REKLAMA

Odwiedziłem najdziwniejszą drogę rowerową w Polsce. Proszę o wpis do rejestru zabytków

Niewiele jest rzeczy, które potrafią człowieka zdziwić, jeśli chodzi o polską infrastrukturę rowerową. Ale ta droga rowerowa - chyba najdziwniejsza, jaką kiedykolwiek widziałem - zasługuje na specjalnie wyróżnienie. Może nawet na upamiętnienie.

Odwiedziłem najdziwniejszą drogę rowerową w Polsce. Proszę o wpis do rejestru zabytków
REKLAMA
REKLAMA

Tym razem nie będzie przydługawych, łzawych wstępów. Przed wami perła w koronie lokalnych inwestycji rowerowych, cud inżynierii, rozsądne wydawanie unijnych środków w pełnym majestacie i - mam nadzieję, że po tym tekście - mekka dolnośląskich rowerzystów:

Najdziwniejsza droga rowerowa. Kanclerzowice (Dolnośląskie)

Albo, pisząc inaczej: kilka metrów drogi rowerowej, elegancko wydzielonej z jezdni dla podniesienia bezpieczeństwa rowerzystów, która zaczyna się drzewem, a kończy słupem, a jej powierzchnia jest już coraz szczelniej przysypana nie tylko świeżymi liśćmi, ale i w pełni przekompostowanym materiałem organicznym. Jeszcze chwila, a to dzieło sztuki drogowej zniknie całkiem pod warstewką ziemi - a byłoby szkoda, bo tu jest wszystko tak pięknie... nie tak, że należy ten obiekt za wszelką cenę zachować dla wszystkich pokoleń. Może nawet objąć ochroną konserwatorską.

Ale co tu jest nie tak, znowu roszczeniowi cykliści.

To może na początku przewrotnie pochwalę - nie ma krawężnika, to się bardzo chwali. Nie ma też rowu odwadniającego, który jest w stanie zablokować koło. Podejrzewam, że nie ma go głównie dlatego, że namiętnie wykorzystano go kilkadziesiąt metrów dalej i tutaj po prostu zabrakło już materiału.

Poza tym jest to wspaniały przykład drogi dla rowerów, która nigdy nie powinna powstać. Ulokowano ją na bocznej drodze bocznej drogi, w okolicy, której nawet klasyk nie nazwałby "prowincjonalnym małym miastem". Prognozowany ruch samochodowy: 2 auta na dzień, z czego jedno zabłąkało się tutaj przez przypadek, bo kierowca coś źle wpisał w nawigację. Zagrożenie dla rowerzystów? 0/10 bez tej drogi rowerowej, jakieś 5/10 z tą drogą, bo jak ktoś zbyt pewnie wjedzie na liściobłoto, to pewnie wywinie się bokiem w pole za DDR-em (o dziwo nie ma barierek).

Zysk dla rowerzystów? Żaden. Zysk dla kierujących samochodami? Żaden, bo na tej drodze i tak da się spokojnie rowerzystę wyprzedzić. Zysk dla państwa? Pewnie ze stówka za niestosowanie się do obowiązku jazdy po drodze dla rowerów. Stawiałbym tam patrole i kosił kasę z mandatów, gdyby nie to, że rowerzystów jest tam pewnie jeszcze mniej, niż kierujących samochodami.

Zdjęcie wykorzystane w obrazku: https://twitter.com/RowerowyWRO

Powiecie: ale spokojnie, pewnie to dopiero początek i potem się zrobi ciągłość. Otóż nie tym razem (i żadnym razem), bo dalsza część drogi rowerowej owszem, występuje tam - chociaż tylko w jednym kierunku. Ale i ten kierunek przyprawia o ból głowy, bo takiej faktycznej, chociaż zbliżonej do holenderskiej ciągłości, uzyskać się tutaj w żaden sposób nie będzie dało. Pierwszym powodem jest słup, którego raczej nikt nie będzie wycinać. Drugim jest to, że w kierunku mniej więcej północnym istnieje kontynuacja tej drogi, tyle że jest kolejnym majstersztykiem. Zaczyna się po przeciwnej stronie jezdni w stosunku do DDR ze zdjęcia, a potem na odcinku kilkuset metrów wielokrotnie zmienia stronę, oczywiście pod kątem prostym:

Zielone to DDR. Ten ze zdjęcia powinien być na samej górze, ale nawet nikomu się nie chciało tego kikuta wrysować.

A teraz pomyślcie, że...

... cały ten projekt przeszedł przez pewnie niejedne ręce i głowę. Ktoś to wymyślił, ktoś zaprojektował, ktoś inny zaprojektował, ktoś projekt zatwierdził, przekazał do realizacji, ktoś zrealizował i odebrał. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że kilkumetrowy odcinek DDR kompletnie nigdzie, nie jest do niczego potrzebny. Że konieczność ustawienia czterech znaków (bo DDR jest dziwnie, ale mniej więcej prawidłowo oznaczony), to chyba trochę bez sensu. Że nikt z tego nigdy nie będzie korzystał. Że tworzenie takich absurdów działa dokładnie tak, jak stawianie ograniczenia do 70 km/h na autostradzie albo czymś, co autostradę przypomina - ludzie nauczą się, że to jakaś bzdura i będą ignorować je nawet wtedy, kiedy będą one miały sens i przyniosą im faktyczną korzyść. Że to jest marnowanie środków na kompletne bzdury.

I wreszcie, a może przede wszystkim - że ten odcinek drogi rowerowej nigdy nikomu w tym miejscu do niczego nie był potrzebny, bo separowania ruchu rowerowego i samochodowego w takich miejscach nie robią nawet Holendrzy, którzy umieją w DDR-y. Ale my mamy rozmach i lubimy sobie postawić takiego przerysowanego Misia - nawet w sytuacji, kiedy kawałek dalej biegnie ruchliwa droga wojewódzka, która aż prosi się o to, żeby stworzyć dla niej jakąś rowerowo-turystyczną (bo taki jest to właśnie obszar) alternatywę.

Ale nie, takich rzeczy nie będziemy robić. Zamiast tego postawimy tam znak zakazu jazdy rowerem i robota skończona. W końcu w papierach wszystko się zgadza, po co kombinować coś dalej.

REKLAMA

Czytaj również:

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA