieszkańców w danym kraju.
Jaką widać zależność? Żadną. Węgry ze swoimi bardzo wysokimi mandatami mają 4-krotnie więcej ofiar na 100 tys. mieszkańców niż Wielka Brytania i 2 razy więcej niż Niemcy mimo gigantycznej dysproporcji w wysokości mandatów. Hiszpania i Czechy – wysokość mandatów taka sama, a różnica w liczbie zabitych ogromna. Polska – wiadomo, niskie mandaty i dużo zabitych, więc świetnie się wpisuje. To teraz uważajcie.
Jest taki kraj: Kenia. To w Afryce. W Kenii, jeśli przekroczysz prędkość o 16 km/h, płacisz karę w wysokości 10 tys. szylingów kenijskich. Średnia miesięczna pensja w Kenii to 6500 szylingów. Nietrudno obliczyć, że Kenia byłaby gdzieś na szczycie tej listy z wynikiem 153% średniej miesięcznej pensji na jedno przekroczenie. Kenia powinna być więc oazą bezpieczeństwa drogowego. Tylko że tam ginie 29 osób na 100 tys. mieszkańców, 10 razy więcej niż w Wielkiej Brytanii. O do licha, jak to możliwe panie Marku? No spoko, nie oczekuję odpowiedzi, przecież wiem że Pan nie wie.
To nie niskie mandaty powodują, że ludzie jeżdżą szybko. To połączenie dwóch, a właściwie trzech czynników. Pierwszy i najważniejszy – to mała szansa na złapanie. Drugi – słaba infrastruktura drogowa przy stale rosnącej liczbie użytkowników dróg. Jedzie się za wolno, więc kiedy się da, to się wciska żeby nadrobić. Trzeci – samochody są coraz mocniejsze i coraz łatwiej jest jechać 100 km/h lub więcej nie zauważając tego. Jest tylko jedna zależność: im zamożniejsze i lepiej rozwinięte społeczeństwo obywatelskie, tym mniej ofiar. Liczba samochodów i wysokość mandatów nie ma tu znaczenia.
Konsekwencje wyższych mandatów, ale takich radykalnie wyższych
Po pierwsze – spadek wpływów z mandatów. Większość osób po prostu by ich nie płaciła. Trzeba byłoby wszczynać postępowania egzekucyjne, zajmować majątki, wymieniać pisma, słać ponaglenia. Zatrudniać dodatkowych komorników, użerać się, walczyć o swoje itp. Kierowcy regularnie nie przyjmowaliby bardzo wysokich mandatów, zatykając sądy kolejnymi sprawami, które ciągnęłyby się i ciągnęły.
Po drugie – wzrost łapownictwa u policjantów. Przypuśćmy, że policjant ma możliwość nałożyć na nas mandat w wysokości 5000 zł. Jesteśmy w tej sytuacji gotowi zrobić wiele, żeby do tego nie dopuścić. Chętnie zapłacimy 500 zł, żeby nie zapłacić 5000 zł. Policjant zarabia często 3000 zł na rękę. Jeżdżąc w drogówce i mając tak duże prerogatywy jest w stanie dodać do tego 1000 zł dziennie. Żadne kamery na mundurach nic nie pomogą, wystarczy nic nie mówić i pokazać kierowcy kartkę: 5000 zł z taryfikatora, 500 zł bez taryfikatora. Sprzedane. A skoro już o korupcji mowa, to obecnie kierowcy wolą zapłacić, ale „bez punktów”, bo punkty karne i perspektywa utraty uprawnień działają na nich bardziej dyscyplinująco niż pieniądze.
Ludzie, którzy spowodowali śmiertelne wypadki nie jechali za szybko dlatego, że mandaty są niskie, tylko dlatego, że przyjęli, że im się upiecze, że dadzą radę uniknąć kary – jaka by ona nie była.
I co w związku z tym?
Trzeba przede wszystkim poprawić nieuchronność. Wiele z nowych samochodów ma nadajnik GPS, a jeśli nie ma, to można go zamontować. Sprawa wydaje się technicznie prosta. Złapano cię za rażące przekroczenie prędkości? Dostajesz monitoring GPS na pół roku. Za każde przekroczenie o ponad 20 km/h otrzymujesz z automatu mandat. Jesteś obserwowany/a. Widzą cię. Nic nie przeciwdziała bezprawiu lepiej niż monitoring. Wszyscy kierowcy (dobra, oprócz Froga) zwalniają przy fotoradarach. Tam, gdzie działa odcinkowy pomiar ruchu, też wszyscy jadą spokojniej. A dlaczego na zachodzie polscy kierowcy jadą zgodnie z przepisami? Bo wiedzą, że szansa na uniknięcie kary za rażące przekroczenie prędkości jest znikoma, po prostu cię łapią i płacisz. Nie dlatego, że boją się wysokości samej kary, boją się wyłącznie jej nieuchronności.
Jeśli więc ktoś mówi „musimy coś zrobić!!!” to ja odpowiem – tego typu nawoływanie to czysty „virtue signal”, który ma pokazać, że nawołujący bardzo się troszczy o życie, a zwłaszcza o życie dzieci, no bo przecież pomyślmy o dzieciach! Proponuje więc rozwiązanie proste, brutalne i chętnie akceptowane przez lud (czyli krótko mówiąc, populistyczne), które wprawdzie nic nie da, ale pokaże że się staramy i doda nam punkcików w ewentualnych wyborach. To podobna taktyka jak rozdawanie pieniędzy i twierdzenie że ludzie robią się od tego bogatsi.
Ja mam inną propozycję: róbmy tak, żeby system odwodził kierowców od chęci łamania przepisów, przekonując ich że bezmyślna, zbyt szybka lub agresywna jazda nie pozostanie bezkarna. Zwróćcie uwagę, że antysamochodowi aktywiści skupiają się na aspekcie karania kierowców, tak jakby karanie było na stałe wpisane w ruch drogowy, jakby bez karania nie można było w ogóle regulować tego ruchu. Tymczasem dążymy do sytuacji, w której karanie nie będzie konieczne, bo wszyscy będą się pilnować – mniej więcej jak w Szwajcarii.
Pan Marek pisze na koniec:
Ale weź człowieku powiedz w towarzystwie, że mandaty są za niskie. Już lepiej, za przeproszeniem, puścić pawia na środku pokoju.
Może to znak, żeby zastanowić się, że to co Pan proponuje to paw na dywanie.